Ja nasłuchałem się wczoraj.
Od stycznie mam w biurze praktykantkę - przychodzi na dwa dni w tygodniu wg ustalonej wcześnie rozpiski ( teoretycznie powinna to robić "ciągiem" w wakacje ale uczelnia zgodziła się jaj na taką formę - byle wyrobiła wymagane 120 godzin). Oczywiście zaraz na początku poinformowała wszystkich, że jest weganką i uprawia yogę, ale generalnie była w porządku. Do wczoraj.
Jak w każdy "tłusty czwartek" kupiłem do kawy dla wszystkich po pączku, "ogólnoużytkowe" pudło chrustu. Pamiętając o vege-praktykantce, kupiłem też dla niej jakiegoś bezglutenowego vege-pseudopączka bez cukru. No i nieopatrznie powiedziałem:
- Na lodówce w pudle jest chrust i normalne pączki, a dla pani Agnieszki [imię zmienione] niby-pączek, przy którym nie ucierpiało żadne zwierzę.
No i się zaczęło:
- Przepraszam! Ale dlaczego uważa pan, że to niewegeńskie jedzenie jest "normalne"? Czyżby wrażliwość na cierpienie innych istot była wg pana jakąś aberracją? Czy "nienormalni" są według pana tylko przedstawiciele mniejszości dietetycznych czy dyskryminuje pan wszytkich różniących się od siebie?!
- Dyskryminuję? -zapytałem nieco zbity z tropu tym słowotokiem
- Tak! Mniejszość dietetyczną! I to systemowo! Do kawy jest tylko cukier i mleko od krów. Ponieważ używam sojowego, jako jedyna w biurze muszę sama je kupować! Tak samo jak ksylitol do słodzenia! Do tego w lodówce jest pełno wędliny ...- i tak dalej łącznie z zarzutami, że Acki je przy niej kanapki z wędliną, a Becka kiedyś podgrzewała parówkę w mikrofali i "trupi zapach prześladował mnie cały dzień". Jeszcze bym rozumiał takie akcje w dużej, wielokulturowej korporacji. Ale w biurze zatrudniającym 5 pracowników....
Od stycznie mam w biurze praktykantkę - przychodzi na dwa dni w tygodniu wg ustalonej wcześnie rozpiski ( teoretycznie powinna to robić "ciągiem" w wakacje ale uczelnia zgodziła się jaj na taką formę - byle wyrobiła wymagane 120 godzin). Oczywiście zaraz na początku poinformowała wszystkich, że jest weganką i uprawia yogę, ale generalnie była w porządku. Do wczoraj.
Jak w każdy "tłusty czwartek" kupiłem do kawy dla wszystkich po pączku, "ogólnoużytkowe" pudło chrustu. Pamiętając o vege-praktykantce, kupiłem też dla niej jakiegoś bezglutenowego vege-pseudopączka bez cukru. No i nieopatrznie powiedziałem:
- Na lodówce w pudle jest chrust i normalne pączki, a dla pani Agnieszki [imię zmienione] niby-pączek, przy którym nie ucierpiało żadne zwierzę.
No i się zaczęło:
- Przepraszam! Ale dlaczego uważa pan, że to niewegeńskie jedzenie jest "normalne"? Czyżby wrażliwość na cierpienie innych istot była wg pana jakąś aberracją? Czy "nienormalni" są według pana tylko przedstawiciele mniejszości dietetycznych czy dyskryminuje pan wszytkich różniących się od siebie?!
- Dyskryminuję? -zapytałem nieco zbity z tropu tym słowotokiem
- Tak! Mniejszość dietetyczną! I to systemowo! Do kawy jest tylko cukier i mleko od krów. Ponieważ używam sojowego, jako jedyna w biurze muszę sama je kupować! Tak samo jak ksylitol do słodzenia! Do tego w lodówce jest pełno wędliny ...- i tak dalej łącznie z zarzutami, że Acki je przy niej kanapki z wędliną, a Becka kiedyś podgrzewała parówkę w mikrofali i "trupi zapach prześladował mnie cały dzień". Jeszcze bym rozumiał takie akcje w dużej, wielokulturowej korporacji. Ale w biurze zatrudniającym 5 pracowników....