Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych LVII

21 240  
4   6  
Kliknij i zobacz więcej!Szwy, krew, złamania - dzień powszedni traumatyków. Nie inaczej tym razem. Jak pech - to pech. Nawet podczas tak prostej czynności jaką jest wchodzenie po schodach może się wiele złego wydarzyć.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o nie wypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...


WISIELCZA HUŚTAWKA

Gdy miałem około pięciu latek bawiłem się z moim młodszym o dwa lata braciszkiem w Tarzana. Zabawa polegała na tym, że ja stawałem na taborecie, chwytałem się paska uwieszonego na  futrynie drzwi (na haczyku na którym wcześniej wisiała huśtaweczka) i mój brat zabierał taboret... Oczywiście do mojej chorej głowy przyszedł pomysł na urozmaicenie zabawy. Po obejrzeniu wielu filmów o dzikim zachodzie postanowiłem się POWIESIĆ!!! Założyłem sobie pętle od paska na głowę i poprosiłem brata o kopnięcie stołka...
Zabawa była przednia (w końcu huśtanie się bez trzymanki to już coś). Na szczęście do domu weszła moja mama i w porę mnie odwiesiła... Podobno byłem siny i ledwo co oddychałem... Ale trzeba przyznać że porządnie mi się w głowie poprzestawiało... Może to skutek niedoboru tlenu... 

by Explotion

* * * * *

PRAWIE JAK ROBIN HOOD

W wieku lat około 12 wraz z kolegami mieliśmy fioła na punkcie strzelania z łuków. Grot strzał aby były bardziej realne, robiliśmy ze starych szprych. Jako że towar tani nie był i wykonanie pracochłonne, zawsze odnotowywaliśmy ich deficyt ... Ale i na to znaleźliśmy rozwiązanie, podzieliliśmy się na dwie grupy, i ustawiliśmy na dwóch przeciwległych pagórkach. Oczywiście celem takowej roszady, było "odstrzeliwanie" sobie strzał nawzajem.
Po kilkunastu minutach zabawy, jeden z kumpli krzyknął :
- Patrzcie na Łukasza, on złapał strzałę, złapał strzałę!
I rzeczywiście, Łukasz stał jakieś 3m ode mnie i w rękach wyciągniętych przed siebie na wysokości brody trzymał strzałę. Przez chwilę był podziwiany przez wszystkich. Ale jakież było nasze zdziwienie gdy Łukasz opuścił ręce, a strzała cały czas tkwiła w jego brodzie. Jako, że byłem w tym towarzystwie najstarszy, mi przypadło w zaszczycie wykręcić grot strzały z jego brody (tak, wbił się nagwintowaną stroną). Krwi i płaczu było co niemiara.
Do dziś dnia ma w tym miejscu małą bliznę a gdy to wspominamy na piwku, ehh lepiej nie myśleć.

by Pxcrychu

* * * * *

DO OKOPU!

Będąc jeszcze w przedszkolu, czyli w wieku około 5-6 lat (musiał to być zatem jakiś 1984 rok), bawiłem się z kolegami w najpopularniejszą w owym czasie zabawę młodych "mężczyzn" - w wojnę. Było lato, ale ze względu na deszcz miałem na sobie nowiutkie gumaczki w gustownym żółtym kolorze, zakończone ortalionowym "kołnierzem" ze sznureczkiem do zawiązania. Ów sznureczek lubiłem dobrze zawiązać, żeby mi te gumaczki nie spadły. No, ale do rzeczy. Akurat rozpoczęto koło naszych czterech bloków budowę niewielkich sklepików, w których w niedalekiej przyszłości miały znaleźć się kwiaciarnia, warzywniak, a w odleglejszej także Ars Christiana. Na razie były jednak same wykopy pod fundamenty i to one stanowiły nasze główne pole bitwy. Znów zaczęło padać, jednak nie przerwaliśmy zabawy i dalej toczyliśmy naszą wojnę, przypominającą nieco mecz koszykówki - nasz atak, ich kontratak i tak w kółko. Za którymś razem wskoczyłem do naszego "okopu" częściowo wypełnionego wodą. Po chwili zauważyłem dwie rzeczy: po pierwsze rów był na tyle głęboki, że ledwo mogłem z niego wyjrzeć, a po drugie, moi koledzy, nie wiedzieć czemu, nie wrócili na nasze pozycje razem ze mną. Trzecie spostrzeżenie poraziło mnie kompletnie: nie było wyjścia. Rów miał wymiary (o ile pamiętam) 3x0.5m, ze wszystkich stron otaczały mnie ściany ziemi, a ze względu na coraz silniejszy deszcz wody przybywało! Moje wiązane gumaczki juz dawno pełne były wody. Próbowałem się wdrapać na górę, ale gleba była jakaś gliniasta, więc ściany były śliskie, a dno "zasysało" moje obuwie. Na szczęście (?) sznureczki dobrze trzymały i nie straciłem moich gumaczków. Wołałem o pomoc, ale padał deszcz, nikt się nie szwendał po okolicy, więc myślałem, że zginę marnie w tym rowie. Zdążyłem się i popłakać, i nawrzeszczeć, i pożegnać w myślach z rodziną. Wreszcie, gdy woda sięgała mi już powyżej pasa, jakiś dziadek mnie usłyszał. Nie wiem czy to z powodu wieku, czy też tak się przyssałem do podłoża, ale żeby mnie wyciągnąć musiał zawołać drugiego dziadka. Razem mnie wyciągnęli i na dodatek opieprzyli, że się bawię tam, gdzie nie powinienem. Drugi ochrzan dostałem w domu, jak wróciłem przemoczony do suchej nitki. Do dziś się nie przyznałem, jak to naprawdę było.

By Cyke

* * * * *

KLIN

Razu pewnego jechałem sobie na rowerze. Ale rower był już zdezelowany i miał pewne mankamenty. I tak jadąc sobie zauważyłem, że zaczął mi pedał przeskakiwać, klin się obluzował (dla młodszych kiedyś rowery miały takie coś). Więc ja mądre dziecko nie chcąc tracić czasu stwierdziłem, że rozpędzę się tak szybko, jak tylko mogę i w czasie jazdy sobie z tym poradzę. Jak pomyślałem tak zrobiłem, ale nie tak bezmyślnie najpierw zjechałem z ulicy na chodnik, żeby bezpieczniej było. Jadąc już z prędkością światła skierowałem oczy w dół i nogą napieprzałem w klin, żeby go wbić. Kopie raz, drugi, trzeci i nagle poczułem dziwne szarpnięcie. Po chwili doszedłem do siebie. Okazało się, że owym szarpnięciem była, latarnia, która stanęła na mojej drodze. Zębów już nie szukałem, bo za dużo krwi się ze mnie wydobywało. Koniec końców straciłem 2 zęby, a resztę, która się jeszcze jakoś trzymała zdrutowali mi na 4 tygodnie. Co do krwi to wydobywała się z dużej rany, którą zrobiły moje zęby na mojej dolnej wardze. Przestroga na przyszłość ode mnie: patrzcie gdzie jedziecie.

by Wrobel666

* * * * *

IZOLACJA

Za łebka nieopodal mojego podwórka rosły drzewa po których kochała łazić moja młodsza siostra. Jako, że okolica nie była za ciekawa można było w niej często znaleźć izolacje kabli energetycznych, które doskonale nadawały się na podstawę elastycznej huśtawki z przycupem. Materiał był niemalże doskonały, doznania niezapomniane, ale była jedna wada. Guma się wyciągała i co kilkanaście minut tarliśmy tyłkami po ziemi i trzeba było ją skracać. Siostra siedziała na gałęzi, ale nie  na odcinku pień-guma-koniec gałęzi, a wręcz odwrotnie. Ja nie mając nic innego pod ręką postanowiłem skrócić linę zapalając ją i zdmuchując po nadpaleniu. Do czynności niezwłocznie przystąpiłem, ale jak łatwo się domyślić płonąca izolacja nie bardzo poddawała się dmuchnięciom dziesięciolatka. Ogień w górę, siostra odcięta, ogólny wrzask i nagłe pojawienie się bohatera w postaci ojca zakończyły jakże traumatyczne i stresujące przeżycie siostry i przy okazji moje. Co się stało w zaciszu domowym? Zacisze domowe na kilkadziesiąt minut przestało być zaciszem, wypełniał je mój wrzask.

Niezarejestrowany Assamite81

* * * * *

ZJAZD Z KOMINA DO LIPY

Dawno dawno temu, no w każdym razie nudzili się dwaj dziesięcioletni "wynalazcy" - kolega Paweł i ja, na wakacjach u jego babci. Aby odpędzić nudę złą postanowiliśmy zabawić się w McGyvera albo innego bohatera i pojeździć na "bloczku" po rozwieszonej linie. Jeden koniec stalowej liny (skąd mieliśmy - nie wiem do dziś) przywiązaliśmy do starego solidnego drzewa a drugi. Cóż, nie było drugiego podobnego obiektu w zasięgu liny oprócz... Komina. Rozwiązanie dylematu nasunęło się "samo".
Lina solidnie uwiązana do komina, spory spadek w stronę lipy, stoimy obaj koło komina, kumpel zakłada bloczek na linę, chwyta się haka i wio! Pojechał. Stoję, przyglądam się i zazdroszczę, ale tylko przez ułamek sekundy. Gościu najpierw jedzie tak jak być powinno, zaraz potem szoruje nogami o ziemię a po chwili już tyłkiem. Spoglądam w bok na komin, a tam część cegieł już wpadła do środka a część zsuwała się po dachu.
Bilans: Konieczność przebudowania komina, naprawa dachu i bolące nas tyłki (nie tylko od szorowania po trawie).

by Nie-zawodowiec

* * * * *

KORKI

Każdy chyba w tym kraju miał do czynienia z korkami - takie ustrojstwo, które robiło dużo huku w specjalnie przygotowanych pistoletach. Oczywiście inwencja twórcza małego pirotechnika, jakim byłem jeszcze kilkanaście lat do tyłu, nie znała granic. Wziąłem kiedyś całą taką paczkę i postanowiłem je "obrać". "Obieranie" polegało na umiejętnym oderwaniu papierowej otoczki, aż został brązowy kryształ - kwintesencja huku. Niesamowicie to się używało. Człowiek rzucał i strzelało. Tak więc przed blokiem w którym mieszkałem, istna rewelacja!!! Jednak te kryształy trzymałem w pudełku razem w kieszeni. W końcu kolega podsunął mi pomysł, że można przecież zacząć je rzucać z wysoka. Postanowiłem rzucać je z tarasu jednego z budynków. Wbiegaliśmy po schodach, gdy nagle rozległ się huk! Z początku miałem wrażenie, że ktoś mnie trafił z zewnątrz. potem spojrzałem na kieszeń,  z której wydobywał się dymek. kolega tarzał się ze śmiechu na ziemi. Ja miałem siniaka na udzie chyba z trzy tygodnie. No a tyłek mnie też bolał, ale to za sprawą mojej rodzicielki.

by Mandos

* * * * *

ŚLIZGAWKA

Wiadomo do czego służy ślizgawka. Ja wraz z kolega znaleźliśmy nowe zastosowanie. Mieliśmy po 9 lat. jeden stał z jednej strony ślizgawki, a drugi z drugiej i rzucaliśmy cegłę. Za czwartym czy piątym razem nie złapałem. Zadowolony poszedłem do domu zalany krwią, bo przyjąłem cegłówkę na bańkę. Dalej już się sprawy potoczyły szybko szpital - wpierdol - szlaban.

by Mrokomoro

* * * * *

KOMANDOSI Z MOSTU

 Na kolonii w wieku 12 lat bawiliśmy się w komandosów w górskim strumyku. Ja wraz z kolegami broniłem mostku, a inni atakowali. Za granaty służyły nam kamienie ze strumyka. Raz wychyliłem głowę zza mostku w celu oddania celniejszego rzutu! I  znienacka  dostałem odłamkowym prosto w głowę. Z pola bitwy rannego zawieźli mnie do szpitala i znowu szew na głowie. No, ale potem jakie luzy miałem na ośrodku śniadanie obiad kolacja do łóżka!

by Mrokomoro

* * * * *

STARY A GŁUPI

TRAMPOLINA


Na wczasach, plaża nocną porą w Ustce, ja, dziewczyna, znajomi - juz na niezłym rauszu. Cel - batuty, takie trampoliny z siatki. Przyjemność- 5zł za parę minut. Nie trzeba tłumaczyć zaburzeń funkcji błędnika po spożyciu alkoholu, a co dopiero zdolności percepcji w trakcie salta. Przekręciłem, spadłem na plecy, a dobiłem się własnym kolanem, efekt - złamany nos.
Sam to zrobiłem, a dziewczyna uprzedzała, prosiła.... Wiek 21 lat

Niezarejestrowany Szefmaryjusz

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz!


Oglądany: 21240x | Komentarzy: 6 | Okejek: 4 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało