Poważnie już pisząc, szkoły są dwie.
Pierwsza - wpierdol, najlepiej doprawiony psychologią. O detalach już pisano, więc nie będę rozwijał.
Druga - wyrafinowana zemsta na skacowanym imprezowiczu. Tu dam przykład, który już może prezentowałem, ale wspominam go z czystą, sadystyczną przyjemnością.
Sytuacja: ojciec w delegacji, ja - mały szczyl - nocowałem u dziadków albo byłem na koloniach, już nie pamiętam. W każdym razie nie nocowałem w domu. Sąsiedzi zrobili imprezę. Prośby, policja - nie pomogły.
O szóstej rano matka wzięła radio, zaniosła do mojego pokoju, przyłożyła głośnikiem do podłogi, odpaliła na cały regulator, przywaliła poduszkami i kołdrami, żeby jej nie przeszkadzało, zamknęła drzwi do pokoju i zapomniała o nim jakoś tak do południa.
Była to ostatnia impreza pod nami.
Drugi przykład - to już moje autorstwo.
Pode mną zalęgło się imprezowe towarzystwo. Dokładniej to dwie młode dziewczyny, które jak akurat nie robiły biby, to wieczorami grały w jakieś zręcznościówki z głośnikami na cały regulator.
Prośby, policja - nie skutkowały.
Zatem, pewnego pięknego dnia, gdy się nadziałem na świętojebliwą sąsiadkę z UOP (Upierdliwa Obserwacja Podwórka), to zapytałem jej, czy wie, że pod numerem XX zalęgły się dwie cichodajki i przyjmują klientów na lewo, wynajmując mieszkanie bez umowy.
Trzy dni później była już cisza i spokój.