Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych LXXI

17 004  
1   8  
Klikaj koniecznie!Za wszelką cenę wygrać, sprawdzić, pokazać jakim się jest zwinnym. Tylko wygrywanie przyjemne nie jest, sprawdzanie bolesne, a zwinność zostaje ukarana. A najgorzej ze wszystkiego, to już być romantykiem...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o nie wypaczonej psychice stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

WYŚCIG

Muszę przyznać że traumatycznych przeżyć miałem dość sporo, choć zaznaczyć wypada, że nie byłem tak pomysłowy jak wiele osób tutaj. Jednym z takich wspomnień, jest moja wizyta z mamą u jej koleżanki. Lat miałem może z 10. Koleżanka mieszkała w całkiem dużym domu, w którym można było się fajnie pobawić z jej córką - lat może 7. Nie wiedzieć czemu nie czułem do niej standardowej dla tego wieku niechęci chłopaka do dziewczyny, ale co tam... Wracając do owej wizyty. Bawiliśmy się w jakieś tam zabawy, nie pamiętam w co dokładnie. Jednak w pewnym momencie ona zaczęła mi uciekać ciągnąc za sobą coś a’la szarfę. Długie, całkiem wytrzymałe, nie pamiętam co to było. Oczywiście pogoniłem za nią uznając za punkt honoru dopadnięcie opornej dziewczyny. Kiedy ta wpadła w dłuuugi korytarz pełniący funkcję przedpokoju miała nade mną jakieś 4 metry przewagi. Do końca korytarza nie dobiegła, a raczej dojechała...
Nie rozwodząc się nad motywami: Nadepnąłem na tą szarfę, która się za nią ciągnęła. Ta zaplątana w jej nogi, podcięła ją dość brutalnie i biedne dziewczę padło twarzą na ziemię i podjechała częściowo po własnej krwi, aż do drzwi. Nie powiem że widok był dość makabryczny. Ja nieco przerażony ewentualną karą, zachowałem zimną krew i wmówiłem wszystkim, włącznie z samą poszkodowaną że ona sama tak się przewróciła. Dziś nie mam z nią w zasadzie kontaktu, ale ten wypadek NA SZCZĘŚCIE nie zostawił na niej żadnego trwałego śladu.

by Niezarejestrowany

* * * * *

ODLEWNIA ŻELIWA

Mam dwóch starszych braci. Kiedy mieli około 14-15 lat, często łazili do starej, opuszczonej odlewni żeliwa, szpanować swoją małpią zręcznością na różnego rodzaju łańcuchach i rurkach zwisających ze stropu. Pewnego razu starszy brat wyszedł na takie pordzewiałe schodki ok. 10 metrów nad ziemią i oparł się całym ciężarem o barierkę. Jak nietrudno się domyślić, nie wytrzymała. Spadłby na beton i zostałaby po nim krwawa miazga, ale udało mu się w ostatniej chwili złapać się grubego zardzewiałego łańcucha, po którym zjechał na dół. Nie przeczuwał, że łańcuch zakończony jest potężnym hakiem, który wbił się mu się w przedramię od łokcia do tych żyłeczek pod samą dłonią. 13 szwów, a środkowa część dłoni zalana jodyną. Bolało go też jedno i drugie.

by Niezarejestrowany

* * * * *

ZA WOLNO SIĘ KRĘCI

Lekcja ZPT, 3 klasa. Przytargaliśmy na lekcję różne elektryczne badziewie. Ja miałem elektryczny silniczek (z zabawki unicestwionej przez moją młodszą siostrę) i próbowałem go sensownie łączyć z bateriami. Nagle stwierdziliśmy z kolesiami, że te 2-3 tys. obrotów to stanowczo za mało. Wymyśliłem sobie, że więcej mocy = większe obroty... Jak to dzieciaki w tym wieku - od podjęcia decyzji do wykonania nie upłynęło dużo czasu. O BHP nie miałem wtedy pojęcia. Wsadziłem dwie końcówki do gniazdka 220 V. A potem histerycznie wrzeszcząca woźna ("Nie mam zapasowych korków!"), dwója* z ZPT, lekko poparzone ręce i szok spowodowany błyskiem. Od tego momentu podchodzę do elektryczności z większym respektem.

* dla młodszych czytelników - kiedyś dwója była najgorszą oceną.

by Yatz

* * * * *

KORKI

W wieku 9 lat kupiliśmy na odpuście wraz z kolegą po paczce korków, oczywiście w tajemnicy przed rodzicami. Najlepsza zabawa była gdy wydłubywaliśmy siarkę i rzucaliśmy o chodnik. Podczas kolejnego rzutu siarka wybuchła mi w rękach, zemdlałem, mój koleś pobiegł po naszych rodziców. Gdy przybiegli, mnie zaczęli reanimować o kolega dostał ciapem po tyłku. Nastąpił wielki wybuch. Miał korki w tylnej kieszeni spodni.

by Niezarejestrowany

* * * * *

PIWNICA

Miałem wtedy 5-6 lat i spędzałem kolejne wakacje na wsi u dziadków. Największe moje zainteresowanie budziła nowość w zagrodzie - piwnica - taka wiejska, wykopana w ziemi i głęboka. Do tego był to czas kiedy właśnie nauczyłem się liczyć - i liczyłem wszystko co się dało. Dziadkowie, ze względu na moje bezpieczeństwo pilnowali, abym się nie zbliżał do owej piwnicy. Nie doceniali mnie jednak! W pewnym momencie ich czujność osłabła i babcia zauważyła mnie jak naciskam klamkę tego tajemniczego przybytku i drzwi się otwierają! Krzyknęła - Uważaj, tam jest 30 schodków w dół! A ja na to z radością - No to je policzę! No i policzyłem. Głową. Potknąłem się na pierwszym. Baaaardzo szybko znalazłem się na dole. Ale nie to wystraszyło mnie najbardziej. Otóż wtedy panowało na wsi przekonanie, że aby nie było guza, trzeba przyłożyć do głowy coś zimnego.
A Wy, ciekawe czy nie wystraszylibyście się, jakbyście - po takim nieposłuszeństwie - zobaczyli pędzącego do was dziadka - z przerażeniem w oczach i ogromną (pewnie zimną) siekierą.

by Niezarejestrowany

* * * * *

CYRKIEL

Było to w IV klasie. Siedzieliśmy na języku angielskim. Nuda. W pewnym momencie wymyśliłem zabawę - starałem się tak wbić cyrkiel w książkę, żeby nie trafić ręki kolegi. Po chwili chciałem trafić obok jego ręki. Traf chciał, że akurat wtedy on ją przesunął. Efekt - centralne trafienie w paznokieć środkowego palca, który oczywiście został przebity na wylot. Krew się leje, kumpel płacze. Nauczycielka zorientowała się, że coś się stało dopiero, gdy wybiegł z klasy. Od tej pory kolega panicznie boi się cyrkli.

by Niezarejestrowany

* * * * *

SKOK ŻYCIA

Otóż płynie przez miejscowość, w której mieszkałem skromny strumyk. Nad tym strumykiem jest sobie wiadukt kolejowy. Jakoś tak kumpel (mój najlepszy) podpuścił mnie, twierdząc, że nie dam rady przeskoczyć rzeki. Uniesiony honorem zszedłem nad rzeczkę i wziąłem odpowiedni rozbieg. Pech chciał, że kumpel myślał, że żartuję znalazł jakąś cegłę i zrzucił z wiaduktu wprost do rzeki. Spotkałem się z cegłą dokładnie w połowie lotu. Ale doleciałem do drugiego brzegu (ale mu pokazałem). Po wylądowaniu poczułem coś lepkiego na karku. Pomacałem ręką i ręka poczerwieniała. Teraz mogę postawić sobie piłkę na głowie (mam wklęśniętą czaszkę).

by Suazael

* * * * *

JAK PECH - TO PECH

Stojąc na łóżku bawiłem się gasząc i zapalając światło, spadłem na podłogę, prosto na prawą część twarzy i złamałem podstawę czaszki oraz przebiłem błonę bębenkową. Zawieziono mnie, co oczywiste do szpitala. Tam niestety wszczepiono mi żółtaczkę. To oznaczało przedłużenie pobytu w szpitalu o jakieś 3 - 4 miesiące (jak nie dłużej). Po tym okresie wróciłem do domu. Wszedłszy do dużego pokoju mego M4 dałem upust swym emocjom, kręcąc się wokół własnej osi. Ucho chyba jeszcze dało o sobie znać, bo szybko straciłem równowagę i z niezwykła mocą (dodając do tego wszystkie siły odśrodkowe czy coś tam) uderzyłem moją uroczą łepetynką o meble. Łepetynka, od razu zrobiła się cała fioletowa, zalała się krwią, a ja oczywiście skończyłem w szpitalu z wstrząśnieniem mózgu.

by Majflou

* * * * *

BUJU BUJU

Miałem niecałe 6 lat i z 3 letnim bratem pojechaliśmy do dziadka na działkę. Głównym obiektem naszego zainteresowania na niej była zrobiona własnoręcznie przez dziadka huśtawka. Huśtałem się na niej, a brat, po zjedzeniu kiełbaski z grilla biegnie do mnie, krzycząc, że teraz jego kolej. Wpadł przez furtkę, pod samą huśtawkę, otrzymując solidnego kopniaka w głowę. Po prostu nie dałem rady wyhamować, a huśtawka należała do tych ciężkich. Efektem był brat leżący około 3 metrów od miejsca zdarzenia. Jak się potem okazało, los pozbawił go właśnie 4 zębów. Był w takim szoku, że nawet nie płakał. Dopiero dobre pół godziny po zdarzeniu.

by Man_iac

* * * * *

STARA A GŁUPIA

PRAWIE JAK W FILMIE

Na ogół jestem dziewczęciem spokojnym, czasem jednak wpadają mi do łebka pomysły dość oryginalne... Dwa lata temu urządziłam ognisko u mojej babci na wsi. Sami swoi, sielska atmosferka, rozmowy o wszystkim i o niczym. Po pewnym czasie temat zszedł na motocykle. Cóż, wiem o nich tyle, co nic. Myśli me odbiegły w przestrzeń, wzrok powędrował gdzieś w przestworza i zatrzymał się na stodółce. A nie byle jaka to stodółka, bo pięciometrowa (tak na moje oko filologa). A tuż obok drabina. Wtem przypomniał mi się "Titanic" i pomyślałam: A może zaciągnąć chłopca mego na stodółkę i pokołysać się w niczym boski Leo i Kate? A czemuż by nie. Chłopiec mój miał pewne obawy, ale jako elokwentne dziewczę szybciutko je rozwiałam. Wspięliśmy się na sam czubek budynku i kołyszemy się. Widoczek podziwiamy. Wiatr we włosach. No super po prostu. No właśnie, wiatr... Nagle cos mocniej zawiało. Straciłam równowagę i grunt (a w zasadzie dachówkę) pod stopami i poczułam, że lecę. Maciek ponieważ trzymał mnie mocno, poleciał razem ze mną. Ściągnęłam biedaka na samo dno. O dziwo udało nam się upaść na świeżo skoszoną trawkę i obyło się bez uszczerbków na zdrowiu. Prawie. Do dziś w okolicach prawego łokcia bystry obserwator może zauważyć wrośnięte kawałki muru, po którym przejechałam ręką, próbując się za coś chwycić.

by Niezarejestrowana

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz!


Oglądany: 17004x | Komentarzy: 8 | Okejek: 1 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało