Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych VII

21 974  
5   20  
Dziecko to przyktywka...Kiedy za młodu poznawałeś świat ciekawiło cię wszystko... A im większe ryzyko, tym bardziej pociągało. Dziś dowiemy się co się pali aż za dobrze, a co wręcz przeciwnie. Poznamy też prawdziwą miłość do zwierzątek bojowników a także smak zemsty...

Prośba i apel. Jedynie czytajcie i niczego nie próbujcie w domu... Chociażby nie wiem jak korciło, by spróbować...


Ja od dzieciństwa posiadałam duszę artystki i nie okiełznaną chęć tworzenia. Pewnego pięknego dnia, moja rodzicielka szykowała się właśnie na przyjęcie jakichś gości w domu a ja mając zaledwie 6 lat siedziałam na kanapie w dużym pokoju i bez większego zainteresowania gryzłam marchewkę. W pewnej chwili naszła mnie wena i naprawdę nie wiem co mnie do tego podkusiło, ale jak mama weszła do dużego pokoju opadły jej ręce, bo na duużej powierzchni białej ściany zastała dzieło wykonane marchewką przedstawiające domek i dziewczynkę.

by Bogini

* * * * *

Miałem wtedy 6-7 lat. Bawiliśmy się z kolegami na podwórku.
Siostra jednego z nich szła wyrzucić na śmietnik taką dużą lalkę. Była wielkości dużego niemowlaka. Wpadliśmy na pewien pomysł. Wzięliśmy od niej tą lalkę i położyliśmy ją na szosie. Przyczailiśmy się w krzakach i patrzyliśmy, co robią kierowcy. Ani jeden się nie zatrzymał. Koledzy zrezygnowani chcieli iść do domu, mi jednak przyszła do głowy pewna myśl. Wziąłem lalę na ręce, stanąłem na skraju szosy i wrzuciłem lalką pod koła dużego fiata. Zamiast uciekać stałem i patrzyłem czy się zatrzyma. Zatrzymał się. I jak to często bywa koleś mnie złapał. Dostałem opiernicz, a dziadek pozbierał szczątki lalki i przez kolejnych parę lat się ze mnie nabijał.

by 007Fabio

* * * * * 

Jak to bywało w gorące wakacyjne dni, "nudy" jak cholera. Jeden kumpel wpadł na pomysł aby przejechać na rowerze całą ulice z zamkniętymi oczami. Oczywiście powstał zakład o wykonalność tego czynu. Pierwszy wystartował kolega Jarek na swoim błękitnym Wigry 3. Trzeba widzieć iż nasza ulica kończyła się mostem łączącym ją z drogą główną. Jarek pewnie pokierował swoją maszynę przez większą cześć drogi, problem zaczął się przed samym mostem gdzie zaczęło go "lekko" znosić. Nikt z 5 chłopców nawet nie pisnął, aby ostrzec kolegę, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Jak można się domyślić kolega wpadł do rzeki (jakieś 3 - 4m głębokiej) robiąc efektowne salto i lądując w pokrzywach. Na szczęście największym bólem było poparzenie pokrzywami i pęknięta rama roweru. Jarek już nigdy nie przystępował do żadnego zakładu.

by BodekTM

* * * * * 

Mój kolega, w celu zawarcia kontaktów towarzyskich został wysłany na kolonie letnie. Niby nic, tylko, że był najmłodszy, najdrobniejszy i na domiar złego nosił okulary. Szybko stał się obiektem dręczenia najstarszego kolonisty - 16-latka. Kolega mój, pomimo "uszczerbków fizycznych" posiadał chytry zmysł zemsty. Zaraz po wysłaniu przez starszego "kolegę" po tanie wino, odczekał aż ów specyfik zacznie działać. Plan był prosty: uśpionego rozebrał do naga, wokół klejnotów zawiązał sznureczek, drugi koniec do drzwi. Jak to w schroniskach młodzieżowych, drzwi otwierały się na zewnątrz, na korytarz. Niespiesznie udał się do opiekunki kolonii i rozbrajająco "Plose Pani, tam kolega leży i chyba coś mu się stało." Kobitka, biegiem do pokoju i energicznie szarpie za klamkę, a "kolega" w tańcu św. Wita pląsa w kierunku drzwi.

by DagM

* * * * * 

Po kilkunastu latach, mój ukochany brat przyznał mi się do czegoś. Mówi: "A pamiętasz jak lubiłaś kwasek cytrynowy? Otwierałaś buzię, ja sypałem z torebki jeden czy dwa kryształki, ty się krzewiłaś i chciałaś jeszcze?" Przy mojej chorobie na "skle-cośtam" dopowiedział mi, że raz niechcący sypnęło mu się więcej kwasku, na co mój organizm bardzo szybko odpowiedział zarzucając wstecznie treść żołądka na dywan. na pytanie mamy, czemu zwróciłam obiad, brat okrutnie zełgał, że kręciłam się na obrotowym fotelu, to i pewnie mi się zrobiło niedobrze...

by DagM

* * * * * 

Od małego ciągnęło mnie do ognia, podpalania, spalania, elektryczności itp. Mając lat bodajże 6 czy 7 znalazłem w komórce między narzędziami wtyczkę zakończoną z drugiej strony dwoma gołymi przewodami oraz coś co przypominało lampkę. Wsadziłem wtyczkę do kontaktu z samego rana gdy mama jeszcze spała, a do drucików przystawiłem "lampkę". Grzmotnęło, zaiskrzyło, wybiło korki. Powtórka z rozrywki, 2-3 lata później, zainspirowany opowieściami mojej cioci, która ku przestrodze mówiła jak kopnął ją prąd jako dziecko, wsadziłem do dwóch otworów w gniazdku metalowe łączenia kółeczek z klocków lego, po czym trzecim łączeniem zwarłem pozostałe 2. Rezultat oczywisty. Podpaleń mam dużo na swoim koncie, z reguły niegroźnych. Rozkwit mojej działalności w tej dziedzinie miał miejsce gdy byłem w 8 klasie podstawówki. Chciałem zobaczyć jak pali się woda, więc napełniłem nią umywalkę, na powierzchnię nalałem rozpuszczalnika i wrzuciłem zapaloną zapałkę. Chciałem zgasić ogień lejąc na niego wodę z kranu ale nic to nie dało więc wyciągnąłem z umywalki wsadzając rękę w palącą się wodę (nie rozumiem do dzisiaj dlaczego się nie poparzyłem). Ogień zgasł bo palący się rozpuszczalnik spłynął w rury. Rezultat: czarny sufit w łazience, masa sadzy na meblach w całym mieszkaniu, pęknięta umywalka i kafelki (od gorąca).

by O`rety

* * * * * 

Był rok 1975. W tych czasach prawo jazdy można było zrobić, za zgodą rodziców, już po ukończeniu szesnastego roku życia. Byłem właśnie takim szesnastolatkiem świeżo po kursie. Niektórzy z was pewnie obruszą się, że szesnaście lat to już nie dzieciństwo. Uwierzcie mi szesnastolatek to bardzo często gorszy dzieciuch od sześciolatka. Tak przynajmniej było w moim przypadku. A było tak. Mój ojciec był lekarzem w małym kilkutysięcznym miasteczku, przychodnia, której był kierownikiem miała "na stanie" sanitarkę - taki samochód by było czym dojechać do pacjenta na domową wizytę. Kierowcy przychodnia nie zatrudniała ojciec prowadził sam. Pewnego razu rodziców nie było w domu więc była okazja na zorganizowanie imprezki. Wraz z kilkoma kumplami wypiliśmy po parę piw czy, też może coś mocniejszego, nie pamiętam już. W każdym razie nawaliłem się jak helikopter, i wtedy wpadłem na pomysł, że jednego z kolegów odwiozę wspominaną wcześniej sanitarką (był z wioski oddalonej o kilka kilometrów). Wiedziałem gdzie są klucze od sanitarki i służbowego garażu, a że była głucha noc to udało się auto wyprowadzić niepostrzeżenie i pomysł został wprowadzony w czyn. Polnymi drogami odwiozłem kolegę do domu. Kiedy wracałem tą samą trasą stało się nieszczęście. Złapałem gumę i czy to ze względu na swój stan, czy też na wyjątkowo trudne warunki (błoto, nierówno, i ciemno), za cholerę nie mogłem podlewarować samochodu. Po kilku nieudanych próbach trzasnąłem drzwiami i na kapciu wróciłem do garażu. Koło było załatwione: Felga pogięta, a z opony we wszystkie strony sterczały druty. Na miejscu już bez kłopotów odkręciłem zdezelowane koło i zastąpiłem je zapasowym, a ruinę zamiast wyrzucić tak by go ojciec nie znalazł umieściłem w miejscu zapasu.

Minęło kilka miesięcy. Już właściwie zapomniałem o przygodzie, kiedy któregoś dnia ojciec przychodzi z pracy i opowiada: "Wyobraźcie sobie, ktoś ukradł koło zapasowe z sanitarki, tylko za cholerę nie mogę zrozumieć po diabła w to miejsce podrzucił jakiegoś zdezelowanego łupa".

Tato zmarł dwadzieścia lat później, ale do końca życia nie powiedziałem mu jak było naprawdę.

by Amacko

* * * * * 

Swego czasu chyba każdy puszczał kapsle z saletrą. Ja wiedziony pirotechnicznym zapałem postanowiłem użyć zamiast saletry chloranu potasu zmieszanego z cukrem. Wyszło - aż za dobrze bo ten chloran potasu palił się jakby gwałtowniej  niż saletra - efektem były części kapsla wtopione precyzyjnie w moje dziecięce paluszki... Od tego czasu chloran potasu paliłem tylko w puszkach wkopanych w piasek
 
by CAT

* * * * * 

Kiedyś miałem żółwia wodnego (zresztą, dalej go mam), którego karmi się mięsem. Jako że jeszcze wtedy żółwik był za mały aby jeść kurczaka, dostawał jakieś suszone świństwo, które unosiło się na powierzchni wody. No i raz dostał za dużo, a ja akurat odkurzaczem śmigam dywan, więc patrzę, że żółwik już nie je, a ja nie chciałem przecież aby w brudnej wodzie pływał. Wsadziłem rurę z odkurzacza do akwarium i zacząłem wybierać te suszone coś (razem z wodą, a co). Gdy mama weszła do pokoju, wszędzie była masa dymu, a ja siedziałem przy odkurzaczu i dziwiłem się że nie działa. O odkurzaczach wodnych w tamtych czasach nikt nie słyszał, chociaż i tak nie wiem czy by to coś zmieniło.

by Blitz0

* * * * * 

1974 rok. Racibórz, woj. opolskie. Mieszkałem tam tylko rok, ale zapamiętam do końca życia. Dzielnie chodziłem wtedy do 1 klasy szkoły podstawowej i mimo, że jako "gorol" nie do końca potrafiłem dogadać się z chłopakami z podwórka, robienie "bydła" wychodziło nam po prostu bosko. Mieszkaliśmy w blokach, w których korki (bezpieczniki) od elektryki do każdego z mieszkań były montowane w skrzynkach na zewnątrz mieszkań, na klatce schodowej. Skrzynki nie wiedzieć czemu nie były zamykane i każdy mógł do nich zajrzeć, jakby czuł taką potrzebę. Taki ceramiczny korek miał wtedy to do siebie, że po rozbiciu go z zewnątrz wysypywał się jakiś magiczny (chyba biały) proszek. Przypadkiem ja i Bercik znaleźliśmy jeden taki zużyty bezpiecznik na podwórku i oczywiście rozbiliśmy go. W środku - rzeczony proszek. Natychmiast doszliśmy do wniosku, ze ten proszek z całą pewnością jest łatwopalny: On MUSI się palić, bo inaczej po co chowaliby go do wnętrza bezpiecznika? Logiczne, nie? Testowanie palności pozostawiliśmy na później, najpierw zajmując się gromadzeniem surowca. A że raz widziałem jak stary wymieniał bezpieczniki w skrzynce na klatce schodowej, to oczywiście sięgnęliśmy do tej skrzynki. Sumiennie porozbijaliśmy bezpieczniki, ale nadal tego proszku było pierońsko mało. No to wyjęliśmy, 
porozbijaliśmy i "wysypaliśmy" bezpieczniki z dziewięciu klatek schodowych w trzech blokach. Dorośli wrócili z roboty, chcą oglądać 
Mundial, a tu w całej okolicy prądu ani grama.

Pamiętam trzy traumatyczne momenty.
Pierwszy, gdy okazało się, że "magiczny proszek z bezpieczników NIE PALI SIĘ. W ogóle. Ani trochę.
Drugi, gdy sąsiedzi skojarzyli brak prądu ze mną i Bercikiem biegającymi po klatkach schodowych.
Trzeci, gdy dostałem w skórę tak, że chyba tylko cudem przeżyłem, a do tego sąsiedzi słysząc przez otwarte okno moją mękę bili brawo!

by Masakari


Oglądany: 21974x | Komentarzy: 20 | Okejek: 5 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało