Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Zjeść ludzia - makabryczne fakty dotyczące kanibalizmu

90 031  
284   42  
Jedni mówią, że w smaku przypomina kurczaka, inni zaś, że bliżej mu do wieprzowiny. Ludzkie mięso jest prawdopodobnie ostatnim posiłkiem, po jaki sięgnąłby nawet najbardziej wygłodniały człowiek.

No, powiedzmy, że ten cywilizowany człowiek, bo – jak wiemy – niektóre afrykańskie czy południowoamerykańskie plemiona uważały ludzinę za prawdziwy przysmak. Mało tego – z racji na nieco wieprzową nutę, mięso z człeka zostało ochrzczone przez pewien polinezyjski lud mianem „długiej świni”.

Jak smakuje człowiek?

Armin Meiwes to niemiecki kanibal, który marzył o skosztowaniu ludzkiego ciała. Umieścił więc w Internecie ogłoszenie, na które odpowiedział pewien facet dobrowolnie chcący zostać pożartym. Panowie zawarli porozumienie. Najpierw Meiwes urżnął swojej ofierze penisa, którego potem obaj usiłowali zjeść, a następnie wykrwawiający się mężczyzna został ubity i w dużej części spałaszowany przez Armina.


Jeśli więc chodzi o wrażenia smakowe, to nikt nie mógł ich lepiej opisać niż Meiwes. Według niego mięso człowieka ma smak świni, aczkolwiek jest nieco bardziej gorzkie i wyraziste.
Ten opis całkiem dobrze pokrywa się z tym, który biali ludzie usłyszeli od jednego z kanibalistycznych plemion Polinezji. Mięso człowieka nazywane jest przez nich „długą świnią”.


Dużo jednak zależy od wieku ofiary kanibala, sposobu przyrządzenia, a także od fragmentu ciała, które jest konsumowane. Podobno mięso dzieci ma bardziej delikatną, wręcz rybią teksturę. Plemiona praktykujące kanibalizm zazwyczaj pieką swoje danie na otwartym ogniu, mocno je przyprawiając. Są jednak i takie ludy, które wolą wstrzymać się od jedzenia na jakiś czas i poczekać, aż mięso nieco się zepsuje. Ta metoda sprawia ponoć, że danie ma mocniejszy i bardziej intensywny aromat.

A najzdrowszy jest mózg!

Wiele plemion ceremonialnie pożerało mózgi swych pokonanych przeciwników, wierząc, że taka uczta zapewni im całą mądrość i doświadczenie ofiary. Z punktu widzenia dietetyki ten zwyczaj wcale nie był taki głupi – mózg to szalenie bogaty w białko, tłuszcz i glukozę kąsek.


Endokanibalizm i egzokanibalizm

Skoro już mówimy o plemiennych praktykach, to trzeba powiedzieć, że nauka zna dwa rodzaje kanibalizmu wśród przedstawicieli „dzikich ludów”. Gdy na talerz trafia przedstawiciel wrogiego plemienia, a jego spożycie ma przynieść wojownikowi przejęcie części cech swej ofiary, to mówimy o egzokanibalizmie. Wbrew temu, co może się wydawać – praktyka ta jest ciągle popularna w Afryce. I to niekoniecznie u kryjących się w deszczowych lasach agresywnych Murzynów, ale wśród równie niecywilizowanych partyzantów potrafiących obsługiwać AK-47. Znane są przypadki kanibalizmu np. podczas regularnych wojen domowych w Liberii. Wiele osób wierzy, że zjedzenie mięsa przeciwnika czyni człowieka niewidzialnym dla wroga…


Tymczasem endokanibalizm to nic innego, jak pożeranie własnych współplemieńców. Ma to najczęściej związek z hołdem dla zmarłego członka rodziny. Przez zjedzenie fragmentu ciała zmarłego dziadka jego najbliżsi sprawiają, że jego dusza zostaje blisko nich.


Ciasteczko z ludzia

Oczywiście sposób przyrządzenia ludziny zależny jest od pomysłowości kucharza. Leonarda Cianciulli – włoska miłośniczka domowych przetworów – w latach 1939-1940 ubiła trzy kobiety. Z dwóch ofiar Włoszka zrobiła herbatniki, którymi potem częstowała odwiedzające ją koleżanki, co to lubiły sobie poplotkować przy gorącym czaju. Natomiast trzecia z zamordowanych przez Leonardę pań została poddana specjalnej obróbce, w wyniku której z jej ciała wytopił się tłuszcz. Posłużył on potem do wykonania przez pomysłową gospodynię aromatycznych mydełek.


Kuru, czyli „śmiejąca się śmierć”

Zanim jednak komukolwiek z was przyjdzie do głowy rytualne pożarcie swojej sąsiadki, warto abyście mieli świadomość, że zbyt bliski kontakt z ludzkimi podrobami ma też swoje minusy.
W latach 60. ubiegłego wieku udokumentowano pojawienie się nieznanej dotąd choroby zwanej „kuru”. Była to silna infekcja układu nerwowego, która zawsze kończyła się śmiercią ofiary. Sprawa dotyczyła przedstawicieli plemienia Fore z Papui Nowej Gwinei. Lud ten słynął z kanibalistycznych praktyk poprzedzonych m.in. obrzędem nacierania się ludzkimi mózgami.


Kuru, zwana też „śmiejącą się śmiercią”, wywoływana była przez tzw. priony, czyli białkowe cząsteczki zakaźne, które w odpowiednich warunkach mają właściwości infekcyjne – w tym konkretnym przypadku dostają się do organizmu przez skórę i spojówki.
Proces inkubacji prionów trwa nawet i 20 lat. Dopiero po tym czasie pojawiają się pierwsze objawy choroby, która ostatecznie kończy się zgonem ofiary.

Kanibalistyczni Japończycy

Wracający z wojny Amerykanie często przywozili do swojej ojczyzny upiorne trofea wykonane z kości zabitych przez siebie Japończyków. Tymczasem Azjaci poszli o krok dalej i regularnie pożerali swoich jeńców. Kanibalizm w cesarskiej armii był na porządku dziennym. Czasem wynikało to z niewystarczających zapasów pożywienia, z reguły zaś dla wielu japońskich żołnierzy była to ostateczna forma upodlenia martwego przeciwnika.
Najbardziej znana historia jedzenia ludzkiego mięsa przez członków japońskiej armii miała miejsce na wyspie Chichi Jima. Pułkownik Yoshio Tachibany tak bardzo cieszył się z zestrzelenia amerykańskiego samolotu, że kazał wyciągnąć z wraku rannego pilota, Floyda Halla, zabić go i przyrządzić jego zwłoki tak, aby smakowały całemu garnizonowi.


Odpowiednio przyprawione świeże mięso podane podczas uczty zachwyciło biesiadników do tego stopnia, że wielu z nich zapragnęło częściej pałaszować tak wyszukane dania. Dobrze się składało – całkiem niedawno trafiło do niewoli siedmiu innych amerykańskich żołnierzy. Japończycy nie chcieli, aby ich mięso się zmarnowało, więc niektórzy byli krojeni żywcem. Ostatecznie na talerze trafiło trzech Amerykanów. Pozostali zostali poszatkowani kataną.

W XIX wieku wielu Europejczyków parało się kanibalizmem

W XIX wieku Europę nawiedziła tzw. egiptomania, czyli niezdrowa fascynacja krajem faraonów i skarabeuszy. Po części związane to było z pobudzającymi wyobraźnię szarych obywateli archeologicznymi odkryciami w Egipcie. Oprócz wszelkiej maści mazideł i kosmetyków wytwarzanych zgodnie z tradycyjną starożytną recepturą, bardzo popularne były tajemnicze eliksiry produkowane z… mumii. Dotąd racjonalni mieszkańcy dużych europejskich miast nagle uwierzyli, że wyciąg z trupa ma cudowne właściwości lecznicze i może być stosowany na całą masę różnych chorób.


To nie jedyny przykład zupełnie pozbawionej zdrowego rozsądku mody. Dwa wieki wcześniej, kiedy na szeroką skalę praktykowano publiczne egzekucje, wielu światłych ludzi przychodziło na miejsce kaźni z pojemnikami na krew skazańca. Wierzono bowiem, że posoka ta jest doskonałym lekarstwem na padaczkę. Mało tego – niejeden mieszczanin zbierający juchę do kubeczka uważał, że im brutalniejsza śmierć skazańca, tym silniejsze jest działanie krwawego „leku”.


Źródła:
1, 2, 3, 4
7

Oglądany: 90031x | Komentarzy: 42 | Okejek: 284 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

29.03

28.03

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało