Ponad dwa lata temu przylazł rachunek za gaz. Chociaż właściwiej byłoby powiedzieć, że pizgnął jak pocisk szwedzkiej kolubryny, bo wyrachowano go na 2200 euraków. Za co? Ano za zaufanie, bo jak przychodzili panowie spisać licznik, to myślałam, o ja głupia, że oni potem te dane jakoś do systemu wpisują, zanim się nimi podetrą w kiblu. No i nie sprawdzałam na przychodzących rachunkach, czy to, co tam wypisane zbliża sie do tego, co na liczniku wystukane. Ostatni z panów miał kupiony papier toaletowy, więc dane jakoś podał do systemu i okazało się, że w przeciągu trzech lat zaplaciłam o dwa tysi za mało. Oki, mea culpa, pobieżam w lipcu 2014 do siedziby ASA (ówczesnej gazowej) i raczej bezproblemowo rateizuję. 15x148,00, dziękuję i wychodzę. Zaczynam płacić od sierpnia, tak jak stoi w rozpisce.
Jakoś koło listopada zaczynają przychodzić liściki, że ASA zostanie wykupiona przez ENI, więc nic się dla klienta nie zmieni, oprócz znaczka na rachunkach, który pokazuje, komu my teraz piniondze za gaz mamy przesyłać.
W styczniu 2015 dostaję pierwszy telefon od miłej pani z Biura Rzeczy Niezapłaconych ENI, że coś tam im wychodzi, że grubą kasę im winna jestem. Spokojnie tłumaczę, że rateizacja jest płacona jak należy, co do dnia, wysyłam na żądanie fax z listem rateizacyjnym i zapłaconymi do tej pory rachunkami.
Po 15-tu dniach oddzwania do mnie ta sama pani i pyta się mnie, czy nie mogłabym płacić rachunków dwa tygodnie wcześniej, bo im w system nie wchodzą dobrze, jeśli płacone 30-go każdego miesiąca. Odpowiadam grzecznie pani, że to nie jest mój problem, bo w liście rateizacyjnym mam możliwość płacenia do 30-go i taką możliwość wykorzystuję, o ile MI jest to wygodne. A jest. Ok, dziękujemydowidzenia.
Po dwóch miesiącach telefon z Biura Rzeczy Zaginionych ENI, w którym informuje się moją osobę, że rachunki im się nie zgadzają i wiszę im kupę kasy. Na wytłumaczenie dostaję "och, pszepani, ale my z tym poprzednim Biurem Rzeczy Niezapłaconych nie mamy kontaktów, proszę te same identyczne dokumenty przesłać nam, na ten drugi numer!" Zaklęłam szpetnie, ale wysłałam.
W przeciągu kilku następnych miesięcy przychodziły rachunki, normalne, na każdym jednym jednak widniał ten dług, którego nie było. I za każdym razem za telefon, za każdym razem call center, za każdym razem "sprawa w toku". Uwierzyłam. Ale że i moja, znakomicie wytresowana cierpliwość ma swoje granice, przeszłam się w końcu gdzieś w połowie 2015 roku do Punktu Obsługi Klienta ENI, gdzie dowiedziałam się, że oni są tylko takim namacalnym call center, nic mi nie mogą więcej pomóc, muszę osobiście wysłać fax na trzeci numer, Biura dla Osób Wkurwionych Niekompetencją, lub ewentualnie wysłać polecony, za potwierdzeniem, ówdzież. Jedyne, co sie panu wymknęło, to że sprawa została ogarnięta troszku jak ślepy z niemym, bo wykupiona (odkupiona? uj go wi) firma nie przekazuje danych do wyku-odku-piającego. Poczekałam parę miesięcy, dług na rachunkach nie znikał, wyslałam fax: rateizacja, wszystkie(!) już w międzyczasie zapłacone raty. Cisza. Oprócz drażniących liczb na rachunkach.
W lipcu tego roku, dość podenerwowana tymi wszystkimi długowymi cyferkami, bo wolę wydać na buty, wysłałam następny fax, tym razem z jakąś tam ilością wielkich liter i wykrzykników, dodatkowo raz jeszcze list rateizacyjny, ichni rachunek z fantomatycznym długiem, syskie raty zapłacone co do joty i prośba, chłodna acz uprzejma, by mnie o oczywistym pozytywnym rozpatrzeniu jak najszybciej powiadomiono.
Powiadomił mnie list firmy windykacyjnej, 24-go sierpnia tegoż roku, dwa dni przed wyjazdem do Polski, że jeśli jak najszybciej nie wplacę kasy na konto, to sprawa pójdzie w adwokaty. Zadzwoniłam jeszcze ostatnim tchem spokoju dysząca do call center, gdzie poinformował mnie z lekka przestraszony pan, że żadnego faxa nie może dojrzeć w systemie (potwierdzenie mam w łapie), że to może by jeszcze jeden wysłać, ewentualnie polecony za potwierdzeniem, wysłałam. Z większą ilością wykrzykników na pierwszej stronie, z dość lodowatą prośbą (schłodziła wykrzykniki) o natychmiastowe potwierdzenie pozytywnie rozpatrzonej sprawy, łącznie z natychmiastowym wymazaniem z listy dłużników. W dzień wyjazdu zadzwoniłam, fax w rejestrze, owszem, a że żadnego powiadomienia nie dostałam, to normalne, pisemnie się odpisuje, staroświecko, listami...
Dziś następny rachunek za gaz, owszem, z widniejącym jak byk długiem. Call center, owszem, przewidziane jest odcięcie gazu, czwarty poziom długu, cokolwiek to by oznaczało.
Bogu ducha winna dziewczyna i tak zrobiła więcej niż inni, bo wpisała rozmowę w szpecjalny rejestr i zamówiła telefon od kogoś ździebko kompetentniejszego na godzinę okołoszesnastą. Mam numer potwierdzenia
Lampka (jedna jedyna, na czerwonego wkuffra, coby odpuścił i sztywnemu ze złości jęzorowi gadać pozwolił) wypita, czekam.
C.d.n.
P.S. Mam więcej takich kwiotków, jakby się :Student Prawa chciał poduczyć włoskiego i łaciny, to zapraszam, będzie raj i kokosy
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks