< > wszystkie blogi

Okiem złego Psa

Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż pomysłowy idiota.

Funt Kłaków

15 listopada 2009
Dzisiaj o funcie kłaków (FK). A dokładniej o tym co jest takiego funta kłaków warte, czyli o szeroko pojętych obietnicach i słowach rzucanych na wiatr.
Wartość danego słowa spada w dzisiejszych czasach szybciej niż majtki aktorki porno (o ile ma jakieś na sobie). Pamiętam jak byłem w podstawówce, mieliśmy system trójstopniowego słowa. Kiedy się z kimś umawialiśmy, można było dać zapewnienie, obietnicę lub przysięgę. Nikt nigdy niczego nie przysięgał, bo to było coś świętego. Zapewnienie wystarczało. Skoro dzieci rozumiały ważność bycia osobą wiarygodną, to co się dzieje z dzisiejszymi młodymi ludźmi? (w tym mua :)). Jeśli w poniedziałek umawiam się ze znajomym, że idziemy we czwartek na imprezę do klubu Studio, dla mnie to jest już świętością, dla niego luźną propozycją. I jeśli plany się mu zmieniają, to nawet nie raczy mnie poinformować. Zostaję więc na lodzie. Jeśli koleżanka obiecuje mi, że pójdziemy na kurs tańca, a później się bezczelnie tego wypiera, to nie pozostaje nic innego jak zakończyć taką znajomość. Jeśli kumpel, dzwoni do mnie, żebym przylazł na wykład o 8.00 bo on na nim będzie i będzie miał w końcu rzeczy o które go proszę od 1,5 miesiąca, to wstaję wcześnie rano, obmywam moje boskie ciało, pochłaniam śniadanie i na pół śpiący wciskam się do zatłoczonego 139, lokując się między szybą a całkiem przystojną brunetką, której włosy pachną migdałami (mmmmm). Wchodzę na wykład po to żeby o 8.30 dostać smsa, że ta pierdolona łajza się jednak nie pojawi bo zaspał, kurwa jego mać!!! W ten sposób ludzie tracą w moich oczach wiarygodność. A jeśli ktoś jej nie posiada, to jak mam z tą osobą rozmawiać? Dla mnie moje dane słowo, jest świętością, o czym przekonała się pewna Katarzyna, którą przez miesiąc nagabywałem o spotkanie. Nie miałem na to specjalnej ochoty, a i ona zapałała do mnie niechęcią (musiało to mieć związek z penisem znajomego z którym się ostatnio zapoznała), ale zamiast powiedzieć mi: "Arek, ja Cię grzecznie i kulturalnie proszę odpierdol się ode mnie", zbywała mnie. Ale słowo socjopaty jest święte, więc skoro obiecałem, obietnicy dotrzymać muszę. Bo tak się robi, tak się robić powinno! Najgorsze, że tkwię samotnie w przekonaniu tego, iż słowo jest ważne, przynajmniej takie mam wrażenie. Druga kwestia to punktualność. Jeśli umawiam się z kimś na godzinę 15.00 to o 14.50 jestem na miejscu najpóźniej. Dla wielu ludzi (przyznaję, że moje kobiety prawie nigdy się nie spóźniały), godzina 15.00 to wyznacznik pory o której trzeba pomyśleć o wyjściu z domu. A że Wujek Arek się nie pierdoli z ludźmi tylko wali prawdę prosto z mostu najczęściej używając słów powszechnie uznanych za wulgarne celem wzmocnienia wypowiedzi. Oto najczęstsze wymówki: "Bo były korki" -Dlatego mi się zdarza wyjeżdżać na godzinę przed spotkaniem, biorąc pod uwagę to, że mogę stać w korku. "Autobus mi uciekł"-Dlatego wychodzę na 10 minut przed odjazdem "Zaspałem"-Skoro muszę wstać o 7.00 to kładę się spać o 23.00 "Zapomniałem"- Dlatego piszę sobie po rękach i zapisuję spotkania w kalendarzu "Pół godziny to nie spóźnienie" - Ale jest to moje pół godziny zmarnowane czekaniem na Ciebie głąbie! Oraz moje ulubione "przecież bez nas nie pojedziesz", i żebyście się zdziwili. Dwa razu zostawiłem już spóźnialskich pasażerów którzy nie raczyli poinformować o tym, że się spóźnią. Ja nie przesadzam. Może nie jest to do końca normalne i może popadłem w skrajność, ale nienawidzę ludzkiego FARMAZONIARSTWA!!! Ludzie, szanujmy siebie i swój czas.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi