Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

SOR oczyma praktykanta część II

52 260  
312   48  
Zdarza się, że znajomi czy rodzina pytają, czy nie przeszkadza mi „zapach” ludzi zgłaszających się na SOR. Trzeba przyznać, że specyficzna kasta ludzi zwana żulami potrafi nieźle śmierdzieć.

Ja ich swoją drogą szanuję niesamowicie, są tak przydatni dla nas, praktykantów, na wszystko się zgadzają. Próg bólu, gdy mają w sobie milion promili, oscyluje w okolicach Księżyca, niemal idealni pacjenci, gdyby nie zapach. Nic to jednak w porównaniu z opróżnianiem worka stomijnego.

Po wycięciu części jelita, to co zostało łączy się ze ścianą brzucha. Na to zakłada się właśnie worek stomijny, gdzie trafia wszystko to, co po zjedzeniu powinno ewakuować się odbytem. Normalnie kupa raczej nam zapachowo nie podchodzi, ale w porównaniu do tego, co znajduje się w worku, to jest NIC. Po takich wrażeniach zapachy człowieka niemytego i zaniedbanego nie robią aż takiego wrażenia. A nos pochłaniający odór pana żula zdaje się z pewnością godną Rambo krzyczeć "To wszystko na co cię stać?!". Dzisiaj pacjentem dnia był jegomość, który poskromił rozbuchane ego mojego nosa, ale za to jak się pięknie zrewanżował...

Spokojny leniwy dzień, pacjenci jeszcze nie zaczęli nas odwiedzać, więc rozmawiam z Natalią, koleżanką, która robi ze mną praktyki. Przeglądając jakie mamy leki, wspólnie zgadzamy się, że nie mamy zielonego pojęcia do czego służą i kiedy należy je podać. Oooo, coś znajomego, omeprazol, zaświtało, gdzieś to było. Staramy się sobie przypomnieć jak działa ten lek, kątem oka dostrzegam zbliżającą się postać. W naszym kierunku zmierza ratownik medyczny, uśmiechnięty i zadowolony. Jeszcze nie wiem, że już za kilka godzin będę mu niesamowicie wdzięczny, wychwalając jego ród cztery pokolenia wstecz i nazad.

- Cześć, jestem Sebastian, jesteście tutaj na praktykach? - Szybko i dynamicznie podszedł do nas ratownik. Wymieniliśmy parę zdań i Sebastian ruszył, jak zawsze pełen energii, w stronę gabinetu, aby przekazać dokumenty naszego następnego pacjenta lekarzowi.
Pan bliżej setki niż pięćdziesiątki, nie ruszający się z łóżka. Wzrok mówi, że pacjent nie przepada za mydłem, nos to natychmiast potwierdza. To nie jego wina, jego stan całkowicie tłumaczy ten zapach. Pacjentowi trzeba nastawić bark, lekarz podaje znieczulenie i pyta pacjenta, czy jeszcze boli. Ciągle boli, więc doktor podaje kolejne dawki znieczulenia. Jak to stwierdziła pielęgniarka, pan jest z materiałów przedwojennych i mało co go rusza. W końcu się udało i starszemu panu możemy już majstrować przy stawie. Lekarz chwyta kończynę i robi swoje cuda, tłumacząc nam na czym to polega, jakie są sposoby, który woli, za którym nie przepada itd.
- Widzicie, teraz robię to metodą Kochera, czasami, jak nie idzie, można to zrobić w stylu rosyjskiego uczonego Nahamova. - W tym momencie zadaję sobie pytanie, kim był ten Nahamov? Chwile zastanawiam się, czy przypadkiem nie kojarzę tego nazwiska z historii medycyny, dopiero po chwili dociera do mnie, że to intelektualny fortel. Nahamov = Na chama. Zabieg poszedł sprawnie i nim doktor oddalił się do swojego gabinetu, pacjent... zasnął. Nasz przedwojenny pan dostał dawkę usypiającą i zaczął smacznie chrapać. Łóżko razem z nim ulokowaliśmy w pomieszczeniu obok zabiegówki. Skąd donośnie rozchodziło się pochrapywanie, aż do gabinetu lekarskiego.

Kolejni pacjenci więc byli przyjmowani w dźwiękach wydawanych przez pana, któremu ewidentnie coś dobrego się śniło. Za każdym razem, kiedy się budził, by zaraz znowu zasnąć, uśmiech miał od uchaaa do uchaaa.

Kiedy po kilkudziesięciu minutach drzemki w końcu się obudził, zaczęliśmy dowiadywać się przedziwnych rzeczy związanych z jego stanem zdrowia. Pacjent nie chodzi, jest leżący i to nie z powodu choroby, uszkodzenia, udaru, nic z tych rzeczy. Dwie dekady temu miał uraz nogi, coś mu upadło na kończynę, kiedy pracował na roli, więc leczył się leżąc. Żeby było ciekawiej, prześwietlenie nie wykazało złamania, prawdopodobnie tylko stłuczenie. Jednak temu panu tak spodobało się to, że nie musi nic robić, że może oglądać telewizję całymi dniami z jedzeniem podtykanym pod nos przez żonę, że przestał w ogóle chodzić. Brak ruchu przez taki długi okres spowodował faktyczne problemy z poruszaniem się, ale temu panu to nie przeszkadza, i tak z nóg nie korzysta. Pielęgniarka i lekarz próbowali mu przemówić do rozsądku, żeby wziął się za siebie, zaczął rehabilitację, żona też został zaatakowana salwą argumentów i kompletnie nic to nie dało. Są ludzie, którzy oddaliby połowę życia, byle mieć możliwość przemieszczania się o własnych siłach, a ten pan tak po prostu z tego zrezygnował. Szok.

Kolejny pacjent, wygląd i zapach wskazują jednoznacznie, że nie dba o siebie. Pan około czterdziestki, zgłasza problemy z chodzeniem i prawą ręką. Lekarz badając pacjenta, unosi prawą kończynę i pyta się, co to jest, pokazując na nadgarstek. Momentalnie zaskoczyliśmy, że to tzn „ręka opadająca”, pięknie książkowo wygląda, objaw porażenia nerwy promieniowego.
- Upadł pan ostatnio? Uderzył się w coś?
- Tak, w sobotę wieczorem przewróciłem się i upadłem na rękę.
- Pił pan?
- Nie. – Za grosz nie wierzę i w mojej głowie sprawa wygląda na oczywistą. Sobota, pacjent pije, upada, stąd problemy z ręką. Problemy z chodzeniem, pacjent mówi, że ma już tak jakiś czas, wygląda jak wygląda, czyli pewnie chleje na umór, stąd te dolegliwości. Jak dla mnie, można już przybić pieczątki gdzie trzeba, odprawić pana i wyjść na korytarz mówiąc "następny". Jak się okazuje, sprawa jednak nie jest taka prosta.

Lekarz czaruje wokół pacjenta, bada, dotyka, wypytuje, jednak nie jest w stanie określić co robić dalej. Ostatecznie każe poczekać na korytarzu, bo będzie konsultacja neurologiczna. Kompletnie nie wiem dlaczego, przecież wszystko wskazuje, że ten pan od mydła woli wódkę. Zanim przyjdzie neurolog na konsultację, przyjmujemy kolejnych pacjentów.

Mała dziewczynka z raną podudzia, niefortunnie spadła jej szklanka. Rana nie wygląda na świeżą, na pytanie kiedy to się stało, mama odpowiada, że wczoraj. Mała bała się przyznać i ukrywała to przed rodzicami. Dziewczynka mimo wszelkich prób uspokojenia cały czas rzucała i kopała nogą. Małe toto, a siły ma za kilku chłopa, serio. Sam nie daję rady jej utrzymać, musi mi pomóc jeszcze pielęgniarka, dopiero teraz lekarz może zszyć ranę. Jeżeli na stole ma płakać przed szyciem dziecko, to prawdopodobnie chłopiec. Jeżeli ma wierzgać i rzucać się we wszystkie strony świata przy tym lekko pochlipując, to prawdopodobnie dziewczynka. Kolejne spostrzeżenie, które potwierdzili wszyscy, od pielęgniarek po lekarzy na ratownikach kończąc. Omdlenia przy podawaniu zastrzyku czy pobieraniu krwi to raczej domena panów, panie są za twarde na takie coś.

Przyszedł neurolog, więc ponownie zapraszamy pacjenta, którego w głowie już odesłałem do domu. Pierwsze co rzuciło się każdemu w oczy, to wielka plama na spodniach.
- Co się panu stało?
- Zesikałem się.
Teraz neurolog czaruje, bada, wypytuje. Kończy się zleceniem na tomografię komputerową głowy.
Przyszły wyniki. Udar niedokrwienny mózgu i to tak widoczny, że nie sposób go przeoczyć patrząc na zdjęcia. Tak umiejscowiony, że pacjent może mieć problemy nie tylko z poruszaniem się, ale również ze wzrokiem. Upadek w sobotę był spowodowany nie alkoholem, tylko tym, że pacjent ma ubytki pola widzenia. Żyje samotnie na wsi, nie ma rodziny, nie dba o siebie, stąd ten wygląd i zapach. Zaproponowano leczenie na oddziale neurologicznym, pacjent odpowiada, że nie jest ubezpieczony i musi się zastanowić nad tym, bo to kosztuje. Dajemy mu czas, on idzie na korytarz, a my wołamy kolejną osobę.

Kilkanaście minut później nie jesteśmy w stanie znaleźć naszego pana z udarem, poszedł sobie. Teraz zostało tylko wypisanie na karcie „pacjent oddalił się z oddziału ratunkowego”, przybić pieczątkę i wołać kolejną osobę.

Pomagam przetransportować pielęgniarce pacjenta na oddział internistyczny, po powrocie na SOR widzę chirurga, którego kojarzę z poprzednich praktyk pielęgniarskich. Pamiętam, że odpowiadał na wszystkie pytania, brał nas na badania i nawet nas pytał. Super gość. Przyszedł na SOR na konsultację, jak go zauważyłem, tak natychmiast zacząłem za nim iść. W międzyczasie, kiedy mnie nie było, przyjęto starszą panią, która zauważyła u siebie krew w kale. Lekarz mnie zauważył, kiedy wszedłem z nim na salę, gdzie znajdowała się owa pacjentka.
- Cześć, młody, na praktykach?
- Tak.
- Badałeś kiedyś per rectum?
- Nie.
- Proszę pani, mamy studenta tutaj, czy zgodzi się pani, aby wykonał badanie per rectum?
- Niech się młodzi uczą, na kimś muszą – rzadko zdarza się, żeby starszy pacjent odmówił studentowi „nauki na sobie”, mi się ani razu jeszcze to nie przytrafiło.
No to ubieram rękawiczki, lekarz smaruje mi palec lubrykantem i wyjaśnia co gdzie jest, tzn. szybki kurs anatomii kobiety.
- Widzisz, tutaj jest cewka, to jest pochwa, a to odbyt, dwie pierwsze pomijasz i wkładasz palec w ostatni otwór.
Kiedy jestem w tym ostatnim otworze, pada pytanie:
- Co czujesz?
Cholera, trudne pytanie, bo jedyne co czuję to grudki kału, chyba powinienem coś więcej?
- Noo kał.
- Teraz wyjmij palec i popatrz, widzisz? Nie ma krwi.
Teraz lekarz bada pacjentkę i potwierdza, że faktycznie wyczuwalne są grudki kału. Koniec badania, spodziewałem się jednak, jakkolwiek to nie zabrzmi, że będzie to bardziej skomplikowane i wyczuję coś więcej niż kupę. Kolejna rzecz do CV, wykonywanie badania per rectum.

To był ciężki dzień, ale naprawdę diablo ciekawy, cały czas coś było do roboty, kogoś przywozili, odwozili, rany cięte, złamania, skręcenia. Tak jest najlepiej, nie ma nic gorszego, niż siedzenie i czekanie, aż w końcu ktoś przyjdzie, ale już koniec. Dochodzi 23, na korytarzu nikogo nie ma, żegnamy się z pielęgniarką i lekarzem. Przy wyjściu zaczepia nas Sebastian.
- A wy już do domu?
- No tak, późno już, a my od 14 nic nie zjedliśmy.
- Szkoooooddaaaa – patrzy na sufit i ściany.
- A co?
- Aaa nic, właśnie teraz lekarz na SOR-ze internistycznym będzie zakładał cewnik pacjentowi.
- O jaaaa, możemy popatrzeć?
- Ja myślałem, że chcecie sami to zrobić, ale jak tylko popatrzeć, to dobra.

O mało mi oczy na wierzch nie wyszły, możliwość C E W N I K O W A N I A, to brzmi jak bajka. Wchodzimy na salę, Sebastian mówi, że my praktykanci i że chcemy założyć cewnik. Potakujemy potulnie głowami i jedyne czego teraz najbardziej się boimy, to odmowa, kiedy sukces jest tak blisko.
- No, we dwójkę tego nie zrobicie, jedno z was ubiera rękawiczki i do roboty.
I teraz wiadomo, ja jako facet teoretycznie powinienem ustąpić, ale z drugiej strony no hej, nie za często wkłada się rurkę w obcego penisa (w nieobcego zresztą też). Patrzymy na siebie z Natalią, nie wiem, o czym ona myśli, ale ja zastanawiam się jak ją tutaj szybko ogłuszyć tudzież przekonać, że to ja powinienem to zrobić. Mentalna podróż przez rzeszę argumentów, ale nie jestem w stanie nic wymyślić, no nie ma opcji. Nikt o zdrowych zmysłach nie odda takiej okazji, nie ma mowy, to się nie uda. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nie zaproponować jej pieniędzy w zamian za cewnikowanie. Wzrokowa walka ustąpiła pola dyskusji.
- No dobra, ty to zrób. – Nie wierzę w to co słyszę.
- Natalia, ale na pewno nie chcesz? - Teraz nie wierzę w to, co mówię, kretyn, zamiast lecieć do pacjenta, to zadaję to pytanie.
- No dobra, to ja to zrobię. – Mam za swoje, mogłem już TO robić, teraz muszę jakoś wybrnąć. Na całe szczęście między nami wyrasta Sebastian.
- Są tylko rękawiczki 7,5 (rozmiar raczej dla faceta), więc zrobi to Partit.

Idę, a raczej unoszę się w kierunku pacjenta. Zbliżając się do sali gdzie leżał jeszcze go nie widziałem, a już czułem, i to była specjalna okazja, żeby użyć tego słowa. Smród. Nic to jednak w obliczu tego, co za chwilę będę robił. Ubieram rękawiczki, lekarz mówi mi co mam robić, odprowadzam napletek, smaruję ujście cewki substancją znieczulającą, to samo z cewnikiem.
- No teraz wkładasz to w cewkę.
- Ale że tak po prostu? To wejdzie? Przecież to jest duże.
- Wejdzie, wejdzie, nie bój się.
Skoro trzeba, to wkładam takie coś w ujście cewki moczowej, po chwili około 25-30 cm gumowej rurki zniknęło w „penisie”. Sam widok jest nieprzyjemny, robienie tego innemu mężczyźnie uwalnia kolejne pokłady empatii, aż czuje się ból. Mimo że robiłem to najdelikatniej jak umiem i mimo że sam zainteresowany dodatkowo był znieczulony alkoholem (2 promile), to i tak pacjent dawał do zrozumienia, że mu się to nie podoba. Na koniec wprowadzenie wody do balonika, żeby ustrojstwo się nie wysunęło i koniec. Kierunek dom i czas się wyspać.
6

Oglądany: 52260x | Komentarzy: 48 | Okejek: 312 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało