< > wszystkie blogi

Tak myślę

Domorosła pseudo publicystyka

Ogórki przez cały rok.

24 sierpnia 2009
Kiedyś znamiennym zjawiskiem w cyklu życia medialnego był sezon ogórkowy- martwy okres, w którym poważne gazety "z braku laku" zamieniały się w tabloidy, a telewidzom serwowano jeszcze większą papkę niż zwykle. Dziś, w czasach, gdy media muszą bić się o odbiorców, poziom prezentowanego przez nie materiału zaczyna coraz częściej oscylować wokół 'ogórkowych' tematów.  Krótko mówiąc- zamieniają się w ogórkową szklarnię.

Tabloidyzacja mediów przybiera różne formy. Rozprzestrzenia się jak wirus i jak wirus zaraża. Jest jednak bardziej niebezpieczna, nie wywołuje bowiem wielkiej epidemii, ale rozpełza się powoli, wkradając się niepostrzeżenie nawet w miejsca będące zawsze ostoją inteligencji.

Nie trzeba szukać daleko. Wystarczy rano ustawić radioodbiornik na jedną z najpopularniejszych stacji. Tam, gdzie kiedyś usłyszeć można było "śniadaniowe" dyskusje na poważne aktualne tematy polityczne i gospodarcze, dziś coraz częściej atakują nas sensacje, od których można udławić się poranną kawą. Kryzys? Konflikty? Kultura? To już dawno niemodne... Kogo dziś obchodzi kilkoro zastrzelonych dzieci, skoro minister pracy powiedziała do ministra rolnictwa "spierdalaj"? TO jest gorący temat, którym trzeba się zająć.

Bo po co komu wiedza o największej masakrze w Chinach od czasów Tiananmen? O 156 zabitych, o kilkuset rannych? Po co się rozpisywać? Tygodnikowi "POLITYKA" wystarczyła krótka wzmianka w malutkiej ramce. (Zajął się tym za to szerzej "Najwyższy Czas!", za co biję ukłony, chociaż zwykle czerwienię się ze wstydu, gdy płacę za to czasopismo).

To zjawisko atakuje z każdej strony. Nie opierają się mu ani publicystyczne programy telewizyjne, ani polityczna prasa. Ba, nawet tygodnik "Przekrój", który mimo swojego oryginalnego sztubacko-prowokującego stylu zawsze był pismem na poziomie, dziś zaczyna ocierać się o poziom portalu Pudelek. Powoduje to tendencja do "wojewódczenia" dziennikarzy- zajmowania się osobistościami i zjawiskami, ująwszy to delikatnie, kontrowersyjnymi. Oczywiście, mamy wolność mediów- Piotr Najsztub (mistrzu, dlaczego mnie ranisz?!) może zapraszać do rozmowy kogo tylko zechce, ale co ma pomyśleć stały czytelnik, kiedy płacąc ciężko zarobione 5 (słownie: pięć) polskich nowych złotych,  spragniony cotygodniowej ważkiej dyskusji na łamach "Przekroju", w jej miejsce otrzymuje wywiad z Jolantą Rutowicz? Albo Piotrem Kupichą (liderem zespołu "Feel") ?! A co ma pomyśleć, kiedy redaktor Monika Olejnik po raz kolejny zaprasza do siebie Nelly Rokitę tylko po to, by sprowokować ją do wygłaszania "złotych myśli", będących pożywką dla mediów przez następne dwa tygodnie? Albo kiedy połowę TVN-owskiego programu "Teraz My" zajmuje dyskusja o klatce piersiowej posła Olejniczaka?

Dzisiaj "Duży Format" wyrzuca się do kosza na śmieci, a czyta się "WPROST Light". Dzisiaj "na topie" jest to, co się sprzeda. Nie to, co ważne, ale to, co będzie się dobrze oglądało. Nie mówi się o rzeczach istotnych, o ludziach istotnych. Mówi się o tym, co medialne. Czy to odwracalny proces? Obawiam się, że nie. Mam tylko nadzieję, że nie dożyję chwili, kiedy biorąc do ręki "Gazetę Wyborczą" i "Fakt", trzeba będzie chwilę się namęczyć, żeby je odróżnić.


 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi