Słowo "mełł" przypomniało mi wierszyk. Żeby Wam nie było smutno, napiszę go
Mama mima mełła mak
a mim mamie mówił tak:
Mamo moja, mamo miła
ma mamona się skończyła.
Mim, nim moment mały minął,
jął swą mamę mamić miną,
jął mamrotać, że przyczyną
mógł być portfel, który zginął.
Mama spięła się, choć mełła
i mimowi jęczeć jęła:
My mamony już nie mamy.
Mimie, nie mam miną mamy.
I nie mamrocz mi tu mętnie,
może mak miel ze mną chętniej.
Maku mama ma pół tony,
to niemało jest mamony.
Mim oniemiał (wynik win).
Nim mu zrzedła jedna z min,
mrucząc, jakby mruczał chorał,
wymamrotał taki morał:
Choć wciąż minę marną mam,
mam też najfajniejszą z mam.
Przy niej mima nie zje trema,
takich mam, jak mniemam, nie ma!
Boshe, że ja to pamiętam. Jak moja najstarsza była mała, to uczyłyśmy się takich wierszyków