Biegł, byle dalej od tego zgiełku, od tłumu i z wszędy wydobywającego się hałasu, z dala od zła i tego, co właśnie go spotkało. Biegł, jak szybko tylko mógł, nie zważając na to, że giętkie i zielone już gałęzie młodych drzew jakby umyślnie smagały go i boleśnie odkrywały pokłady czerwieni jego skóry.

Była wiosna, dzieci powoli odrywały się od monitorów i wychodziły na zewnątrz, by w końcu powitać koniec zimowej pogody. Ptaki, coraz to bardziej kolorowe dawały ciche dowody swego istnienia śpiewając nowe utwory, tak dobrze pasujące do otoczenia zielonych pąków i wschodzących kwiatów. Pachniało zielenią, a on bardzo lubił ten zapach. Przypominał mu dzieciństwo na wsi, gdzie jeszcze za czasów, kiedy był tak na prawdę kimś, kiedy nie musiał się martwić o to, co przyniesie mu kolejny dzień. Jedynymi zmartwieniami wówczas było to, czy dnia następnego nie będzie padał deszcz i nie popsuje niekończącej się zabawy. "Tak, to ten zapach" - pomyślał i łza zakręciła mu się w oku, a w głowie pojawiły się obrazy latających na wietrze dmuchawców i jego samego biegnącego za nimi. Myślał kiedyś, że w ten sposób wróżki rozsyłają swe dzieci po świecie, aby dla każd**o starczyło dobra. Teraz wiedział, że wróżki nie istnieją i że nie istnieje także taka ilość dobra, lub czegokolwiek innego która wystarczyłaby dla wszystkich. Wspomnienia były jednocześnie ucieczką od tego, co musiał znosić, ale także bólem w sercu, który tak łatwo było odnowić.

Stał tak pod drzewem morwy i od jakiegoś czasu wpatrywał się w dziewczynę, która do złudzenia przypominała mu kogoś, kto był dla niego czymś więcej niż szczęściem, kogoś, kogo nie mógł zapomnieć mimo tylu lat i tylu zdarzeń. Wiele postaci pojawiało się w jego życiu. Kolej losu spowodowała, iż były to postacie zarówno wielkoduszne, jak i złośliwe i zepsute. Ale w tej chwili przed sobą widział teraz jedynie doskonałość. A może to, co tak do doskonałości było bliskie. Te ruchy, głoś i uśmiech. Stała tak, na błyszczącej się brukowanej uliczce rozmawiając ze znajomą.
Sekundy płynęły, a on nadal nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. "Czy to możliwe?" - pomyślał. "Niemożliwe, przecież ona została tam, nie chciała mnie!" - z niewiadomego powodu toczył w sobie wewnętrzną walkę, jakby starał się przekonać do czegoś, co od dawna przestało być prawdą. Dziewczyna, którą widział miała kasztanowe włosy, swobodnie opadające na ramiona, oczy pełne głębi o kolorze świeżej żywicy i delikatną twarz, której rysy mówiły, że przy niej nie może przytrafić się nic złego.

Choć umysł mówił mu nie, nogi zaczęły bezwiednie się poruszać. Krok za krokiem, niczym lunatyk podążał drogą, na spotkanie ze szczęściem i z tym, co opuściło go dawno. Myśli miał zamglone, pogrążone w chaosie i zapętlone wokół niej. Jeszcze tylko krok, może dwa i go zobaczy, tak blisko, tak niewiele...

Dziewczyna obejrzała się i pobladła, ciało jej wydało się przez moment bardzo spięte. Na lica wcześniej tak spokojne i delikatne wpełzł strach. Cofnęła się o nagle. Po chwili powiedziała "Odejdź" głosem, którego jeszcze nie znał, a każdą głoskę dało się słyszeć z osobna. Zszokowany jej zachowaniem uśmiechnął się tylko i przyspieszył kroku w nadziei, że jednak go pozna, że zobaczy w nim to, co widziała, gdy był jeszcze młody. Lecz ona obróciła się tyłem do niego i pobiegła przed siebie, tak szybko, jak tylko mogła. Bez trudu dogoniłby ją, lecz było to pozbawione jakiegokolwiek sensu.

Teraz wiedział, że go nie poznała. Wiedział też, że od początku się nie mylił. "To była ona" - pomyślał, po czym także pobiegł. Pobiegł do lasu, bo nie mógł znieść tego miejsca, odrzucenia, świadomości bycia nikim. Nie był przyzwyczajony do tego, co się z nim ostatnio działo, do miasta i do tej sztucznej powłoki społeczeństwa. Smutek i żal zapiekły go do bólu, jak nigdy przedtem, ale wiedział, co zrobi...

Przedarł się w końcu przez gęstą część młodnika i dotarł do skarpy, miejsca, w którym kiedyś kontemplował i odnajdywał spokój, od momentu, kiedy przybył do miasta. Spojrzał w dół, na morze, na fale obijające się o brzeg na dole, wyglądające z góry, jak zmarszczki na obrusie, które rozchodzą się, pozostawiając tylko białe, rozmywające się ślady. Spojrzał na to wszystko po raz ostatni, "czas z tym skończyć" - pomyślał i zrobił krok do przodu. Tylko przez chwilę było mu jeszcze żal, ale po chwili nastąpił błogi koniec, koniec rozczarowań, bólu, złości i krzyków. Koniec bycia kimś, kto nie ma dla nikogo znaczenia...

Gdyby tylko go poznała... Gdyby tylko nie był porzuconym w mieście, samotnym psem...

--
Bo w życiu tak naprawdę liczą się teksty, które mówią, co liczy się w życiu!