Rany boskie, to co się dzieje w lesie to prawdziwa klęska urodzaju. Dziś zbierałem jak w amoku, stawałem w moich stałych miejscach, odstawiałem koszyk i robiłem rundkę wokół niego. W promieniu 20-30 metrów po dwadzieścia, trzydzieści lub więcej prawdziwków. Las jodłowy bez podszytu, każdego grzyba widać jak na dłoni, bajka! Obok droga, miejscówka zwykle gromadnie odwiedzana a ja miałem fuksa i od niedzieli ludzka stopa tam nie stanęła.
Nie zrobiłem nawet połowy mojej stałej trasy, nie miałem do czego zbierać. Pełny koszyk, plecak i reklamówka.
Zbiór mój i ojca, od szóstej do jedenastej. Na szczęście w samochodzie miałem zapasowy koszyk i kuwetę na zanętę wędkarską i nie musiałem tego wieźć w reklamówce