Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Kilka bardzo złych decyzji

113 811  
295   26  
Niektórzy ludzie mają wyjątkowego pecha i przez jedną, często pozornie mało znaczącą, decyzją potrafią spaprać życie sobie i wszystkim wokół. Niestety pewnych rzeczy cofnąć się nie da i taki nieszczęśnik zmuszony będzie do końca swych dni pluć sobie w brodę, przeklinając dzień, w którym tak fatalnie się pomylił.

Patent Edwina Drake'a

Widzicie tego brodacza na zdjęciu? Już samo jego rozpaczliwie smutne oblicze każe nam myśleć, że gościowi w życiu nie wyszło. I słusznie.


W 1850 roku Drake znalazł zatrudnienie w imponująco szybko rozwijającej się branży olejowej - jego zadaniem było szukać złóż ropy naftowej w Pensylwanii. Znalazł. I co dalej? Miejscowi wieśniacy szydzili sobie z przybysza, który chciał powoli sączącą się z ziemi ciecz wydobywać na masową skalę. Przecież napełnienie jednego wiadra tym płynem zajęło by wieczność! Edwin nie zraził się. Wręcz przeciwnie - zdawać by się mogło, że złośliwości lokalnych analfabetów tylko zmotywowały go do działania.



Zakupił silnik parowy, wybudował drewnianą parowozownię i wraz z utalentowanym kowalem skonstruował wieżę wiertniczą. W wywierconą dziurę Drake kazał wpuścić długą, żelazną rurę, w której następnie umieścił wiertło. W chwili, gdy „czarne złoto” stało się jednym z najbardziej pożądanych towarów Drake miał już opracowaną, skuteczną metodę wydobywania ropy. Zapomniał tylko o jednym małym, aczkolwiek wielce istotnym szczególe - nie udał się do biura patentowego, aby swego pomysłu zastrzec. I tak, kiedy wszystko było już gotowe, firma w której Drake pracował zwolniła go i przejęła jego genialny wynalazek. W ten sposób biedak stracił grube miliony dolarów, które były już na wyciągniecie ręki... Na osuszenie łez w 1873 roku stan Pensylwania przyznał Drake'owi marne 1500 dolarów miesięcznie w nagrodę za rozkręcenie przemysłu wydobywczego. Edwin długo tą „fortuną” się nie cieszył - pechowiec skonał siedem lat później.
 

Pechowe Nagasaki

Miarka się przebrała i nadszedł czas, aby wysłać kilku kilkudziesięciu ćwierć miliona przeklętych Japończyków do piachu! Najbardziej oczywistym celem, na który można było zrzucić bombę atomowa było Kyoto - centrum intelektualne państwa i miejsce, w którym przebywał cesarz Hirohito. Nieoczekiwanie pomysł zrównania z ziemia tego miasta zawetował sam amerykański Sekretarz Wojny - Henry L. Stimson. Powód? Facet spędził w Kyoto romantyczny miesiąc miodowy i miejsce to bardzo miło mu się kojarzyło... Za cel obrano więc Hiroszimę i Kokurę. Niestety (i na szczęście - dla mieszkańców tego ostatniego miasta), niebo było bardzo zachmurzone i pilot amerykańskiego samolotu zdecydował się zrzucić swój balast nad inną miejscowością. Wybór padł na Nagasaki. Bum!


W tym przypadku trudno doszukiwać się źle podjętych decyzji. Wszakże już sam pomysł skonstruowania atomowej bomby jest upiornie zły. To chyba raczej kwestia pecha mieszkańców Nagasaki... 
 

Te przeklęte gitary!

„Zespoły gitarowe to przeżytek, panie Epstein” - rzekł producent wykonawczy Decca Records - Dick Rowe do Briana Epsteina. Ten ostatni był menadżerem młodego, brytyjskiego zespołu - The Beatles (a właściwie to „The Silver Beatles” - bo tak się wówczas kapela nazywała) i właśnie szukał wydawcy, który weźmie pod skrzydła chłopaków z Liverpoolu.


Grupa znalazła wsparcie u EMI - wytwórnia wydała 8 albumów grupy. Pięć lat po odprawieniu Epsteina z kwitkiem, Dick Rowe miał powód, aby przeklinać dzień, w którym zwątpił w potęgę gitarowego grania. Do tego czasu liverpoolskie żuki uciułały już tłuściutkie kilkadziesiąt milionów dolarów zysku ze sprzedaży swych płyt, a cały świat opanowany został przez błyskawicznie rozprzestrzeniająca się beatlemanię.
 

Telefon? A po co to komu potrzebne?

Firma Western Union w drugiej połowie XIX wieku była prawdziwym monopolistą w branży międzyludzkiej komunikacji. Miała w swych rękach potężny wynalazek - telegraf. Jak to działa wszyscy wiemy - siedzisz sobie przy takim śmiesznym urządzeniu i niemrawo pukasz paluszkiem w nadajnik. Tworzenie i rozszyfrowanie informacji trochę trwa, no ale co zrobić gdy nie ma innych metod na zdalny kontakt ze światem? Wprawdzie ówczesny właściciel Western Union - William Orton spotkał się z niejakim Greenem Hubbardem, który to usiłował mu opchnąć patent na tzw. „telefon” za śmieszne 100 tysięcy dolarów, ale kto by chciał ryzykować inwestowanie w jakiś niepewny interes... Orton pozbywając się klienta burczał coś o braku możliwości komercyjnego wykorzystania tej śmiesznej, „elektrycznej zabawki”.

Haczyk łyknęła firma AT&T, która dość szybko stała się amerykańskim gigantem telekomunikacyjnym.



 

Wodór to jednak zły pomysł

A co jeśli Ci powiem, że możliwe jest przelecenie nad Atlantykiem w czasie zaledwie 60 godzin? W 1930 roku taka podróż to było coś! Komercyjne sterowce zyskiwały na popularności wśród pragnących oszczędzić na czasie podróżników. Jednak prawdziwa gratką była ta właśnie transatlantycka podróż Hindenburgiem. Niemiecki zeppelin był trzykrotnie dłuższy i dwukrotnie wyższy od współczesnego Boeinga 747 - jednego z największych samolotów odrzutowych na świecie. Dodatkowo był też nieporównywalnie bardziej wygodnym środkiem transportu. Czas pasażerom miał umilać pianista, a miłośnicy tytoniowego dymka mogli skorzystać z wytwornego salonu dla palących.

Udało się - 6 maja 1937 roku, po trzech dniach od opuszczenia Frankfurtu udekorowany swastykami dowód genialnej myśli technicznej, nazistowskich Niemiec - Hindenburg dotarł do lotniska w New Jersey i tam, u celu swej podróży efektownie spłonął. Zginęło wówczas 36 osób.


Jedną z głównych teorii na temat przyczyn katastrofy jest ta mówiąca o zapaleniu się mieszanki wodoru i tlenu.
 

Prohibicja zabija

„Szlachetny eksperyment” - tak określano nałożony w 1917 roku zakaz sprzedaży alkoholu na terenie Stanów Zjednoczonych (tzw. 18 poprawka do Konstytucji USA). Zamknięcie obywatelom dostępu do alkoholu miało zmniejszyć ilość popełnianych przez nich przestępstw, co z kolei miało prowadzić do ograniczenia wydatków na amerykańskie więziennictwo. Mieszkańcy USA mieli być zdrowsi i bardziej dbać o higienę! Jakkolwiek dobre intencje by nie towarzyszyły temu pomysłowi, efekt był dość tragiczny.


Błyskawicznie wśród egzekwujących prawo służb pojawiła się korupcja - na porządku dziennym stały się łapówki przyjmowane przez pracowników różnych szczebli władzy. I co najważniejsze - prohibicja absolutnie nie zredukowała ilości miłośników procentowych napojów - zmieniło się tylko miejsce robienia przez nich zakupów. Klienci kupowali swe trunki w melinach, których właścicielami były grube, mafijne ryby - w samym Chicago połowa alkoholowego rynku znajdowała się w rękach włoskich i irlandzkich przestępców, tymczasem w Nowy Jorku rękę na handlu zakazanym towarem trzymały mafie żydowskie i... polskie. Dodatkowym „bonusem” była niebywała śmiertelność związana z zatruciem melinowymi specjałami. Rocznie z powodu zatrucia alkoholem umierało ponad 1000 obywateli.


 

Prohibicja nigdy nie była dobrym pomysłem - w 1933 roku wprowadzono więc kolejną poprawkę do Konstytucji USA, która znosiła feralny zakaz.
 

Smalcowy problem

W połowie XIX wieku armia Imperium Brytyjskiego dostała nowe karabiny. Obowiązkowym dodatkiem do tej broni były charakterystyczne „magazynki” - były to papierowe pojemniki z prochem strzelniczym, który trzeba było wsypać do zbiornika w karabinie.


Cały problem polegał na tym, że smar, którym pokryto kartridże (miało to chronić je przed wilgocią) był niczym innym jak zwykłym smalcem. Końcówkę pojemnika należało odgryźć zębami... Problem przedstawić można w trzech punktach: 

1. Dla Hindusów krowa jest zwierzęciem świętym. Z kolei muzułmanie uznają świnię za stworzenie nieczyste.

2. Smalec wyrabia się z tłuszczu krów i świń.

3. Większość zagranicznych żołnierzy służących w brytyjskiej armii to albo Hindusi albo muzułmanie.

Trudno się więc dziwić, że wtykanie sobie do ust akcesorium uświnionego smalcem nie spotkało się ze zbyt radosną reakcją ze strony służących pod brytyjska banderą wojaków. Sytuację pogorszyły kary wymierzane odmawiającym podporządkowania się żołnierzom. W następstwie smalcowej awantury doszło do prawdziwej rebelii, do której przystąpiło 80 tysięcy żołnierzy z Indii. Do nich dołączyli chłopscy powstańcy oraz muzułmanie, którzy wypowiedzieli Brytyjczykom dżihad.



 
Krwawe bitwy trwały przez 13 miesięcy, podczas których dochodziło do wyjątkowo okrutnych sytuacji - na przykład Brytyjczykom zdarzało się przywiązywać do dział hinduskich więźniów. Po odpaleniu pocisku nieszczęśnika można było ponoć zbierać w promieniu wielu metrów... Kiedy rebelia została ostatecznie stłumiona, władze Imperium zmieniły politykę na znacznie bardziej liberalną w stosunku do obcokrajowców. Wielu historyków upatruje się jednak w tym buncie zaczątków indyjskich ruchów niepodległościowych.

Śmierć idioty

I na koniec historia sporu dwóch francuskich dżentelmenów. Sytuacja miała miejsce w 1808 roku w Paryżu, gdzie wielką popularnością cieszyły się występy pewnej tancerki - mademoiselle Tirevit. Babka musiała być całkiem niczego sobie, bo o jej względy zabiegało sporo dżentelmenów. Wśród nich znalazło się dwóch szczęśliwców, którym udało się dobrać do majtek gwiazdy - Monsieur de Grandpre oraz Monsieur de Pique. Jako że obaj panowie wiedzieli o sobie i nie za bardzo podobało im się taka sytuacja, sprawę należało rozwiązać po męsku, czyli w pojedynku. A żeby ów pojedynek był jak najbardziej spektakularny, panowie postanowili strzelać do siebie z zawieszonych 610 metrów nad ziemią balonów.


 

Do tego momentu historia jest całkiem sensowna - dwóch debili pragnie zrobić coś skrajnie głupiego. Ich wybór. Teraz pojawiają się dwaj inni bohaterowie - to sekundanci, którzy ryzykując życie znaleźli się w koszach obu pojedynkujących się paryżan.

Pierwszy strzał oddał Monsieur de Pique. Chybił. Za to pan de Grandpre miał lepsze oko i jego pocisk rozerwał materiał balonu swego rywala. Kosz odwrócił się do góry nogami i wraz z amantem pani Tirevit oraz idiotą, który właśnie swojej decyzji udziału w tym szaleństwie bardzo żałował, pomknął ku ziemi. Obaj pasażerowie wyrżnęli o dach jakiegoś domu. Dużo z nich nie zostało...


 

Cóż – miłość wymaga niekiedy i niewinnych ofiar.


Oglądany: 113811x | Komentarzy: 26 | Okejek: 295 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało