Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Pozytywnie na Święta

55 919  
305   12  
Garść historyjek z portalu wspaniali.pl - najbardziej pozytywnej strony w polskim internecie. Coś w sam raz to poczytania dziś - tak by podtrzymać świąteczny nastrój.

Miałam kiedyś psa - wspaniałe, kochane stworzenie. Pewnego wieczoru pies poczuł się źle - gorączka, wymioty, dreszcze... No to szybciutko do psiej przychodni. Tam okazało się, że "nasz" Weterynarz jest na wakacjach, ale były jego dwie asystentki. Dziewczyny zrobiły badania, najpierw podstawowe (które niewiele wykazały), potem coraz bardziej specjalistyczne. W końcu wstępna diagnoza - przewężenie jelita grubego (ma to jakąś bardziej fachową nazwę, ale już teraz jej nie pamiętam). Rokowania kiepskie, bez operacji ani rusz. No to szybko psa na stół (chyba już północ wtedy była).
Żeby się za długo nie rozpisywać - dziewczyny robiły co tylko w ludzkiej mocy. Kilkugodzinna operacja, pobranie i wysłanie wycinka do biopsji (wyniki niestety miały być dopiero po tygodniu), najlepsze dostępne lekarstwa, środki przeciwbólowe itp. Niestety - psa nie udało się uratować. Odszedł po trzech dniach po operacji. W życiu nie zapomnę, jak serdecznie dziewczyny się wtedy mną zajęły i z jakim szacunkiem traktowały psa również po jego śmierci.
Przez cały ten czas jak miecz Damoklesa wisiała nade mną kwestia zapłaty za to wszystko. Finansowo stałam wtedy bardzo kiepsko, praktycznie żadnych dochodów, a rachunek za operację, badania, leki itp. wyobrażałam sobie grubo czterocyfrowy. Liczyłam się z koniecznością sprzedania samochodu - stary i niewiele wart, ale może by wystarczyło. Jednak na pytania "To ile płacę" dziewczyny odpowiadały: "Jak pan doktor wróci, to się wszystko razem rozliczy".
Więc po ok. tygodniu wróciłam do lecznicy. Były już wyniki biopsji - rak. Pies nie miał żadnych szans. Mówię doktorowi: "mimo wszystko, warto było próbować. I dziękuję, że dziewczyny tak wspaniale się wszystkim zajęły". Pytam o rachunek. Weterynarz: "100 zł".
Zamurowało mnie. Próbowałam nawet oponować "Panie Doktorze, przecież to za mało". Wet tylko machnął ręką.
Nawet teraz, po kilku latach, dalej beczę opisując to wszystko.
Pani D., Pani A., Panie M. - dziękuję.

by IvyKat

* * * * *

Tyle tutaj tego...
Też coś napiszę. Było to jakieś dwa lata temu, odwoziłem moją narzeczoną do domu. Ciemno, zimno. Nagle z naprzeciwka wyjechał zza zakrętu samochód i minął nas nie zmieniając świateł na krótkie. Ja oślepiony, odruchowo przyhamowałem i odbiłem nieco w stronę krawędzi drogi, bo nawet nie wiedziałem jakie to coś jadące z przeciwka jest szerokie (a i droga wąska była). Niestety, akurat trafiłem na jeden z licznych tam ubytków w nawierzchni, szarpnęło, rzuciło i z prawego koła kapeć... No nic. Bagażnik, trójkąt, koło, podnośnik, klucz... Klucz? No tak, klucza nie ma, został w garażu, gdzie kilka dni wcześniej coś grzebałem...
Zdążyłem złapać za telefon w celu obdzwonienia znajomych, kiedy nagle zatrzymuje się (z piskiem) bus z którego wysypała się grupka 4-5 panów i pytają co się stało. Zdążyłem tylko powiedzieć "Kapeć, mam koło, ale nie mam klucza..." Reszta była tak szybka, że nawet nie zdążyłem się zorientować.
"Zdzisiu, klucz potrzebny!"
"Franek podnośnik dawaj!"
"Zyguś odkręcaj!"
"Maniuś podaj to koło!"
Zanim zdążyłem nawet pomyśleć, samochód miał wymienione koło, wszystko był zapakowane do bagażnika, a panowie życząc szerokiej drogi z uśmiechem na ustach odjeżdżali w siną dal, zostawiając mnie ogłupiałego z opadniętą szczęką i prezentem od nich w ręku - puszką piwa...
Do dziś z uśmiechem wspominam tą lotną brygadę mechaników.

by Kerni

* * * * *

To było kilka lat temu. Wracałam z uczelni. W połowie drogi do domu pokonywanej pieszo, strasznie się rozpadało i ochłodziło.
To był chyba październik. Ja zbyt lekko ubrana przyspieszyłam kroku. Mokły mi włosy i ubranie. Deszcz przybierał na sile. Z naprzeciwka szedł pan ok 35 lat. Kiedy już był bardzo blisko przywitał się słowami Dzień Dobry i wyciągając przed siebie parasol chciał mi go podać. Widząc mój szok złapał moją dłoń i umieścił mi w dłoni rękojeść parasola. powiedział miękko weź. Ja dalej stałam jak słup soli, buzia pewnie otwarta jak u karpia. Miałam minę na granicy zaskoczenia i wystraszenia, oczy okrągłe jak pięcio złotówki...
uśmiechnął się i odszedł. Ja dalej stałam w totalnym zaskoczeniu. Odwróciłam się za siebie. Pan w płaszczu i czarnym kapeluszu wracał do domu w ulewę. Do dziś szokuje mnie ten gest.

by deszczowa25

* * * * *

Dzisiaj mając chwilkę w pracy całkowicie przypadkiem znalazłem wspaniałych. Doszedłem do wniosku że chciałbym opisać historie która mi się przytrafiła. Pewnego dnia po 8h pracy w upalnym biurze bo jak na złość w 35 stopniowym upale klimatyzacja odmówiła posłuszeństwa, wróciłem do domu i zasiadłem przed laptopem i wiatrakiem aby odpocząć. Przez okno zauważyłem mojego sąsiada - dziadzio ok 80 lat, schorowany, ledwo słyszy i widzi, a co najgorsze sam bidulek został na tym świecie. Ów dziadzio przerzucał tonę koksu, żeby na zimę miał czym grzać. Raz machnął łopatą i robił 5 minut przerwy. Długo nie myśląc zebrałem się w sobie i stwierdziłem, że pomogę mu bo do następnego dnia tego nie zrzuci a w nocy mu rozkradną. Cała praca zajęła mi raptem pół godziny, ale radość dziadzia sąsiada była bezcenna. Ale nie o mnie tu mowa. Dziadzio jeszcze tego samego dnia przez pół godziny chodził po mojej klatce schodowej i szukał mojego mieszkania, aby jeszcze raz mi podziękować. Biedulek nie widział numerków na drzwiach, ale postawił sobie to za cel znalezienie mnie, bo sam by sobie nie dał rady. Teraz jak tylko go widzę to obdarowuję go uśmiechem i dostaje to samo od niego. Mały gest, a teraz co spotkanie człowiek się cieszy.

by Rizwan

* * * * *

Polak Polakowi wilkiem na emigracji?

Otóż nie.

Jestem w Niemczech od kilku tygodni i dopiero się uczę języka na intensywnym kursie. Przyjechałam tu, bo mąż dostał zawodową szansę.

Po 3 tygodniach pobytu musiał wyjechać na cały tydzień szkolenia. Zostałam sam na sam z niemiecką rzeczywistością.

Poszłam na zakupy do osiedlowego marketu. Ku mojemu przerażeniu pani na kasie przesunęła po czytniku wszystkie produkty, cena się wyświetliła, ale zamiast wziąć ode mnie euro, Pani zaczęła intensywnie wymachiwać łapkami i szprechać z prędkością światła.

Na moje niemrawe tłumaczenia i próby nawiązania kontaktu w języku angielskim, Pani (wciąż z uśmiechem na twarzy, ale i z lekkim poddenerwowaniem) świergoliła nadal, a ja stałam ja słup soli i starałam się nie rozpłakać. A za mną ustawił się spory tłumek do kasy, więc czułam ciężar swojej nieznajomości języka i tego, że tych biednych ludzi pewnie bierze totalny wku*rw.

Niedaleko kasy rozkładała towar dziewuszka. Tak ze 20 lat. Podeszła. Zagadała kasjerkę. Wzięła moje doniczki ze świeżymi ziołami poleciała na sklep, wróciła w ciągu 30 sekund i wytłumaczyła, jak domniemam, całe zamieszanie cenowe.

Zgarnęła mnie z kasy. Pomogła zapakować zakupy, bo wciąż trzęsły mi się ręce, a pod powiekami miałam łzy rozżalenia, że taka bezradna jestem w obcym kraju. Nawet głupich zakupów nie mogę zrobić sama.

Dziewuszka wyprowadziła mnie i przepiękną polszczyzną zaczęła pocieszać. Wyciągnęła zza uniformu chusteczki, głaskała po plecach i tłumaczyła, że mnie rozumie, bo 2 lata wcześniej też była w podobnej sytuacji. Że mam się nie załamywać, uczyć się języka i wszystko będzie dobrze.

Dziękuję jej za to. Bo kiedy wróciłam do domu i rozpakowałam te cholerne zakupy pomyślałam sobie, że dam radę. I nauczę się tego języka. I może kiedyś ja komuś pomogę.

Kimkolwiek jesteś dziewczyno z marketu w Kolonii- dziękuję Ci za to, że pomogłaś mi. Że prawdopodobnie wyszłaś ze sklepu na pół godziny, poświęcając swoją przerwę na lunch, i pozbierałaś mnie do kupy.

Bo ten Twój gest, tu na emigracji, dał mi wiarę nie tylko w to, że dam sobie radę, ale też w to, że można liczyć na rodaków.

by bazylia

* * * * *

Planowałam wyprzedzić sporą ciężarówkę na drodze dwupasmowej i dwujezdniowej. Mając (jak sądziłam) mnóstwo miejsca zamigałam, zmieniłam pas... i w tym momencie ciężarówka zajechała mi drogę.

Kilkaset metrów później przekonałam się, dlaczego. Musiałam przeoczyć znaki, bo nie wiedziałam, że po zwężeniu droga dwujezdniowa stawała się zwykłą, z jednym pasem ruchu w każdą stronę. Lewy pas, którym zamierzałam jechać, celował prosto w pas ruchu w przeciwną stronę za zwężeniem. Gdyby nie ciężarówka, wyjechałabym "na czołówkę" z ludźmi jadącymi 80-90 kmh, sama jadąc około 110 bez możliwości zjazdu na swój pas (prawdopodobnie nie udałoby mi się skończyć manewru wyprzedzania i po prawej stronie miałabym naczepę ciężarówki).

Gratuluję temu panu refleksu i domyślności. Gdyby nie zauważył mojego manewru albo go zignorował, moja matka i ja już byśmy nie żyły.

by KoparkaApokalipsy

* * * * *

Moi drodzy, to co opiszę miało miejsce dnia dzisiejszego, a serce nadal rośnie.
Słowem wstępu muszę zaznaczyć, że jestem studentką i pół roku temu urodziłam synka. Studia kończę w moim rodzinnym mieście, choć mieszkam w stolicy, wobec czego dość często korzystam z usług PKP.
Dzisiaj najcieplej nie było,śnieg i mróz. Synek ubrany, "zainstalowany" w chuście, na garbie plecak i dodatkowa torba z książkami. Podsumowując lekko nie było. Ale na wstępie pani konduktor otworzyła mi przedział dla matki z dzieckiem. Cała podróż mijała przyjemnie i bezstresowo, jednakże ta sama pani konduktor w pewnym momencie przyszła i oznajmiła iż poprosiła swoich kolegów, by pomogli mi się zabrać z tobołami, ze względu na obecność brzdąca. Już sam fakt zainteresowania mnie zaskoczył, jednakże to nie koniec. Zgodnie z obietnica, jeden młody pan spośród pracowników pojawił się i pomógł zabrać rzeczy, pomógł nieść torbę, a na koniec jak dowiedział się, gdzie mieszkam zaproponował podwiezienie mnie pod dom, co by nie czekać i nie płacić za taksówkę. I jak tu nie wierzyć w ludzi?

W związku z tym, że nie poznałam godności, a przeżyłam dziś najprzyjemniejszą podróż w swoim życiu (śmiało i bez wahania to stwierdzam!), chciałabym serdecznie podziękować wszystkim pracownikom TLK - z pociągu Lublinianin relacja Lublin- Bydgoszcz. Wielkie dzięki!

by Orka


* * * * *

Byłam na wakacjach w Rzymie. W przeddzień wyjazdu wybieraliśmy się ostatni raz nad morze,jak zwykle jechaliśmy te 40 kilometrów metrem. Dotarliśmy na stację metra, przeszliśmy przez bramki na bilety, metro już nadjeżdża. no to wsiadamy. Tłok niemiłosierny. Nagle czuję szarpnięcie za torbę, w tym tłoku nic nie widzę, za mną zamykają się drzwi.Udało mi się tylko przyciągnąć torbę do siebie. Czuję, że jest źle. Oczywiście - torba otwarta. Gorączkowo poszukuję portfela. Nie ma! Znajomi pomagają mi wyrzucać rzeczy z torby. Portfela ani śladu. Szybka decyzja - na następnej stacji wysiadamy. Wracamy. Powoli dociera do mnie groza sytuacji - w portfelu miałam co prawda tylko 10 euro w drobnych, ale za to dowód osobisty i legitymację studencką. Pal licho kasa i legitymacja. Ale na następny dzień mieliśmy zarezerwowane bilety na samolot - tanie linie lotnicze bez możliwości przebukowania, w dodatku byliśmy na wakacjach zorganizowaną kilkunastoosobową grupą. Jak ja przejdę odprawę bez dokumentów? No, nic, wracamy do hostelu, szukamy adresu konsulatu. Reszta grupy wraca na plażę, ja z "kierownikiem" naszej wycieczki w drogę do konsulatu. Okazuje się, że docieramy na miejsce już po godzinach urzędowania. Konsulat zamknięty na głucho za bramą pancerną. Ja w desperacji dzwonię do skutku na domofon. Udaje się, mówię co i jak, pani wpuszcza nas do środka. Pytanie - o jakiekolwiek dokumenty, dzwonienie do polskich urzędów (które w wakacje w okolicach 15.30 były już nieczynne). Nie udało się potwierdzić mojej tożsamości. Jednak przemiłe panie robią co się da - wypełniam wniosek do konsula z prośbą o wydanie tymczasowego paszportu. Koszt - 50 euro, nie mamy przy sobie. Kartą? Nie można. No to klops. Okazuje się, że mogę zapłacić po powrocie do kraju. Hura! Gratis otrzymam zdjęcie - koszmarne, ja cała czerwona, zdenerwowana, oczy jak u królika od łez, bluzka plażowa, pod spodem kostium. Ale to nieważne. Po niespełna dwóch godzinach mam w ręce paszport!! Chciałam bardzo podziękować paniom z konsulatu w Rzymie i pani konsul za wspaniałą i ekspresową robotę! Wykazały się mnóstwem dobrej woli i zrozumienia. Mogłam spokojnie wrócić do Polski z całą grupę, a tego feralnego dnia jeszcze skorzystać z uroków plaży. Jeszcze raz tym paniom bardzo bardzo dziękuję, oby jak najwięcej takich urzędników!

by maddalena

* * * * *

Większość ludzi narzeka na chłopaków z grzywkami, rurkami itp. że pedały i tak dalej...
Długi czas temu, szukając pracy zagłębiłem się w ciaśniejsze, brudniejsze i ciemniejsze uliczki. Takie raczej boczne, że je tak nazwę mimo to dość ruchliwe. W pewnym momencie zostałem dosłownie wciągnięty w zaułek i pobity. Złamane żebra, wstrząs mózgu i przebite płuco. Przytomności na moje nieszczęście nie straciłem. Czego żałuję. Ból był nie do opisania, wręcz paraliżujący. Leżałem w tym zaułku i czułem obecność ludzi, słyszałem ich głosy. Jednak nikt nawet się nie zbliżył, nie dotknął, nie sprawdził czy żyję.

Dopiero po dłuższym czasie ktoś podszedł, wezwał karetkę. Zostałem zabrany do szpitala chyba na ostry dyżur czy coś. Miałem 2 operacje, 3 tygodnie w szpitalu. Sprawców zatrzymano. Ot, zwykłe osiedlowe dresy. Powodu napaści nie ustalono. Nie wiem nawet czy spotkała ich kara. Nigdy nie zostałem wezwany na przesłuchanie ani nic z tych rzeczy.

Osobą która wezwała karetkę udało mi się poznać dopiero pod koniec pobytu w szpitalu. Przyszła bezinteresownie zobaczyć jak się czuje i czy wszystko OK. Tak kochani. Moje zaskoczenie było ogromne. Stereotypowy pedałek... Cóż tu dużo mówić. Byłem zagorzałym przeciwnikiem takich ludzi, wręcz walczyłem z nimi. A tu los spłatał mi psikusa i uratowała mnie osoba której wręcz nienawidziłem. Wszystko się odmieniło, i zrozumiałem że tacy ludzie nie są źli. Dla mnie to wspaniała osoba... i cóż, zawdzięczam jej życie...

by arakiz


* * * * *

To będzie już moja druga opowieść. Byłem z moim dziadkiem w górach, mam tam taki mały pensjonacik w miejscowości Lądek Zdrój. Pewnego nocy zajechała do nas bardzo zamożna kobieta. Fajna fura, skóra i komóra i takie tam ogólnie na 2 noce chciała się zatrzymać. I tego samego czasu zatrzymała się tez starowinka. Przypuszczam ze w wieku dziadka (około 74 lat) na jedną noc, by przenocować. Wieczorem dziadkowi coś się pogorszyło. Miał temperaturę i ledwo łapał oddech, bałem się ze to zawał. Pobiegłem do pokoju tej bogatej (bo w domu nie ma telefonu) by wezwała karetkę. Ta na mnie nawrzeszczała, że jak śmiem wchodzić i ona prowadzi inne rozmowy. W tym czasie usłyszała to ta Starsza kobieta (pani Wiesława) i w ziąb i mróz sama poszła ponad 500 metrów w śnieżycy do budki telefonicznej i wezwała pomoc. Dziękowałem po stokroć i pozwoliłem zostać jeszcze jedną noc za tak wielką pomoc. A panią szanowną z kasą wywaliłem na następny dzień z domu... Bo teraz ja byłem gospodarzem. Dziękuję Pani Wiesławo.

by PablitoWroc

* * * * *

Postanowiłam to opowiedzieć, ponieważ to nadaje się właśnie tu.
Wracam sobie do domu, po siedmiu godzinach w szkole, z totalnej nerwówy, zmęczona bo jadę przez całe miasto, smutna, ponieważ mam parę problemów, i lekko zapłakana bo nerwy mi puściły. Miałam słuchawki na uszach i muzykę na full, bo po prostu chciałam trochę odpocząć od ludzi.
Jakiś tzw. "moher" patrzy na mnie i coś mówi, a potem jakby bardziej nerwowo. Pomyślałam, że chyba coś ode mnie chce więc zdjęłam słuchawki, i usłyszałam jak to dzisiejsza młodzież nie zwraca uwagi na starszych, że Ona jest schorowana i chciałaby sobie usiąść (zaznaczam, że naprzeciw mnie było wolne miejsce) a tu zero kultury.
Siedząca obok mnie studentka, popatrzyła na "mohera" i zaczęła wypowiedź:
"Przepraszam bardzo, ale jeśli dobrze widzę i Pani chyba też, dziewczyna miała słuchawki, co było w sumie nawet słychać. A biały na tle brązowego się wyróżnia. Ale do rzeczy. Pani jest starszą osobą, rozumiem, ale tutaj obok jest wolne miejsce, więc nie rozumiem, o co cała awantura. A poza tym niech Pani spojrzy, dziewczyna ma torbę pełną książek, ma spuchnięte oczy, i widać że jest smutna, więc nie wiem dlaczego akurat na Nią się Pani uwzięła.
A i jeszcze jedno. Jak jedzie obok kobieta w ciąży, to Pani patrzy na takie krzywo i nie ma kto im ustąpić miejsca, a pewnie jedzie Pani do własnych wnuków. Więc niech się Pani odczepi!"

"Mohera" wmurowało, usiadł na miejscu obok, ja dostałam chusteczkę i wszyscy zadowoleni.
Ach, dzięki dzięki, jednak są na świecie ludzie.

by Mycha1331

* * * * *

Słowem wstępu o bohaterach tej opowiastki, mam dwóch kolegów studiujących i grających w Pradze w hokeja. Nazwijmy ich Jaś i Zbyś. Znamy się od dawna kiedy jeszcze graliśmy w jednej drużynie w Polsce. Zdarza się tak często jak to możliwe, że obaj (czasami w pojedynkę) przyjeżdżają do Polski. Ponieważ mają do dyspozycji samochód jednego z nich, nie mają problemu z przyjazdami do kraju raz czy dwa razy w miesiącu (mają 400 km). Jednak raz zdarzyła się nieplanowana wizyta.

W lutym tego roku Jaś przyjechał sam do Polski na ferie, Zbyś w tym czasie był we Francji na jakimś wyjeździe z uczelni. Kiedy Jasiu musiał wracać do Pragi (zbliżał się jakiś ważny mecz, musiał i chciał zresztą w nim grać) pożegnaliśmy się i umówiliśmy na następny raz. Jasiu pojechał rano, żeby na drugi dzień być w miarę wyspanym. Tego samego dnia moja matka (ojciec nie żyje od 3 lat, nie mam rodzeństwa) dostała wylewu. Sytuacja ogólnie tragiczna, nikłe szanse na przeżycie. Kiedy już byłem w szpitalu zadzwoniłem do Jaśka była 2 w nocy. Był bardzo zaspany, wyjaśniłem, albo raczej wypłakałem mu tą sytuację. On powiedział żebym się nie martwił, może z tego wyjdzie. Tak czy inaczej głupio było mi jego męczyć zważając na to, że na drugi dzień miał ten mecz. Pożegnaliśmy się. Niestety ok. 5 rano przyszła wiadomość najgorsza, nie chcę się rozpisywać jak to przeżyłem, ale strata drugiego rodzica to mówi samo za siebie. Obdzwoniłem rodzinę, niewiele jej mam, większość mieszka na Podlasiu, ciotka była ze mną w szpitalu z kuzynką, no i zadzwoniłem do Jaśka, on powiedział:
- Poczekaj tankuje na granicy, będę do 2h u ciebie.
Byłem zdziwiony, przyjechał o 6:30, dobrze było się komuś wygadać. Nieoceniona jego pomoc w załatwianiu tych wszystkich nieprzyjemnych spraw związanych z pogrzebem. Głównie on jeździł ze mną wyciągać papiery itd., kiedy wujostwo zajmowało się sprawami sakralnymi. Spędził w Polsce dodatkowe 4 dni, na szczęście nie miał za dużych problemów ani w drużynie ani na uczelni (w międzyczasie skończyły się ferie w Czechach). Nie skorzystałem z propozycji przeniesienia się do Czech na kilka miesięcy, za dużo rzeczy mnie tu trzyma. Koniec końców udało mi się jakoś pozbierać, pomoc rodziny i moich pepików (jak ich szyderczo nazywam) okazała się w tym niezbędna.
Na końcu chciałbym powiedzieć, że przyjaźń istnieje, ale mam nadzieję, że nikt z czytelników nie będzie się musiał o tym przekonywać tak jak Ja.

by Turbomen

Oglądany: 55919x | Komentarzy: 12 | Okejek: 305 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało