< > wszystkie blogi

Makabresko - eroteska

Wrr piorem pisana.

Dublinerka cz.1

24 kwietnia 2010
Stałem przed lustrem pięć, może dziesięć minut, a miałem wrażenie, że trwa to godzinę. Ostatnio kompletnie straciłem poczucie czasu. Ze zgrozą stwierdziłem, że jest już piętnasta, czyli mam cztery godziny do odlotu samolotu, który przetransportuje mnie na ziemie ojczyste. Nie byłem pewien czy jest to wystarczająco dużo czasu aby doprowadzić się do stanu chociaż minimalnej używalności.
 
W ciszy obserwowałem moje sine usta, które były suche i spękane, niczym zaschnięte błoto. Przez częściowo zatkany nos ciężko było mi oddychać, a gdy wciągałem powietrze, czułem silną woń papierosowego dymu, którego resztki musiały mi gdzieś tam zostać. Oczy nie były podkrążone, purpurowo - fioletowa otoczka wręcz okalała z każdej strony czerwone, od popękanych naczynek, białko. Każde mrugnięcie zdawało mi się być niewyobrażalnym wysiłkiem. Czułem, że mój język jest napuchnięty, a przełyk drastycznie się zawęził.

Mimo, że raz było mi gorąco, a za chwilę potwornie zimno, drżenie rąk nie opuszczało mnie nawet na sekundę. Z każdym wydechem czułem okropny odór alkoholu, który zapewne wciąż zalegał w moim żołądku.

Zmusiłem się do zwymiotowania, co wcale nie było trudne, lecz przyprawiłem się o koszmarny ból. Miałem wrażenie, że zamiast płynu, przez górną część mojego układu pokarmowego przemieszcza się drut kolczasty. Z ust wypuściłem jedynie odrobinę żółci, w której było bez liku brązowych niteczek. Zawsze pojawiają się, gdy przeholuję z fajkami. Jeszcze raz spojrzałem na siebie załzawionymi oczami i przemyłem twarz zimną wodą. Było to pierwsze przyjemne uczucie tego popołudnia. Następnie powolnym krokiem, sunąc stopami po posadzce wyszedłem z hotelowej łazienki do pokoju, by oszacować straty w portfelu i w telefonie, oraz by zebrać porozrzucane ciuchy, upchać je byle jak do torby i szykować się do podróży na lotnisko. 

W pokoju, o dziwo, kompletnego chaosu nie było. Widocznie pokojówki działały całkiem sprawnie, bo oprócz pozostałości po porannym powrocie do hotelu w postaci porozrzucanych ubrań i kilku pustych małpeczek z lodówki, wszystko było na swoim miejscu. Na łóżku spała naga kobieta, co, patrząc na przebieg kilku poprzednich dni, też było normalką. Przez moment stałem i patrzyłem jak drzemie. Chciało mi się trochę śmiać, bo co chwila zaciskała mocno oczy. Musiało śnić się jej coś dziwnego.

Blond dziewczę na łóżku to Amber. Tak przynajmniej mi się przedstawiła, jej prawdziwych personaliów nigdy nie poznałem. Spotkałem ją tydzień wcześniej w barze ze striptizem o wdzięcznej nazwie "Angels". Przysiadła się, ubrana w czarne stringi oraz frędzle naklejone na sutki i zapytała, czy któryś z dżentelmenów nie postawiłby jej lampki szampana. Zahipnotyzowany majtającymi się frędzelkami, chciałem pokazać jaki to jestem szarmancki i zamówiłem drinka, który, jak się później okazało kosztował tyle, co średniej klasy kuchenka mikrofalowa. Podczas gdy moi towarzysze ślinili się do obracającej tyłkiem przy róże Czarnej Mamby, ja dyskutowałem na różnorakie tematy z blondyną. Od wad i zalet bycia tancerką poczynając, na debacie politycznej kończąc. Zanim się zorientowałem, świtało, a ja zapłaciłem za kilka mikrofalówek. Czy było warto? Cóż, Amber postanowiła wziąć kilka dni, a raczej nocy wolnego i pokazać mi jak wygląda życie, przede wszystkim nocne w ojczyźnie brązowego piwa, koniczyny oraz małych, rudych, obrzydliwych gnomów w zielonych kubraczkach i kapelusikach.

W chwili obecnej leżała na skotłowanym łożu i ciężko oddychała przez sen, podczas gdy ja krokiem zombie, zbierałem swoją garderobę i wpychałem do torby.

W swoich imprezowych spodniach znalazłem połamane papierosy, kilka drobniaków oraz woreczek z podejrzanym proszkiem. Skąd się tam wziął? Tego akurat nie mogłem sobie przypomnieć. Włożyłem jej to do torebki. Przez chwilę korciło mnie, by sięgnąć do portfela i poznać jej prawdziwe imię, jednak jakoś udało mi się powstrzymać przed tym żałosnym odruchem. Oczami wyobraźni widziałem jak psy na lotnisku wyczuwają u mnie narkotyki i przechodzę drobiazgową rewizję osobistą. Profilaktycznie przeszukałem cały bagaż, aby na lotnisku nie było żadnych proszkowych niespodzianek.

Przez chwilę zastanawiałem się czy aby nie zostawić jej napiwku za poświęcony mi czas, ale szybko to odrzuciłem. Od samego początku nie traktowałem jej jak dziwki, a ona mnie jak klienta, więc byłoby to wyjątkowo niekulturalne.

Bez porannego prysznica, wyglądający i czujący się jak żywy trup, zabijający alkoholowym oddechem opuściłem pokój i towarzyszkę przygód. W recepcji robili mi problemy z wymeldowaniem się i pozostawieniem w pokoju z, jak to delikatnie określili, "kurtyzaną w środku", ale sowity napiwek momentalnie rozwiązał ten problem. Mieli zająć się pokojem dopiero gdy Amber go opuści. Byłem biedniejszy o kolejną kuchenkę, ale przynajmniej nie zachowałem się jak ostatni chuj.

Opis dnia poprzedniego w części drugiej.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi