Zwykle mało o książkach piszę ( w ogóle mało piszę ), ale tym razem zrobię wyjątek.

Niedawno wrzuciłem posta na HP, w którym wyraziłem pewną irytację właśnie wynikłą z lektury "The Passage". Dobrnąłem jednak do końca i przeszedłem przez drugą część trylogii i jest to dosyć dobrze napisana powieść, ale nie obyło się bez pewnych zgrzytów.

Seria "The Passage" jest YAVN ( Yet Another Vampire Novel ) W skrócie, by nie spoilerować, jest sobie wirus w boliwijskich lasach tropikalnych. Wirus ten jeśli nie zabije, to zmienia człowieka w coś na kształt wampira ( słowo to występuje bardzo rzadko ). Grupa naukowców i armia USA przeprowadzają eksperymenty na 12 skazanych na śmierć więźniach. Naukowcy chcą odkryć coś co da ludziom długowieczność, natomiast armia jak to armia - zawsze chodzi o uzyskanie lepszej broni. Można się domyślić, że jak to się mówi g*wno walnie w wiatrak A gdzieś w tym wszystkim jest 5-letnia dziewczynka, agent FBI, zakonnica i sporo innych postaci. Brzmi banalnie, wręcz jak z "generatora powieści o wampirach", ale Cronin postarał się, by nie było to takie proste.

Książki podzielone są na sekcje, których akcja rozgrywa się w różnym czasie - obecny, przyszłość bliższa, przyszłość daleka. Cronin w obu częściach wprowadza galerię nowych postaci i za każdym razem, gdy to się dzieje, to zapewne czytelnik pomyśli WTF?!?!?. A to dlatego, że robi to niesamowicie chaotycznie i bez absolutnie żadnych referencji do tego, co przeczytaliśmy wcześniej. Jest to najgorsza część stylu pisania Cronina, ale jak przez to się przebrnie, to później jest tylko lepiej. Już w drugiej książce zdążyłem się do tego zabiegu przyzwyczaić. Również do tego, że ( jak sam autor powiedział ) jeśli nie było detali czyjejś śmierci, to nie można zakładać, że ta postać zginęła

Jest na mój gust trochę za dużo mistycyzmu zważywszy na to, że autor próbuje wyjaśnić pewne rzeczy związane z samym wirusem w jakiś tam bardziej naukowy sposób. W drugiej części zupełnie sobie to odpuścił ( nie mam nic przeciwko wampirzym supermocom, ale albo idziemy w SF, albo w fantasy - pomieszania obu nie kupuję ). Również odniosłem wrażenie, że dużo jest wygodnych zbiegów okoliczności. Jakiś wątek zaczyna się za bardzo komplikować? Wystarczy wymyślić taki zbieg okoliczności, by sytuacja sama się rozwiązała. I tak dzieje się wielokrotnie, gdy postacie ( naprawdę ciekawie napisane, Cronin przykłada się do "character development" ) właściwie nie mają wpływu na najważniejsze wydarzenia - te po prostu się dzieją - deus ex machina. Jest też sporo niewyjaśnionych wątków, które jeśli w ostatniej powieści nie zostaną wyjaśnione, to będą to zwykłe dziury fabularne ( nie zacząłem jeszcze czytać trzeciej części ).

Z pozytywów, to co już wymieniłem, są bohaterowie. Jest ich wielu, choć widać, że formuje się grupa głównych postaci, na których wszystko się skupi ( Amy, Peter, może Alicia ). Każdej postaci poświęca wystarczająco czasu. Jedynie Guilder w drugiej części jest wręcz kreskówkowo przerysowany moim zdaniem, ale niech będzie. No i mam po tym popieprzone sny, jak czytam przed snem

Dodam, że mimo, że to o wampirach, to nie jest to horror i wampiry nie mienią się w blasku słońca Najbliżej sobie je wyobrażam jak te z "I Am Legend", tylko... świecące na zielono Jako ciekawostka, to Ridley Scott kupił już prawa do sfilmowania trylogii.

Ogólnie mi się podobało na tyle, by sięgnąć po część kończącą tryglogię ( "The City of Mirrors" ). Nie jest to niewiadomo jak genialna seria, ale porównując ze wszystkim co mi przyszło w tym roku przeczytać ( a zajawkę miałem na zombie i wampiry, a te zwykle jakością nie grzeszą  ), to jest to najlepsza pozycja, po którą sięgnąłem. Mimo wad, pokręcenia, wkurzającego skakania po chronologii, to jak do tej pory bawiłem się dosyć dobrze. Zobaczymy, co przyniesie ostatnia część

--