Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Kawały Mięsne > [Duduś Literat] Jak rodzą się legendy (Część II).
Cieciu
Cieciu - Bułgarski Łącznik · 6 lat temu


Część pierwsza

Noc była wyjątkowo spokojna. Dwóm policjantom ze śródmiejskiej komendy patrol wlókł się niemiłosiernie. Miasto wyglądało jak gdyby jego ciemna strona wzięła urlop i wyjechała na wakacje. Posterunkowi Jan Franciszek Buła oraz Miecio „Atek” Różyczka patrolowali ulice odliczając czas do końca swojej zmiany. Wprawdzie nikt nie mówił na Miecia „Atek”, ale uważał się on za niedocenianego antyterrorystę, który dziwnym zrządzeniem losu trafił na stołeczne chodniki zamiast zajmować się prawdziwym zagrożeniem. Niemniej, zawsze między swoim imieniem i nazwiskiem dodawał ten wspaniały pseudonim. Jan Franciszek Buła z kolei, był oddanym swej pracy stróżem prawa, z tym, że starał się unikać poważniejszych wysiłków. Wolałby robotę za biurkiem, jednak był świadom, że najpierw musi zedrzeć kilkanaście par podeszw, by któregoś dnia zająć się żmudną, papierkową robotą, którą inni gardzili, a o której JF Buła marzył.

- Stój! – Syknął nagle Atek. – Słyszysz to co ja? – Zatrzymał kolegę i wskazał kierunek, jednocześnie przykładając palec do ust by zasygnalizować ciszę w eterze. JF Buła wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc co zaalarmowało Miecia. Na uśpionej ulicy słychać było co prawda jakąś przytłumioną rozmowę, ale jej szczegółów Jan nie był w stanie wyłowić. Miecio przyległ do ściany budynku, przy którym się zatrzymali i używając gestów powszechnych wśród służb specjalnych poinformował kolegę, że ma iść za nim w stronę załomu kamienicy. Buła wykonał charakterystyczny dla siebie gest wzruszenia ramionami, ale podążył za kolegą zachowując względną ostrożność i ciszę. Teraz głosy stały się wyraźniejsze i dało się odróżnić poszczególne słowa. Oczy Buły robiły się coraz większe, źrenice Miecia zwężały się jak u kota szykującego się do skoku. Kolejny gest policjanta zasygnalizował – czekamy na rozwój sytuacji. W milczeniu, z niedowierzaniem przysłuchiwali się toczonej dyskusji.

- Nie wiem, cholera jasna, którego rytuału miałbyś użyć. Ty to przecież zawsze wymyślasz. – Nie kto inny jak nasz Chomik bibliotekarz po raz kolejny irytował się na Dudusia. – Pamiętasz ten, przy okazji historii małej dziewczynki, której upuszczano krew nad symbolami runicznymi? Może to?
- Chwilę niech pomyślę – odparł literat. – Mówimy o tym, przy którym wyznaczało się krąg rozświetlany przez dwanaście półmetrowych świec? Raczej musielibyśmy działać w drugą stronę. Tamten obrządek miał na celu przywołanie złych mocy, a nie ich odegnanie w nicość zaświatów. Ale krąg jest świetnym pomysłem – pochwalił przyjaciela. – Zaraz coś tu zaprojektujemy. Gdzieś miałem kawałek kredy, jest. – Duduś wyciągnął rzeczony przedmiot z kieszeni marynarki i kopnął leżącą na chodniku puszkę by zrobić sobie miejsce.
Czający się za rogiem policjanci nie wierzyli własnym uszom. Miecio „Atek” Różyczka nakazał odwrót w celu zaplanowania akcji. Przykucnęli za kontenerem na odpady budowlane.
- Mamy tu sekciarzy planujących rytualny mord. – Oświadczył stanowczo niedoszły antyterrorysta – Nie widzę sensu wzywać wsparcia. Możemy ich sami zdjąć. Ja wbijam na dach budynku i zabezpieczam, ty będziesz głównym zespołem uderzeniowym.
- Zgłupiałeś Mieciu? – Zaoponował Buła. – Przecież to jakieś dwie zwykłe moczymordy pieprzą bzdury, bo wychlali za dużo wódy. Tak, podejdziemy, owszem. Pogadamy, wylegitymujemy, spiszemy, każemy iść do domu. Jak niby chciałbyś wejść na dach tej kamienicy? I po jaką cholerę?
- Zmiana planu – skontrował Różyczka. – Wjeżdżamy we dwóch i walimy ich na glebę. Ty pilnujesz skutych, ja wzywam zmotoryzowanych, co by nasze ptaszki trafiły szybciutko do klatki.
- Dupa tam, żadnego rzucania na glebę, jasne? Ciśniesz takim zbyt mocno i zaraz trzeba się będzie tłumaczyć. Kulturalnie Mieciu, w dobrym stylu i z fasonem. Idziemy. – Zakomenderował JF. Panowie ruszyli wolnym, acz czujnym krokiem w stronę naszych zuchów. Gdy zbliżali się do rogu kamienicy, Miecio, niepotrafiący pozbyć się nigdy nieużywanych na poważnie umiejętności, klepnął kolegę w ramię i wydał rozkaz:
- Go go go, ruszamy – jednocześnie wskazując dwoma wyprostowanymi palcami Dudusia i Antka. Wywołało to ni mniej ni więcej, tylko wzruszenie ramion partnera. Krokiem patrolowym zbliżali się do żywo dyskutującej dwójki. Duduś i Antek nie zauważywszy zbliżających się stróżów prawa, zagłębiali się coraz bardziej w mroczne wizje rytuału, który miałby odegnać wyimaginowane zło z wyimaginowanego chłopca.
- I teraz najważniejsze. – Duduś operował kredą po chodniku z lekkością, jaką dyrygent wymachuje batutą dowodząc swoją orkiestrą. – Miejsca dla osób postronnych, uczestników dramatu. Mamy tam, prócz dzieciaka i znachorki, dwóje rodziców. Ich należy umieścić w takim miejscu, by linie łączące matkę, ojca i znachorkę, tworzyły trójkąt równoboczny, opisany na okręgu. Rozumiesz?
- Tak, potrzebujemy obliczyć odległość tych punktów, żeby się ładnie układało. Jak mniemam, nierówny trójkąt spartoli cały obrzęd? – Antoś drapał się za uchem. Obliczenia nigdy nie były mocną stroną obu panów, chyba że rachowali swoje zasoby finansowe w Mewie. Jednak Chomik nie doczekał się odpowiedzi, gdyż dyskusję przerwał stanowczy głos, który zaskoczył ich nie mniej, niż zima zaskakująca warszawskich drogowców.
- Dobry wieczór, starsi posterunkowi Buła i Różyczka ze śródmiejskiej komendy Policji. Możemy zapytać co też panowie tutaj robią w środku nocy? – JF Buła wyklepał służbową formułkę i lustrował wzrokiem obu gentlemanów.
- Albo nie będziemy pytać i od razu przejdziemy do aresztowania, jeśli wyjaśnienia będą mętne. – Wtrącił trzy grosze „Atek”.
- Mieciu, to bez sensu – kącikiem ust, szeptem skomentował to JF. – Jeśli nie zapytamy, nie będzie wyjaśnień, nawet mętnych. Wyluzuj.
- Racja. Co więc mają znaczyć te rysunki? Sekta? Planujecie coś nielegalnego? Skąd tu przyszliście? Gdzie byliście wcześniej? Lista nazwisk znajomych. – „Atek” zaatakował krzyżowym ogniem pytań. Dudusiowi ze zdziwienia wypadł papieros z ust. Antek Chomik stał jak odlany z brązu, nie rozumiejąc co się właśnie dzieje.
- Spokojnie – spróbował tonować nastrój Buła. – Wszystko po kolei. Najpierw pan z kredą. Ma pan jakiś dowód osobisty, prawo jazdy, cokolwiek?
Duduś, odzyskawszy nieco rezon, schylił się po palącego się na chodniku papierosa.
- Delikatnie, ręce na widoku – Miecio pozostawał czujny jak północnokoreański żołnierz na warcie.
- Zaraz panowie, zaszło jakieś nieporozumienie. Pozwólcie, że się przedstawię. Duduś Literat, a to mój dzielny kompan Antoni Chomik bibliotekarz, z zawodu. Z kim mamy przyjemność?
- Już się przedstawialiśmy – przypomniał Buła.
Pisarz szybko przejrzał w pamięci ostatnią minutę.
- Proszę o wybaczenie, faktycznie, panowie Drożdżówka i Tulipan.
- Buła i Różyczka, proszę nie żartować.
- Nie miałem zamiaru. Wybaczcie roztargnienie, ale akurat jesteśmy z kolegą w trakcie dosyć ważnego projektu.
- Planujecie zbrodnię! – Syknął dziwniejszy z policjantów, sięgając po kajdanki. – Łatwo się z tego, ptaszki, nie wywiniecie.
- Jaką zbrodnię? – Do rozmowy włączył się Antek. – Nie ma mowy o żadnej zbrodni. To co tu widzicie, ma na celu umożliwienie odprawienia tajemnego rytuału, który odegna zło, próbujące dostać się do naszego świata przez ciało chłopca. Dodam, że chłopca z biednej rodziny, jedynaka.
- Antosiu, zamknij się uprzejmie – rozsierdził się Duduś. – Nie wolno zdradzać planów, przed ich ukończeniem. To niezdrowe, a z mojego punktu widzenia, przekreśla też sens pracy twórczej.
- Buła, słyszałeś? To praktycznie przyznanie się do winy. Zwijamy towarzystwo. Wzywaj samochód i wieziemy ich na komendę.
- Dlaczego komendę? Przecież nie robimy nic złego. Mój szanowny kolega raczył tylko opisać zastaną przez panów sytuację, przecież to nie jest karalne. Jasne, zasługuje na krytykę za uchylenie rąbka tajemnicy, ale to jeszcze nie powód do zatrzymywania nas. Ja się z nim rozmówię w odpowiednim czasie. A teraz, jeśli panowie pozwolą, chcielibyśmy dokończyć to nad czym pracujemy.
- Nie na mojej zmianie. – Sparafrazował nazwę jednego z osiągnięć ze swojej ulubionej gry „Atek”.
- Posterunkowy Różyczka ma tutaj rację – włączył się drugi z policjantów. – Będziecie musieli wyjaśnić dokładnie, co tutaj ma miejsce. Zaczyna to wyglądać nieciekawie, a ja wciąż nie dostałem od panów dokumentów i robię się troszkę niecierpliwy z tego względu. – JF Buła wprowadził element stanowczości, mając nadzieję, że wylegitymowanie przebiegnie sprawnie i będzie można udać się na zasłużony odpoczynek. Dudusiowi coś zaświtało w głowie.
- Momencik, sięgnę teraz do wewnętrznej kieszeni płaszcza – do literata dotarła powaga sytuacji. Ta partia, rozegrana niewłaściwie, mogła skończyć się w sposób przewidziany w legendach dla szwarccharakterów. Czyli nienajlepszy. Miał jednak w zanadrzu coś, co mogło chwilowo pomóc, a przynajmniej ostudzić nieco zapędy bardziej krewkiego stróża prawa. – Szanowni panowie pozwolą, moja legitymacja prasowa. – Duduś wyciągnął dłoń z dokumentem w stronę mundurowych. Buła wziął plastik do ręki i przyjrzał się badawczym wzrokiem.
- Wygląda mi na prawdziwą. Napisane Duduś „Literat” ale nazwisko nieczytelne. Zdjęcie co prawda się zgadza, ale dane są niepełne. Pan ma na imię Duduś? To nie zdrobnienie?
- Nie, miałem dowcipnych rodziców. A jeśli chodzi o nazwisko, fakt, troszkę się zatarło, ale numer legitymacji jest czytelny, więc można łatwo zweryfikować jej autentyczność. Dobrze, panowie, to może spróbujemy jakoś polubownie rozwiązać nasz kłopot.
- Właśnie, polubownie. Myśmy nic złego nie zrobili – Antoś przytaknął przyjacielowi.
- Antosiu, proszę. Nie przeszkadzaj. Chyba muszę poddać się…
- Właśnie. Poddać się. Od początku o tym mówię – tym razem wtrącił się „Atek” wyczuwając, że powoli rybka zrywa mu się z haczyka. Ale jak każdy wytrawny wędkarz, którym Miecio naturalnie nie był, starał się jeszcze walczyć o swoją zdobycz. – Panowie powinni się poddać i pojechać z nami na komisariat celem złożenia wyjaśnień.
-…i zdradzić sekret całej tej historii. Mógłby mi pan nie przerywać jak mówię? - Duduś lekko się zirytował – Nie lubię tego.
- To prawda, nie przepada za tym – dorzucił Chomik.
- Posterunkowy Różyczka posiada niezdrową tendencję do wcinania się w pół słowa – ze zrozumieniem pokiwał głową JF Buła. - Mieciu, pozwól panom mówić. Zauważ, że z pozoru groźnej sytuacji, doszliśmy do chwili, w której może zrozumiemy zaistniały bałagan. - Buła z kolei zwietrzył uniknięcie interwencji, po której musiałby spisać raport.
- Dobrze, ale może przysiedlibyśmy na jakiejś ławeczce? Siły mnie nieco opuszczają, a chwilkę nam to zajmie. Panowie, mam nadzieję, nie spieszą się zbytnio?
- Mamy momencik – potwierdził JF, zapowiadało się inne niż zwykle zakończenie patrolu. Całą czwórką ruszyli w kierunku skwerku, tam gdzie Poznańska z Nowogrodzką się łączy, a wszechobecnych w nocy meneli oświetla blask pobliskiego Urzędu Dzielnicy Śródmieście miasta stołecznego Warszawy. Audytorium złożone z dwóch posterunkowych i pokaźnych rozmiarów bibliotekarza rozsiadło się wygodnie na ławce. Duduś stanął przed nimi i rozpoczął przemowę.

„Dawno temu, kiedy góry przybierały swoje imiona…”

- Gdzieś już to słyszałem – mruknął pod nosem Antoś Chomik.
I myśmy gdzieś to już słyszeli, więc pozwolimy Dudusiowi opowiedzieć całą historię i powrócimy do wydarzeń w punkcie, w którym przerwano naszym bohaterom proces twórczy.

„…by po chwili wiotczeć niczym bezkostna lalka”.

- O cię w mordę – skomentował Mieciu „Atek”. – I pan sam to wymyślasz? – Obaj policjanci byli pod wyraźnym wrażeniem usłyszanej opowieści, ale to Różyczka pierwszy zdobył się na komentarz.
- Och, byłoby samochwalstwem, gdybym tak twierdził. Od czego mam swego nieocenionego druha i przyjaciela? – Duduś wskazał dłonią Antka, który wyraźnie pokraśniał po tym komplemencie. Nie był przyzwyczajony do publicznych pochwał. – Ale panowie przerwali nam w bardzo ważnym momencie.
- Cóż, taka nasza praca. Z daleka nie brzmiało to najlepiej, sami przyznacie. – JF czuł potrzebę usprawiedliwienia podjętych działań prewencyjnych. – Ale historia wydaje się niesamowita. Chciałbym ją usłyszeć w całości. Byłaby miła odmiana od opowieści o wiecznie zblazowanych prokuratorach i komisarzach.
- Co? – zdziwił się Duduś.
- Co? – podchwycił Antoś.
- Co? – zawtórował im Miecio.
- Nie, nic, tak mi coś przyszło do głowy. Nie wiem skąd. – Odrobinę melancholijnie rzucił w powietrze Buła. – Dobra, chłopcy. Ja mam dla was propozycję, bo faktycznie nic złego nie zrobiliście. Późno już i na nas czas. Wy też już powinniście wracać, bo trzeźwi tak do końca nie jesteście. Wsiądźcie w taksówkę i do domu.
- W taksówkę, dobry żart. – Parsknął Chomik – Pan władza raczył zakpić?
- Nie stać was?
- Pan wie, ile zarabiamy?
- Chyba więcej niż my?
- To wątpliwe. Ale słusznie, powinniśmy już udać się na spoczynek.
- Więc rozchodzimy się grzecznie w swoich kierunkach. Ale pod jednym warunkiem. – Ton głosu posterunkowego zrobił się stanowczy.
- Tak? – zapytał literat.
- Chcemy dostać autorską wersję tej historii.
- Z podpisami obu panów – dorzucił „Atek”.
- No to oczywiście jest w pełni akceptowalny i wykonalny warunek. Moje uszanowanie dla panów – ukłonił się Duduś z prawdziwą sympatią.
- I ja panom życzę wszystkiego dobrego. – Uśmiechnął się Chomik. Panowie podali sobie ręce i rozstali się w przyjaznych nastrojach.
- Wiesz Mieciu – rzucił JF
- Tak, Janku? – odparł Różyczka
- Może nie opowiadajmy o tym chłopakom na posterunku.
- Słusznie, nie zrozumieją.
- I śmiać się pewnie będą.

---------------------------------------

Panowie rozstali się przy Rondzie Jazdy Polskiej. Antoś Chomik udał się w kierunku swojego przybytku, przybibliotecznej kanciapy, w której spędzał większość wolnego od Dudusia czasu. Literat natomiast, skierował się przez park i stadion Syreny w kierunku wynajmowanego lokum. Na wieczór zaplanował jeszcze kilka spraw. Przede wszystkim dokończenie rytuału i tym samym legendy. Trochę drażniło go, że poświęca tyle godzin na jedną, niewiele znaczącą historyjkę, ale zlecenie trzeba było wykonać i zgarnąć należną gażę. Druga kwestia, to wracająca już od miesięcy myśl o ambitniejszym projekcie. Tę ukrywał przed całym światem. Właściwie to Chomik męczył mu o to głowę, Duduś różnymi sposobami unikał otwartych deklaracji, ale przejście ze świata legend i opowiadań do świata pełnoprawnej prozy, coraz bardziej nęciło naszego bohatera.

Duduś przysiadł na starej trybunie starego stadionu. Zapalił papierosa i zagłębił się w myślach. Bo tak, napisać byle opowiastkę to pikuś. Ma tego dziesiątki, jeśli nie setki. Wymyślać nowe światy, też nie problem. Bierzesz świat istniejący, zamieniasz kilka cech mniejszych – jak na przykład opady deszczu we wznoszenie deszczu (Duduś obmyślił to już dawno. Wszyscy wiemy na jakiej zasadzie działa deszcz, wilgoć w górę, krople w dół, w dużym uproszczeniu. Nowa koncepcja, wilgoć nie unosi się w powietrzu, tylko trafia w postaci nieskroplonej pod ziemię, nawilża rośliny i wydobywa się z ziemskich porów jako wznoszące się krople. Te zamieniają się w gaz, gaz idzie w dół i mamy cykl kompletny.) i już masz zaczątek nowego świata. Tworzenie bohaterów to pestka. Dopasowujesz ich do koncepcji… Tylko ta koncepcja… Jak tu, w czorta, wymyślić coś, co zajmie postaci na dłuższy czas, nie znudzi autora i jeszcze tym, no, odbiorcom się spodoba. Tak, to chyba największy problem. Łatwo jest ulepić krótką formę. To jak z lepieniem bałwana. Robisz małą kulkę, turlasz ją aż zrobi się wystarczająco duża i po kłopocie. Gorzej, kiedy chcesz toczyć kulę tak wielką, że brakuje Ci sił. I to jest właśnie istotą całego przedsięwzięcia. Znaleźć dźwignię, która poruszy największą kulę. Historię, po której będzie można powiedzieć „skończyłem”. No, ale to nie dzisiaj. Kurwa, czyli jak zwykle. Kończymy na myślach, bez konstruktywnych wniosków.
Duduś strzelił niedopałkiem, który nakreślił piękny ognisty łuk i wylądował z sykiem w kałuży. Czas do domu, nie ma co się kręcić po nocy.

W niedużej kawalerce dominowały książki. Jakże by inaczej. Miejsce na regałach skończyło się już dawno. Kolejne pozycje układały się w mniej lub bardziej stabilne piramidy. Mieszkanie było raczej ciemne, ale to nie stanowiło problemu, a wręcz zaletę. Duduś nie lubił światła.
Dobra, jest paczka fajek, koty przegonione z miejsca pracy. Możemy zaczynać kończyć. Papieros wypalony na cztery pociągnięcia zawsze rozjaśnia nieco umysł. Gdzie to byłem – zastanowił się Duduś - knajpa, Chomik, gliniarze, opowiadanie w centrum. Ok, bezkostna lalka. Teraz należałoby dodać element, który wzbudzi dobre uczucia. U odbiorcy, rzecz jasna, bo dzieciak jeszcze chwilę pocierpi. Jego rodzice z resztą też.
Kolejny papieros tlił się w popielniczce, klawiatura zaczęła stukać.

„Ciężkie, stalowoszare obłoki otoczyły przybytek. Świat wirował z niewyobrażalną prędkością. Wierzący w Stare Bóstwa mogliby rzec, że oto dawni właściciele wracają na swoje włości. W szalejącym chaosie wydawałoby się, że dobro nie ma już sił by przeciwstawić się zagrożeniu. Ale oto coś, co dostrzegła matka chłopca sprawiło, że cień uśmiechu zagościł na jej twarzy. Przy kominie chaty znachorki, obojętne na wszystko wokół, dokazywały dwie małe jaskółki. Ich śnieżnobiałe piórka wyraźnie wyróżniały się na tle ciemniejącego świata, a radosne ćwierki zdawały się przemieniać nicość w byt.”

O, to wymyśliłem, podrapał się po głowie literat. Antoś przeczyta i zdębieje. Bo czy mogą być w takim miejscu jaskółki? Oczywiście, że mogą. Dlaczego nie? Jaskółki są, zdaje się, symbolem nadziei. A czegóż to bardziej potrzeba rodzicom chorego, kurde, opętanego dziecka, niż nadziei? Dobra, to się broni. Literat wygrał kolejną potyczkę ze swoimi wątpliwościami. Dalej.

- Spójrzcie na te dwa ptaki – rzekła znachorka – dopóki one nie odleciały, wciąż jest nadzieja na odzyskanie chłopca.

A nie mówiłem? Pochwalił się Duduś.

- Teraz przychodzi czas waszej najwyższej próby. Nie miejcie wątpliwości, nie miejcie lęku. Wierzcie, że zastaniemy dzisiaj pogodny wieczór i gwiaździstą noc.

- Takie se. – Westchnął wpatrzony w kartkę – Ale chyba nic mądrzejszego nie wymyślę. Najwyżej zrobi się jakąś drobną korektę i będzie grało.

Zbliżyli się do drzwi chaty. Nagle stało się coś niepojętego.

Tia, jakby dotychczasowe zdarzenia były na porządku dziennym.

Oślepiający błysk uderzył z całą mocą w udręczoną rodzinę. Na moment stracili wzrok. Ojciec o mało nie upuścił syna. Matka zaszlochała z przestrachu. Ale już po chwili otoczyło ich uczucie piękna. Siła, która potrafiła przenosić góry zdawała się spływać na nich z każdą sekundą.
- Podejdźcie moi mili. – Głos tak cudowny, że zdawał się pochodzić z raju, otulił ich niczym ciepły pled w mroźną noc. Małżeństwo spojrzało w stronę chaty i oniemiało. Znachorka nie była już przygarbioną staruszką. Przed nimi stała nieopisanej urody dziewczyna, której niemal białe włosy, niczym słoneczne promienie, dawały jasność i ciepło. Jej talia kusiła tak, jak spokojne zatoki kuszą strudzonych żeglarzy, a perfekcyjnie kształtne piersi napinały bluzkę do granic wytrzymałości szwów.


O, coś mi tu w złą stronę skręciło. Pomyślał z rozbawieniem literat, ale tekstu nie zmienił. Niech będzie jak jest.

- Kochani, widzicie mnie taką, ponieważ magia domu odbiera niechciane działania i cechy. Sprawia, że to, co nas zmienia na gorsze, odchodzi w niepamięć. Dlatego jest jeszcze szansa na ratunek dla dziecka. Czym prędzej do środka.
Weszli do izby z nową nadzieją. Powoli zaczynali wierzyć, że ratunek jest możliwy.
- Umieśćcie chłopca na środku pomieszczenia, a sami stańcie w równej odległości od niego – poleciła i wskazała dokładnie miejsca, w których mieli się znaleźć.
Tak też zrobili, a ona podeszła do chorego, klęknęła i ucałowała go w czoło.
- Wrócisz do nas mój młody człowieku, Wrócisz i będziesz żył, gdyż Śmierci jeszcze nie jesteś przeznaczony. – Szeptała słowa zaklęcia. Wstała i stanęła za głową chłopca dokładnie w takiej odległości w jakiej ustawiła ojca i matkę malca. Łączące ich linie tworzyłyby idealny trójkąt równoboczny, w którego środku znalazłby się malec. I tak też się stało. Chata zaczęła trzeszczeć, a przestrzeń wydawała się kurczyć. Nagle uczestników rytuału połączyły ogniste linie, a całość oplótł okrąg cieniutkiego strumyczka wody. Wod,a zwalczając ogień, płynęła po wyznaczonych przez uczestników liniach. Gdy dopłynęła do chłopaka, z zewnątrz domu słychać było nieustanne grzmoty piorunów. Następowały jeden po drugim, niemal bez odstępu w czasie, tworząc kurtynę huku, który oddzielał dobro od zła. Niczym zbroja chroniąca rycerza, fale dźwięku zatrzymywały złe moce. Znachorka uniosła się nieco nad posadzkę i zaczęła wirować. Coraz szybciej i szybciej obracała się rozpostarłszy ręce. Rodzice stali zaczarowani. Nie śmieli drgnąć, nie mieli odwagi szeptać. Bali się, że jakakolwiek czynność może przerwać odprawiane czary. Po kilku chwilach wszystko ustało. Szamanka opadła na ziemię i położyła się, podciągając kolana pod brodę. Trwała tak ledwie minutę, po czym wstała i podeszła do malca.
- Wstań, dziecię moje. Wstań i idź do matki.
Chłopiec wstał, jak rozkazała mu kobieta. Podszedł do matki, spojrzał na nią i uronił łzę.
- A teraz, dzielny człowieku, podejdź do ojca.
Tak też się stało, syn podszedł do ojca i uronił kolejną łzę.


A teraz, kurwa, płakali już wszyscy, skończyło się szczęśliwie, pomyślał literat. Skończył się rytuał i cała ta cholerna robota. Duduś ni to z radością, ni ze smutkiem postawił ostatnią kropkę. Ot, kolejne zlecenie wykonane. Reszta to już kosmetyka i poradzą sobie w redakcji.

Koniec i bomba

& :szufla



--
"A poza tym sądzę, że należy ***** ***" Kato Starszy Folklor, legendy i historia Bułgarii. Po mojemu.

fielkiskrzad
fielkiskrzad - Superbojownik · 6 lat temu
Nie czytałem,ale pierwszą okejkę masz ode mnie

--
...bo uwielbiam zdania niejednokrotnie złożone... przynajmniej nie są takie proste....

Peppone
Peppone - Nowy Ruski · 6 lat temu
No proszę, pojawiają się znajomi gliniarze


--
Pracuj u podstaw. Zaminuj fundamenty systemu. Wszelkie prawa do treści wrzutów zastrzeżone
Nie namawiam do łamania prawa. Namawiam do zmiany konstytucji tak, aby pewne czyny stały się legalne.
No shitlings, no cry! Postaw mi kawę na buycoffee.to - teraz można również przez Paypala i Google Pay

bulcyk22
bulcyk22 - Wiekowy Bojownik · 6 lat temu
(dla Dudusia)

pies_kaflowy
pies_kaflowy - Bęcwał Dnia · 6 lat temu
Kto nie czytał ten trąba!

--

The_Who
The_Who - Superbojowniczka · 6 lat temu
Ogólnie jest super, jestem stałą czytelniczką, ale przydałaby Ci się drobna korekta, bo wkradają Ci się błędy ortograficzne czy interpunkcyjne. Np. na końcu nawiasu nie powinno być kropki, a "stwierdziła" po myślniku z małej. Ale podejrzewam, że nie skupiasz się szczególnie na korekcie, jeśli to tylko na forum.

Cieciu
Cieciu - Bułgarski Łącznik · 6 lat temu
:the_who, nie wszystko wyłapuję

--
"A poza tym sądzę, że należy ***** ***" Kato Starszy Folklor, legendy i historia Bułgarii. Po mojemu.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
wisz-nu - Superbojownik · 6 lat temu
Ten Chomik to może w Bibliotece Narodowej pracuje

I trochę zawiodły mnie efekty specjalne podczas tych egzorcyzmów. Takie mało spektakularne były.
Mam nadzieję, że poprawią to w redakcji ;)

--
Wszelkie prawa zastrzeżone. Czytanie niniejszego tekstu bez pisemnej zgody surowo wzbronione.
Forum > Kawały Mięsne > [Duduś Literat] Jak rodzą się legendy (Część II).
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj