Jako że praca w kiosku jest moim zajęciem dodatkowym, pracuję tam między 16.00 a 20.00. Pracuję też co drugi weekend przez cały dzień. Niektórzy stali klienci zdążyli się przyzwyczaić do tego rytmu.
W tę sobotę, gdzieś koło południa odwiedziła mnie matka trojaczków, jedna ze stałych klientek. Dwie dziewczynki i chłopiec mają prawie dwa latka i niespożyte pokłady energii oraz dorównującą im ciekawość, której towarzyszy niezwykła wręcz pomysłowość. Ojciec wesołej gromadki zarabia na pieluchy za granicą, więc mama zdana jest na siebie (o bliższej lub dalszej rodzinie jak dotąd nie słyszałam). Zamotana weszła z podwójnym wózkiem (i dwojgiem pasażerów) oraz jednym z trójki na ręku, zaparkowała, postawiła malucha na podłodze i powiedziała:
- Dobry wieczór.
- Dzień dobry. Czemu pani tak...
- O matko! Pani zawsze wieczorami, no to pewnie wieczór, myślę, a jeszcze obiadu nie było!
Pośmiałyśmy się z tego i czas naszej pogawędki wystarczył, by jedno z dzieci zdążyło rozpakować i zaczęło wchłaniać gumkę z ołówka.
Wdowa, matka nastoletniego jedynaka. Zachodzi z synem do kiosku wracając z cmentarza co niedziela. Ma dziwny sposób mówienia do swego dziecka, czego nie da się nie zauważyć.
- Czy kupię u pani długopis?
- Tak. Niebieski czy czarny?
- Czarny poproszę.
I zwracając się do chłopaka:
- Widziś? I tejaś mamusia będzie mogła jobić pisiu-pisiu!
Nie potrafię sobie przypomnieć, jak ta babka wyglądała, bo zapamiętałam jedno: czepek na głowie. Taki, jakich dzisiaj nikt już nie nosi, bo moda na nie umarła wraz z siostrami Brontë. Poza tym ubrana normalnie, babina jakich pełno, płaszcz koloru nieokreślonego, szalik jakiś pewnie mieć musiała - nie przypomnę sobie. Na zapleczu do domu zbiera się szef, który zerka na oczepioną klientkę ze źle skrywanym zdziwieniem, rozbawieniem.
Twarz spod czepka pyta, po ile ta kartka świąteczna, bo może w przecenie, skoro już po świętach, to on by na przyszły rok kupiła.
Jako że nie zapamiętuję cen wszystkich towarów, które znajdują się na stanie, bo nie mam takiego obowiązku, uprzejmie proszę (na tyle uprzejmie, na ile moje szeroko otwarte oczy i opadająca ze zdziwienia szczęka mi pozwalają), żeby kartkę podała, to sprawdzę cenę czytnikiem.
- Pani nie zna cen towarów? Jak to?
- Widzi pani, ile tu jest tych kartek, są od różnych producentów, nie mają tej samej ceny, więc nie wiem, ile ta konkretna kosztuje. Zawsze mogę sprawdzić, jeśli pani pozwoli.
- Ale to jest jakieś nieporozumienie, że pani tu pracuje! To jest skandal!
W tym momencie przed panią staje szef i pyta, co się pani nie spodobało. Ta tłumaczy mu, o co chodzi (wiem, że dobrze słyszał i widzę, jak próbuje patrzeć jej w oczy, a nie na dziwaczne nakrycie głowy, bawi mnie to jak cholera!).
- Ja też nie wiem, ile ta kartka kosztuje. Nikt tu tego nie musi wiedzieć, ceny są do sprawdzenia, tak jak pracownica pani powiedziała. Jeśli jest pani zainteresowana kupieniem, proszę podać kartkę, a jeśli nie, to poproszę następną osobę w kolejce, bo się coraz dłuższa robi.
- Ale to jest...
Szef nie dał jej dokończyć:
- Czy pani wie, co pani ma w torebce i ile co kosztowało?
Konsternacja czepialskiej trwa sekundę, bo odparowuje:
- Ja nie muszę. Mam demencję!
I odmaszerowała. Z kartką w dłoni, którą to zdobycz odebrał jej szef tuż przy drzwiach. Od kiedy demencja upoważnia do kradzieży?
W tę sobotę, gdzieś koło południa odwiedziła mnie matka trojaczków, jedna ze stałych klientek. Dwie dziewczynki i chłopiec mają prawie dwa latka i niespożyte pokłady energii oraz dorównującą im ciekawość, której towarzyszy niezwykła wręcz pomysłowość. Ojciec wesołej gromadki zarabia na pieluchy za granicą, więc mama zdana jest na siebie (o bliższej lub dalszej rodzinie jak dotąd nie słyszałam). Zamotana weszła z podwójnym wózkiem (i dwojgiem pasażerów) oraz jednym z trójki na ręku, zaparkowała, postawiła malucha na podłodze i powiedziała:
- Dobry wieczór.
- Dzień dobry. Czemu pani tak...
- O matko! Pani zawsze wieczorami, no to pewnie wieczór, myślę, a jeszcze obiadu nie było!
Pośmiałyśmy się z tego i czas naszej pogawędki wystarczył, by jedno z dzieci zdążyło rozpakować i zaczęło wchłaniać gumkę z ołówka.
Wdowa, matka nastoletniego jedynaka. Zachodzi z synem do kiosku wracając z cmentarza co niedziela. Ma dziwny sposób mówienia do swego dziecka, czego nie da się nie zauważyć.
- Czy kupię u pani długopis?
- Tak. Niebieski czy czarny?
- Czarny poproszę.
I zwracając się do chłopaka:
- Widziś? I tejaś mamusia będzie mogła jobić pisiu-pisiu!
Nie potrafię sobie przypomnieć, jak ta babka wyglądała, bo zapamiętałam jedno: czepek na głowie. Taki, jakich dzisiaj nikt już nie nosi, bo moda na nie umarła wraz z siostrami Brontë. Poza tym ubrana normalnie, babina jakich pełno, płaszcz koloru nieokreślonego, szalik jakiś pewnie mieć musiała - nie przypomnę sobie. Na zapleczu do domu zbiera się szef, który zerka na oczepioną klientkę ze źle skrywanym zdziwieniem, rozbawieniem.
Twarz spod czepka pyta, po ile ta kartka świąteczna, bo może w przecenie, skoro już po świętach, to on by na przyszły rok kupiła.
Jako że nie zapamiętuję cen wszystkich towarów, które znajdują się na stanie, bo nie mam takiego obowiązku, uprzejmie proszę (na tyle uprzejmie, na ile moje szeroko otwarte oczy i opadająca ze zdziwienia szczęka mi pozwalają), żeby kartkę podała, to sprawdzę cenę czytnikiem.
- Pani nie zna cen towarów? Jak to?
- Widzi pani, ile tu jest tych kartek, są od różnych producentów, nie mają tej samej ceny, więc nie wiem, ile ta konkretna kosztuje. Zawsze mogę sprawdzić, jeśli pani pozwoli.
- Ale to jest jakieś nieporozumienie, że pani tu pracuje! To jest skandal!
W tym momencie przed panią staje szef i pyta, co się pani nie spodobało. Ta tłumaczy mu, o co chodzi (wiem, że dobrze słyszał i widzę, jak próbuje patrzeć jej w oczy, a nie na dziwaczne nakrycie głowy, bawi mnie to jak cholera!).
- Ja też nie wiem, ile ta kartka kosztuje. Nikt tu tego nie musi wiedzieć, ceny są do sprawdzenia, tak jak pracownica pani powiedziała. Jeśli jest pani zainteresowana kupieniem, proszę podać kartkę, a jeśli nie, to poproszę następną osobę w kolejce, bo się coraz dłuższa robi.
- Ale to jest...
Szef nie dał jej dokończyć:
- Czy pani wie, co pani ma w torebce i ile co kosztowało?
Konsternacja czepialskiej trwa sekundę, bo odparowuje:
- Ja nie muszę. Mam demencję!
I odmaszerowała. Z kartką w dłoni, którą to zdobycz odebrał jej szef tuż przy drzwiach. Od kiedy demencja upoważnia do kradzieży?
--
Skiosku&Pokiosku