Ehh, zestaw narzędzi oraz materiałów pana Adama wzbudzał szacunek i podziw.
Wywiercic dziurkę na wkręt, fi 1, a takiego wiertła w całym mieście nie można kupić. Jak już się znalazło, to strach użyć, bo się może złamać i wracamy do początku. Wiercenie gwoździem? Cóż, da się... Wkręcić wkręt, którego nie ma. Jak się jakoś wyczarowało, to srubokręt jest, ale płaski, a trzeba krzyżaka. I wkręt za długi albo za krótki. Zbić deski gwoździem, bo nie ma śrubki? Deska popęka, a kolejną zdobyć to znowu wyczyn. I do tego gwóźdź krzywy, bo z odzysku, ale co tam, się poradzi. Kawałek drutu? Jest, ale za twardy, za to kombinerki są, tzn mogą być, jutro, o ile sąsiad pożyczy, jakoś się kształt uformuje. Uciąć deseczkę? Hmm, gdybym miał piłę... Ale jest brzeszczot, tępy, zardzewialy, super, można działać. Całość pomalować? Farba tylko brązowa w odcieniu kupy, rozpuszczalnika nie ma, pędzel czymś się zastąpi.
Efekt? Nie wyszło, znowu, ale jakoś motywacji to nie zabijało
A blizny na palcach od nieumiejętnego zastepowania narzędzi żyletkami i innymi cudami do dzisiaj mam :-D
A Pan Adam to miał kilka wiertarek, osobne wiertła do metalu i drewna, wszystkie śrubki z całego układu warszawskiego, nawet papier ścierny zawsze w odpowiedniej grubości.
I opakowania po wszystkim, z których zabawki robił. I nigdy mu nawet gumki recepturki nie zabrakło. I nie dość ze silniczki miał, to nawet baterie z prądem. Nawet kawałek sklejki w telewizorze widziałem, a raz to samolot z prawdziwej balsy robił (choć to może nie on, ale balsę w sklepie pierwszy raz za Balcerowicza widziałem).
A wieczorem była wieczorynka, a czasem Miś Koralgol. Za tego mózgojeba to ktoś w łagrze powinien skończyć.