Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O czterech, wróć, trzech dupach, wróć, duchach, kurde... OPOWIEŚĆ WIGILIJNA

190 306  
257   32  
i10 pisze: Nie wierzę w sny. Uważam, że bywają projekcją przeżyć, ale niestety nie pokazują nam tego, co się wydarzy w przyszłości.


Pokazują jakieś wspomnienia? OK. Pragnienia - być może, ale już nic pewnego. Lęki – to jak najbardziej (zwłaszcza sen, w którym zza kanapy wyłazi wielki pająk. Cały ranek później dochodzę do siebie zastanawiając się, co takiego mój umysł ma przeciw mnie, że pół nocy kazał mi siedzieć przyklejonym do sufitu pomieszczenia, które rosło, rosło, rosło, a jak w końcu sięgnęło chmur to przestało być samoprzylepne*?)

Ale sny nie pokazują nam przyszłości. Wiem, to może być przykre, jednak niektórzy powinni pogodzić się z tym, że wyśnione numery totolotka to wielka ściema wymyślona przez jakąś mądrą, zatrudnioną w totalizatorze głowę. (Przy okazji mogłyby pogodzić się też z tym, że równouprawnienie nie ma większego sensu, ale nie o tym chciałem napisać, więc spróbuję, bez większych nadziei na powodzenie tej próby, nie odbiegać od tematu).

Powiadają, że na treść snów można wpływać dzięki medytacji. Wtedy człowiek niby... jakby... rzekomo nimi steruje.

Nie robię tego.
Żadnego mruczenia "ommmmm", żadnego siedzenia po turecku i żadnego trzymania palców w pozycji "muszę przyszyć guzik, mam już igłę i guzik, nie wiem, co dalej".
Ja robię coś innego.
Przed zaśnięciem staram się pozytywnie nastroić, myśląc o przyjemnych rzeczach, dzięki czemu sny miewam raczej przyjemne.
Od czasu do czasu jakieś latanie, często pływanie w przestworzach oceanu, rzadziej seksik, a pająki spod tapczanu - tylko po spotkaniach z Mamą Najmilszej.
Treścią snów steruje bowiem nasza podświadomość, z którą lepiej żyć w zgodzie, jeśli człowiek nie ma ochoty co noc spacerować w szlafmycy po krawędzi dachu nosząc niewidzialną lecz wyraźnie śmierdzącą ścierkę.
Więc sobie tę podświadomość nastrajam.

A sen, jaki miałem wczoraj – klękajcie narody!

Położyłem się jak zwykle po północy. Sto czterdzieści minut po północy. Najmilsza już spała, jednak zbudzona radosnym szczeknięciem swojego psa - Zmory - zmusiła mnie do wypełnienia tradycyjnego wieczornego obowiązku**.
Nie moja wina, że tak późno, miałem się zająć karpiem, a nie mamy wanny, więc wsadziłem go pod prysznic, spod którego głupia ryba wyskakiwała i musiałem ją przywiązać (wiem, że karpia trzeba wykąpać przed Wigilią, choć nie wiem po co. Chyba jest to taka tradycja, jak dzielenie się opłatkiem, dodatkowe nakrycie przy stole i kłótnia o pilota).
Wszedłem do łóżka, na co Zmora natychmiast zajęła miejsce pomiędzy mną a Najmilszą. Łóżko jest dla Zmory strefą zakazaną, dlatego każdego wieczoru cierpliwie czeka, aż się zjawię, kiedy to "nie wolno" zmienia się we "właź, tylko cicho".
Wtedy Zmora cichaczem włazi pod kołdrę, kładzie się w nogach i zaczyna grzać mi stopy. Temperatura ciała psa jest taka sama, jak temperatura ciała człowieka (jeśli tego człowieka zarazić wąglikiem albo Ebolą), co wielce mi odpowiada, bo preferuję zasypianie z ciepłymi stopami.
Później, jeszcze do niedawna miałem zwyczaj brać do ręki książkę, jednak rozwój techniki spowodował, że miejsce książki zajął paralizator. Kończąc w ten (obecnie nie pozostawiający guza) sposób zbędne dyskusje dobiegające z piękniejszej połowy łóżka***, zamykam oczy.

I marzę o niebieskich migdałach. Możliwych w naturze wyłącznie w sztuczny sposób, a więc najczęściej namalowanych. Na jakiejś przewiewnej sukience. Albo na bikini.
Chwila takich marzeń i śpię.
Czytałem, że sen przychodzi do człowieka tuż przed obudzeniem się. To raczej tylko do tego jednego człowieka. Do mnie przychodzi natychmiast, jak tylko przestanę marzyć, bez wielogodzinnej pustej ciemności. Pytałem znajomych i też tak mają.

I tak samo było wczoraj.

Sen rozpoczął się w zimowej aurze, przy pomazanym śmietniku, w otoczeniu sosen w krótkich, śnieżnych kołdrach i studentek pierwszego roku****, w krótkim wszystkim.
Musiałem mentalnie wzruszyć ramionami, co zagrało podświadomości na ambicji, bo nad sosnami pojawił się dodatkowo lądujący statek kosmiczny, a zza drzewa wylazła wiewiórka. No, teraz lepiej.
Statek obniżył się do wysokości mojego wzroku i uchylił właz, taki jak na "Bliskich Spotkaniach Trzeciego Stopnia", kto widział, ten wie o co chodzi. Ale w przeciwieństwie do filmu, we włazie nie pojawiła się wychudzona zielona postać Obcego z wielkim łbem, tylko wychudzona postać mojej byłej żony. Ale z wielkim łbem i przepasana jakąś szarfą. Podświadomość sterująca moim snem próbowała mnie chyba rozweselić.
– O kurwa! – puściłem te części studentek, których akurat pilnowałem, żeby nie zmarzły.
Ale od razu przypomniałem sobie, że od żony i jej awersji do nauki, przejawiającej się w darzeniu niechęcią moich snów, pełnych dziewcząt korzystających z dobrodziejstwa szkolnictwa wyższego, dość dawno temu uwolnił mnie sąd. Więc ponownie przystąpiłem do podgrzewania.
– Witaj Była Żono – skinąłem głową.
– Cześć i10, u ciebie nic się, widzę – wskazała brodą moje towarzyszki – nie zmieniło?
– Sny wciąż te same – jak byliśmy małżeństwem poświęcała godziny na rozmowy o snach, uważała, że mają kolosalne znaczenie, że można z nich wyczytać przyszłość i strasznie ją irytowało, że w moich konsekwentnie pojawiały się studentki. Jakbym miał na to wpływ. W sumie, można powiedzieć, że rozwiedliśmy się przez sny. Sędzina uznała argument "nawet się pani nie śniło, jaki z niego drań" za wystarczający do uznania mnie winnym rozpadu kabaretu, który nie potrafiąc znaleźć odpowiedniejszego słowa, nazywaliśmy "małżeństwem". Według mojej (subiektywnej, jednak eksperckiej) oceny, Była Żona... żeby nie zakląć, powiedzmy, że majtki były jej potrzebne jak większości ludzi na fejsie fałszywi przyjaciele do szczęścia i więcej do tego nie wracajmy.
– A co ty tu właściwie, Była Żono, robisz?
– Jestem... brubrubru... – zaburczała w ziemię pod swoimi stopami.
– Kim?
– No wiesz... brubrubru...
– Była Żono, głośniej, nie słyszę cię.
– Jestem Dupą Byłego Bożego Narodzenia, i10, OKEEJ?! – i odwróciła szarfę na właściwą stronę, dzięki czemu mogłem odczytać napis, "Dupa Byłego Bożego Narodzenia".
– Poczekajcie, dziewczyny – powiedziałem do moich towarzyszek, a ponieważ to był mój sen, dziewczyny stanęły z boku i wpatrywały się we mnie z uwielbieniem. – O co ci chodzi, alimenty nie doszły?
– Jak mogłabym nie dostać alimentów w twoim śnie, i10? Myślę, że raczej podświadomość chce ci pokazać twoją przeszłość.
Na niebie ukazał się wielki świetlisty napis "OWSZEM".
– To dawaj, pokazujcie.
Była Żona wyjęła zza pazuchy gruby album.
– Na zdjęciach?! Ej, podświadomość! Podrzuć nam jakiś rzutnik albo laptop!
Przelatujące stado gołębi obniżyło lot i na tle krzaków ułożyło napis "POCAŁUJ SIĘ W DUPĘ", w którym ogonek drugiego "ę" zrobiła wiewiórka.
– Nie to nie – wziąłem album w rękę. Po przekartkowaniu pierwszych stron, od razu pojąłem, co podświadomość do mnie ma. Wszystkie zdjęcia były zatytułowane "Praca". Ja w biurze, ja w samochodzie, ja w redakcji, tu z kolei w barze, ponownie seria zdjęć z redakcji...
– A to? – wyjąłem zdjęcie przedstawiające mnie wyciągającego sieć z rybami. – Bo jakoś sobie nie przypominam.
– Fotomontaż, uczę się Photoshopa – Była Żona wyjęła mi zdjęcie z ręki i zjadła. Dziwne. Nigdy nie jadła mi z ręki.
– Ale o co chodzi? – rozejrzałem się po niebie. – Ej, podświadomość! Przecież szukam pracy!
Tym razem wiewiórka z rozpędem wskoczyła na śmietnik, dzięki czemu widniejąca na nim literka "S", stanowiąca część napisu "Z4B1J KoGo$H", wyglądała jak symbol dolara. Napis zamrugał.
Pojąłem, że moja podświadomość chce mi coś przekazać. Ciekawe co?
Na wszelki wypadek obudziłem się i zapisałem sen.

Zmora uznała, że skoro nie śpię, to z pewnością pragnę, by mnie polizać po mordzie.
Przegoniłem ją w nogi i zasnąłem ponownie.

Tym razem sceneria była letnia, palmy, szum morza, plaża i biały koń. Koń?
– Co jest? – przykucnąłem i sprawdziłem, czy woda jest ciepła. Aż zapraszała do wskoczenia.
Chmury na horyzoncie ułożyły się w napis "POCZEKAJ, REKLAMA LECI".
– Skończ z tym. – przywołałem podświadomość do porządku. – Natychmiast.
Takoż natychmiast w uszy wdarł mi się łomot pneumatycznego młota, a sielankowość sceny zepsuł widok ogromnego rusztowania stanowiącego podstawę dźwigu. Dźwig podnosił betonową płytę, na płycie siedziała Najmilsza w sukni balowej, rzucając we mnie kasztanami. Ileż symboli! Co jest ważne, co mam pojąć?
– O co chodzi, Najmilsza? – krzyknąłem. – Co mam zapamiętać?
– Na pewno nie kasztany, kretynie, poza tym nie jestem Najmilszą tylko Dupą Obecnych Świąt Bożego Narodzenia – wyjęła notes. – Jak nazwałbyś strój, który mam na sobie?
– Balowy.
– Zero wyobraźni, i10, wysil się.
Pstryknęła palcami i jej wygląd się zmienił.
Tym razem miała na sobie krótką zawiązaną na pępku koszulę, sukienkę w kratę klanu Innes i takie długie czarne skarpety do połowy uda.
– A teraz?
– Strój do zmiany koła.
Przestała rzucać kasztanami.
– Uważasz, że w tych – podniosła do mnie nogę – bucikach za pięćset złotych miałabym zmieniać koło?
– A zmieniałaś kiedyś koło?
– Nie.
– No właśnie. Ja zmieniam, ty stoisz i się patrzysz. Ten strój idealnie się do tego nadaje.

Dźwig zaczął unosić Najmilszą zwaną teraz Dupą Obecnych Świąt Bożego Narodzenia do góry, a ona zdejmowała z siebie kolejne ubrania, rzucając je w moją stronę.
Podnosiłem głowę coraz wyżej i wyżej, obserwując na koniec wniebowstąpienie nagiej Najmilszej, gdy poczułem, że przydałaby mi się parasolka, bo gęba mi jakoś moknie.
Z nieba dobiegło mnie skomlenie, które mnie obudziło.

Zmorze musiało się przyśnić coś do żarcia, przez sen znowu lizała mnie po twarzy.

Zgoniłem psa i poszedłem sprawdzić co u karpia. Rozwiązał się Houdini jeden, więc spętałem go ponownie, puściłem wodę ciut mocniej i wróciłem do łóżka. Przyłożyłem głowę do poduszki i zasnąłem po raz trzeci.

Gdyby którejś nocy, podczas sztormu, opiwszy się wódki, cierpiący na chorobę morską i próbujący ją leczyć za pomocą coraz większych dawek LSD Salvador Dali powiedział:
– Panowie wybaczcie, ale muszę wyjść na pokład, bo jeszcze nigdy w tym stanie nie próbowałem nic malować, tym bardziej po ciemku. Spróbuję namalować trzepak! – to jego dzieło mogłoby przypominać postawione przy ciemnym parkingu ustrojstwo, na którym obecnie siedziała, machając bosymi nogami, Monisia.
Jej piersi otulał damski odpowiednik stroju Mikołaja, ten wiadomo, czerwony z białymi puszystymi baziami. Była to jedyna część jej stroju odpowiednia do otaczających nas zimowych warunków atmosferycznych.
Przedarłem się przez zaspę, a Monisia zgrabnie zeskoczyła w śnieg i lekko pochyliła, odsłaniając to, co moim zdaniem, dla szczęścia męskiej części ludzkości, powinno być odsłonięte na zawsze.
– Proszę, proszę, szwagiereczko, azaliż w twoim to kształtnym towarzystwie spędzę przyszłe święta? – zapytałem dwornie, a ona pochyliła się jeszcze bardziej, dzięki czemu wyraźnie zobaczyłem kształt tralki, w jaki układały się czerwone stringi.
- Trzeba ci jednak wiedzieć, ze najbardziej cenię w tobie wrażliwość i piękne wnętrze, nie ciało...
Ponieważ była niegrzeczną dziewczynką, dałem jej klapsa, aż pisnęła:
– Oi-jeeeeeeeeeejjmmmmm... - o, w taki sposób.
– Słuchaj – delikatnie obrysowałem palcem zaczerwienione odbicie pięciu palców – bez żartów, poważnie ty jesteś dupą Przyszłego Bożego Narodzenia?
Na parkingu przed nami zamrugała i zapaliła się latarnia, oświetlając wielki samochód z napisem "PUDŁO", a Monisia westchnęła:
– Nie żartuj, i10, ja jestem po prostu Dupą – wyprostowała się, pstryknięciem palców zmaterializowała z powietrza cienkiego mentolowego, włożyła mi rękę do kieszeni, miłą chwilę poszukała zapalniczki i wyjmując ją... zniknęła.

Następnego ranka okazało się, że karp uciekł. Uciekł to uciekł, przynajmniej nie będę musiał wymyślać sposobu na jego uśmiercenie.

Obudziłem Najmilszą propozycją kawy. Chciała, więc nastawiłem wodę. Potem włączyłem muzykę i podniosłem w oknach rolety, a Najmilsza stanęła przed szafą zastanawiając się w jakim szlafroku pójść dzisiaj do łazienki.
Zapowiadał się ładny dzień.
Wigilia chyba będzie bez śniegu, za to słoneczna. Nietypowo.
Chwilę przyglądałem się małym chmurkom na niebieskim niebie, ale nie ułożyły się w żaden napis.

Czekając, aż woda zacznie wrzeć, obserwowałem harce wiewiórki, jak zwykle wskakującej na ustawiony pomiędzy naszym domem a pełną dźwigów budową Łódzkiego Czegośtam trzepak, który jest tak niesamowicie powykrzywiany, że nie znajduję słów, by go opisać.
Nalałem wody do kubka patrząc, jak ruda spryciula przeskakuje na stary kasztan i z powrotem. Na kępę sosen i znów na trzepak. W końcu jej się znudziło, zeskoczyła, czy raczej ześliznęła się z drzewa, odbiła od służącego kibicom za forum dyskusyjne śmietnika, płosząc siedzące na nim stado gołębi***** i w kilku susach zniknęła pod zaparkowanym przy ulicy dostawczakiem sąsiada, pana Pudłowskiego. Facet pół roku temu założył firmę przewozową i pierwsze co zrobił, to nakleił na samochód nazwę firmy: "Pudłowski–Trans" jednak po pierwsze nie zmierzył samochodu, tylko wziął długość z internetu, przez co litery wyszły za wielkie i na pakę weszło tylko pierwszych pięć, a po drugie sąsiedzi wytłumaczyli mu, że w naszej dzielnicy, pełnej wykonywanych w graffiti ogłoszeń, wożenie takiej nazwy firmy będzie wyglądało bardziej jak epicki coming out niż oferta przewiezienia meblościanki, więc już tak zostawił. Gość parkuje koło mnie.
Wyjąłem z paczki jednego Lakistrajka, ale od palnika elektrycznego się ciężko odpala, a wszystkie zapalniczki kradnie mi Monisia, zastanowiłem się, czy nie iść odpalić od zapalniczki samochodowej...

...i wtedy przypomniałem sobie strój Najmilszej ze snu. Muszę zmienić koło w Matizie, bo powietrze schodzi!

Jednak nie oto chodziło mojej podświadomości. Ma ona dokładnie te same pragnienia co ja i, jak wspominałem, szkoda, że sny nie pokazują przyszłości.
Bo we śnie, po dość diabolicznym zniknięciu Monisi, zza samochodu wyszła dwunastoletnia dziewczynka, z kolorowymi włosami i w ciężkich glanach.
Podeszła do mnie i powiedziała:
– Cześć, tato.


* a wtedy sru, w dół, do pająka
** odpowiadania "do drugiejż, a czasem trzeciejż" na pytanie "do którejż to można siedzieć przed komputerem"
*** wiecie, że to żart, kobiety nawet kwiatkiem
**** pierwszego roku Czegokolwiek
***** i zapewne ratując tym gołębiom życie. Gdzieś pod krawędzią śmietnika czai się mój garnek z borowikowa. Widuję go czasem wyrzucając śmieci, chowa się wtedy szybko zagrzebując mackami w ziemniaczanych obierkach.

Autor nadal zaprasza na swój fanpage

4

Oglądany: 190306x | Komentarzy: 32 | Okejek: 257 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

28.03

27.03

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało