U nas w firmie jest taka zasada, że jak ktoś ma telefon służbowy to zawsze musi go odbierać - zwłaszcza w godzinach pracy. Choćby przysłowiowe "skały srały" - trzeba. Ot, to po prostu taki urok pracy w mediach.
To tyle słowem wstępu.
Sytuacja sprzed chwili.
Na 14:30 mieliśmy zaplanowane zebranie. Czas nas zajebiście goni. Wszyscy już są, ale nie ma jednego kolegi, który miał tam coś przedstawić.
14:32 - szef dzwoni z biurka do spóźnialskiego.
Telefon dzwoni i dzwoni, ale ten nie odbiera.
Tutaj następuje tradycyjny "dynamizator werbalny" przełożonego.
14:36 - kolejna próba dodzwonienia się.
Telefon dzwoni.
Dynamizator werbalny.
Dzwoni.
Dynamizator werbalny.
Znowu nie odbiera.
Dynamizator werbalny.
Dynamizator werbalny.
Dynamizator werbalny.
14:39 - wchodzi spóźniony kolega i od progu wita go...
"Gdzieś ty (dynamizator werbalny) był?"
Zmarszczenie brwi.
"W kiblu"
"Trzeba było (dynamizator werbalny) jedną ręką trzymać, a drugą odebrać!"
"Nie dało się."
"A to niby (dynamizator werbalny) czemu?"
Spojrzenie urażonej niewinności.
"Trzeba było trzymać oburącz, bo potwór się wyrywa."
No i było po zebraniu...
--
Nie ma już sygnatury... jest tylko Zool! :D