Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Medyczne opowieści doktora Cornugona IV

32 844  
12   23  
Kliknięcie może poważnie zaszkodzić...Czy wiesz jak można odwdzięczyć się lekarzowi? Ale tak z dobrego serca? Nie? To poczytaj... ;)

Dziś ranek na Oddziale pod hasłem: WIZYTA Z PANIĄ PROFESOR.
Wszyscy, którzy kiedykolwiek leżeli na klinice uniwersyteckiej wiedzą jak to wygląda. Pani Profesor wraz ze świtą lekarzy i pielęgniarek, a nierzadko również studentów chodzi od jednego łoża boleści do drugiego, interesując się czy delikwent w nim spoczywający aby na pewno jest dobrze traktowany, czy lekarz na pewno wie na co go leczy i czy wreszcie robi to dobrze (leczenie znaczy się). W dobie NFZ oznacza to również czy na pewno ma jeszcze tu leżeć, i czy na pewno nie za drogo jest leczony. Pani Profesor ze świtą to z reguły tłumek kitli liczący około dwadzieścia osób.

Wizyta doszła do pacjentki leżącej przy oknie, prowadzonej przez jednego z młodszych doktorów, który pełen zdenerwowania „blaskiem” Pani Profesor zaczął dukać o pacjentce. Pani Profesor w połowie pierwszego zdania mu przerwała pytając wprost pacjentkę jak się czuje.

Była to kobieta z gatunku ryczących pięćdziesiątek, nieżałująca pieniążków na wyżywienie własne, do tego po wykarmieniu kilku pociech. Pacjentka zaczęła litanię do Najświętszego Serca Pani Profesor jak to ją wszystko boli, jak serduszko przy byle ruchu ręką jej kołacze, że jej ciągle niedobrze (o czym świadczyć miały resztki po bananach i pomarańczach na stoliczku przy łóżku), że jest bliska śmierci i, że wspomożenia medycznego wygląda i błaga o nie...

Pani Profesor po wysłuchaniu modlitwy i przejrzeniu badań pacjentki stwierdziła, że ona tu nic niepokojącego nie widzi, ale jak się kobita tak źle czuje, to zrobimy jeszcze koronarografię. Kobita już miała zacząć Profesor po rękach całować, gdy przypomniała sobie że jest chora i tylko westchnęła ciężko. Wizyta poszła dalej...

Jak byliśmy ze cztery łóżka dalej usłyszeliśmy nagły krzyk.
Osa jakowaś zwabiona zapachami resztek pomarańcz przyleciała do Pani w odwiedziny. Nie wiedział bidny owad że pacjentka najwyraźniej na jakąś oso-fobię cierpiała. Pacjentka wykonała kilka gwałtownych machnięć ręką, które na łakomym zwierzątku nie zrobiły najmniejszego wrażenia, poza może chęcią bliższego poznania natręta, który w ten sposób od smakowitych resztek odgania. Na to bliższe zainteresowanie, pacjentka zareagowała kolejnym wrzaskiem, gwałtownym stanięciem w pozycji pionowej na łóżku, chwyceniem za poduszkę i kilkoma próbami energicznych zamachów na Bogu-Ducha winnego owada. Pani Profesor już zaczęła coś mówić o spokojnym zachowaniu, gdy OSA pewnie wskutek zawirowań powietrza poduszkowych zamachów została zawiana pod rąbek koszuli nocnej pacjentki. Usłyszeliśmy wrzask od którego szyby zadrżały, pacjentka z błyskiem szaleństwa w oku jednym ruchem zdarła z siebie zwiewny ubiór i dawaj na tym łóżku w kompletnym negliżu tańcować, a wywijać koszulą nad głową, a wrzeszczeć inwektywy do taktu, a to przysiady robić lub ze dwa podskoki. Staliśmy oniemieni tym "reality show”, ja zaś w duchu się modliłem by sprężyny łóżka tany te wytrzymały, bo rentgen zepsuty, a urazówka daleko. A pacjentka z coraz większą histerią, wrzaskiem i animuszem, w jednej ręce poduszka, w drugiej kiecka i dawaj podrygiwać.

W końcu dopadł ją lekarz z dwiema pielęgniarkami i z trudem usadzili na łóżku (osa w całym tym zamieszaniu zniknęła gdzieś).
Pani Profesor zaś stwierdziła:
Płuca i serce ma zdrowe, dziś wypis. I konsultacja psychiatryczna...

* * * * *

Noc pierwszomajowa dzięki pięknej aurze była ciepła, tak że wiele "majówek” przeciągnęło się do późnych godzin nocnych. Bardzo późnych.
Ja miałem to "szczęście”, że spędzałem tę pierwszą noc majową w szpitalu na dyżurze, a że dodatkowo oprócz mnie były same starsze pielęgniarki, a pacjentów większość wyszła na "długi weekend” do domu, mogłem liczyć na wcześniejsze pójście spać (nie żebym był bardzo szczęśliwy z komfortu dyżurki lekarskiej).
Oczywiście zbudzono mnie o trzeciej w nocy (nad ranem?)
Zadzwoniła pielęgniarka z izby przyjęć, że jakiś mężczyzna przywiózł kobietę i "histerycznie” domaga się "ratowania”.

Jako, że na dyżurze śpi się (jeśli się śpi w ogóle) we wdzianku, więc po zrzuceniu koca i szybkim otrzeźwieniu nad umywalką po dwóch minutach zjawiłem się w Izbie Przyjęć.
Na kozetce leżała młoda, dwudziestoletnia kobieta, w mocno wymiętej (i częściowo ubranej na "lewą” stronę) odzieży, o bladej skórze rąk i nóg, za to intensywnej purpurze na twarz. Pielęgniarka właśnie mierzyła jej ciśnienie tętnicze. Przy niej siedział mocno zdenerwowany facet, nieco ponad trzydzieści lat, który na mój widok rzucił się na mnie (dosłownie !!!) z okrzykiem:
- Niech Pan nas ratuje!!!
Okrzyk był głośny, a i bez niego w ambulatorium już panowała nerwowa atmosfera, którą podgrzała pielęgniarka mówiąc że pacjentka ma 180/70 i tętno 120/min.
Odsunąłem więc zdecydowanie faceta z drogi i podszedłem do pacjentki, równocześnie "ordynując” przygotowanie wlewu dożylnego. Zanim jednak zdążyłem zadać pacjentce choć jedno pytanie usłyszałem ryk faceta:
- DOKTORZE TU CHODZI O CZAS!!! Niech Pan nam pomoże, bo NAS zabiją !!!
Coś mnie tknęło. Nie zapytałem kto. Zapytałem kiedy?

Stwierdziwszy, że ok. 45 minut spokojnie poszedłem do apteczki i podałem kobiecie Postinor*
Większość objawów (przynajmniej u faceta) znikła od razu. Kobiecie trzeba było dać jeszcze na uspokojenie. Niech żyją majówki.

*POSTINOR – jeden z niewielu preparatów antykoncepcyjnych który stosujemy "po” a nie "przed”. Czas od do zażycia odgrywa bardzo ważną rolę.

* * * * *

Niejeden z Was, Szanowne Bojowniczki i Szanowni Bojownicy, w różny sposób wyrażał w swoim życiu "wdzięczność” jakiemuś lekarzowi. Czasem było to zwykłe "dziękuję”, czasem załącznik w kopercie, zdarzają się kwiaty (znam takiego co zwykle mówi, że kwiatów nie pije), bywają napoje wyskokowe. Przy wizytach domowych w wiejskich przysiółkach widuje się tuziny jaj, różne już nieopierzone ptactwo, a także padlinę wszelkiego rodzaju. Taki jest podobno zwyczaj. Różnie tylko do tego zwyczaju ludzie podchodzą...

Zdarzyło mi się pełnić dyżur na izbie przyjęć kardiologii, gdzie kole północka przywieziono mi nieprzytomnego "mężczyznę w sile wieku”. Pacjent był bez dokumentów, ale ponieważ nie woniał alkoholem pogotowie zdecydowało się go przywieźć do mnie, a nie do Izby Wytrzeźwień.

Już w pierwszym badaniu kilka rzeczy mi się nie spodobało, EKG i wykonana szybko analiza krwi potwierdziła moje podejrzenie zawału serca. Jako, że żyjemy w Unii Europejskiej i Służbę Zdrowia mamy na wysokim, europejskim poziomie (...) udało mi się szybko (tylko trzy godzinki) zwołać kardiologiczny zespół interwencyjny w osobie lekarza hemodynamisty (taki rodzaj hydraulika, tylko przetyka niedrożne rury które nazywają się potocznie tętnicami, w sercu) oraz personelu asystującego. W czasie upojnych chwil oczekiwania dwukrotnie reanimowałem pacjenta, który robił wszystko by przenieść się na inny świat. Udało mi się nie pozwolić mu.

Pacjent przeżył te wszystkie tortury, którym poddawaliśmy go całą noc i nad ranem nawet w swej łaskawości odzyskał przytomność. I tu spotkała nas totalna niespodzianka – pierwsze co usłyszałem to: "Job Twaju Mati, szto stałoś?”
Dalszy dialog wyglądał już nieco bardziej kulturalnie, okazało się, że pacjent (Gruzin nota bene) zna podstawy języka polskiego (Ku..wa, Pierd..le itp.) więc mogłem zebrać z nim normalny wywiad lekarski. Pozostał pod moją opieką na oddziale okrągły tydzień, a badania potwierdziły pełne udrożnienie naczyń wieńcowych - oczywiście za pieniążki polskiego podatnika.

Przy wydawaniu wypisu i wygłaszaniu zaleceń co do dalszego postępowania (byłem dziwnie spokojny, że strzępię sobie język, a pacjent i tak się nie zastosuje) po kilku chwilach pacjent przeszedł do słownego wyrażania wdzięczności. Z jego bełkotu (sorry, nie jestem wybitnym lingwistą) zrozumiałem, że jest świadomy, że gdyby nie ja… i tak dalej.
Na koniec zniżył głos i rzekł:
- "Doktorze, nie będę panu dawał forsy, bo tą pan wyciągnie z tych swołoczy z mojej sali. Ja Panu dam telefon do siebie”
Zdziwiony zacząłem mówić, że nie trzeba, że nie ma o czym mówić, że każdy by tak zrobił, że to mój zawód i tym podobne pierdoły. Pacjent jednak nagle chwycił mnie za koszulę pod szyją i przyciągnął do siebie mówiąc prosto w twarz:
- "Bierz Pan z dobrego serca! I dzwoń Pan! Ja znam takich ludzi co wszystko i każdego załatwią!”
Po czymś takim nie wypadało odmówić….


c.d.n.

...a poprzednie "Medyczne opowieści..." znajdziesz
TUTAJ


Oglądany: 32844x | Komentarzy: 23 | Okejek: 12 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało