Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Gilotyna - zapomniany już gadżet, który swego czasu dostarczał tłumom rozrywki najwyższych lotów

69 231  
313   96  
Zimne ostrze zostaje uwolnione z przytrzymujących je blokad. W ciągu ułamka sekundy zetknie się z karkiem unieruchomionego w dybach skazańca.

Kawałek ludzkiego mięsa nie zatrzyma jednak ciężkiego żelastwa, które gładziutko przetnie ciało ofiary i zatrzyma się dopiero przy samej ziemi. Doleci tam szybciej niż głowa nieszczęśnika. Dopiero po chwili, gdy łeb spoczywać już będzie na dnie uświnionego krwią koszyka, dotrze do niego, że już po wszystkim. Będzie to prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką skazaniec zarejestruje.

Większości z nas to upiorne urządzenie kojarzy się głównie z Rewolucją Francuską, podczas której gilotyny ciachały ludzkie łby w ilościach hurtowych. Chociaż dopiero w XVIII wieku maszyna ta stała się prawdziwym hitem, to podobne wynalazki istniały już parę ładnych wieków wcześniej.


Jeszcze w późnym średniowieczu w Niemczech można było stracić głowę dzięki bardzo podobnym do gilotyny ustrojstwom znanym pod nazwą „planke”. Chociaż to nie na tym wynalazku wzorował się francuski lekarz Antoine Louis tworząc projekt znanej nam gilotyny.
Urządzenie, które urzynało łby podczas rewolucji to nic innego, jak lekko unowocześniona wersja włoskiego ustrojstwa zwanego „Mannaia”. Niektóre elementy zapożyczone też zostały ze skonstruowanej w XVI „Szkockiej dziewicy”.


Ten ostatni wynalazek zaopatrzony był w ostrze obciążone 34-kilogramowym odważnikiem. Wystarczyło, że kat szarpnął za sznurek, którym wyciągał ze specjalnego rowka kołek przytrzymujący ostre jak brzytwa żelastwo. To spadając z wysokości kilku metrów uderzało w kark skazańca. Jeśli przestępcą był koniokrad, sznur przywiązywany był do siodła wierzchowca. W ten sposób to niedoszły obiekt kradzieży stawał się katem.


W październiku 1789 roku członek francuskiego Zgromadzenia Narodowego Joseph Ignace Guillotin wystosował propozycję, aby do egzekucji osób skazanych na śmierć używać specjalnych maszyn. Guillotin był lekarzem i uważał, że dotychczas stosowane metody zabijania przestępców są po prostu barbarzyńskie. Jak by nie patrzeć – stryczek był równoznaczny z niekiedy nawet i wielominutową agonią skazańca, zaś tradycyjne ścięcie toporem bardzo często wymagało kilkukrotnego uderzenia, aby pozbawić ofiarę głowy… Zlecono więc zaprojektowanie urządzenia, które pozbawiałoby delikwenta życia w trybie ekspresowym i możliwie jak najmniej bolesnym. Zadania podjął się wspomniany już francuski chirurg - Antoine Louis.


Innowacją było zastosowanie 40-kilogramowego ostrza w formie trapezu, które miało właściwości zarówno tnące, jak i miażdżące. Wykonaniem opracowanego przez chirurga projektu zajął się niemiecki konstruktor klawesynów Tobias Schmidt.
Zanim Louis publicznie zaprezentował swoje dzieło, przeprowadził szereg testów na martwych zwierzętach oraz zwłokach paryskich kloszardów.
25 kwietnia 1792 roku miała miejsce oficjalna premiera zabójczego wynalazku.


Urządzenie ustawiono na specjalnym rusztowaniu w samym centrum Paryża na Place de Greve (dziś Place de l'Hôtel de Ville). Skazańcem, który jako pierwszy przetestował na sobie gilotynę był niejaki Nicolas Jacques Pelletier – bandyta, który dopuścił się kradzieży i gwałtu.
Jak spodziewali się organizatorzy tego „eventu”, nowa zabawka ściągnęła na plac niemałą ilość rozemocjonowanych gapiów.
Bez zbędnych ceregieli kat umieścił skazańca w dybach i od razu zwolnił ostrze. Show trwał kilka sekund. Przyzwyczajeni do rozrywki w stylu łamania kołem, wieszania czy urzynania głowy wielkim mieczem widzowie nie kryli rozczarowania. Z całą pewnością stłoczeni na placu paryżanie poczuli się podobnie jak osoby wyczekujące premiery filmu „Batman vs. Superman”, którzy liczyli na epicką rozwałkę, a dostali niedogotowaną i przereklamowaną kupę.


Zachwyceni byli natomiast dziennikarze, którzy zgodnie chwalili twórcę urządzenia. Na jego cześć maszyna do ścinania łebków ochrzczona została mianem „Luisette”, czyli „Ludwiczka”. Wkrótce jednak z niewiadomych powodów pismacy zaczęli tytułować ten wynalazek nazwiskiem Josepha Ignace’a Guillotina! Rodzina nieszczęsnego lekarza długo walczyła o zmianę nazwy na inną. Ostatecznie spasowali i sami zdecydowali się zmienić swoje nazwisko…
Początkowo niezadowoleni widzowie ostatecznie polubili ten nowy rodzaj atrakcji. Tym bardziej że nastały czasy, gdy podczas jednej „imprezy” obsługiwano nawet i kilkunastu skazańców. Podczas egzekucji można było kupić pamiątki, rozdawano też ulotki z kolejnością straceń, a niewiasty wzdychały do mistrzów ceremonii - katów. Ci ostatni zresztą szybko stawali się lokalnymi celebrytami! Na ich cześć pisano pieśni, a ubrania, które nosili podczas swych publicznych występów, inspirowały projektantów mody.


Najlepiej sprzedającym się gadżetem były małe gilotynki – dokładne repliki oryginałów. Dorośli chętnie je kupowali dla swoich pociech. Egzekucje były bowiem imprezami rodzinnymi i niejeden tatuś trzymał na ramionach swojego śliniącego się brzdąca, aby ten mógł lepiej przyjrzeć się procesowi oddzielania głowy od tułowia.
W przerwach pomiędzy kolejnymi ścięciami głodni gapie mogli udać się do pobliskiej restauracji zwanej „Cabaret de la Guillotine”.
Jarmarczna atmosfera udzielała się nie tylko widzom i organizatorom tych widowisk, ale także i samym skazańcom. Niektórzy rzucili jakimś sarkastycznym żarcikiem, inni żegnali się ze światem za pomocą mocno nieprzyzwoitych ostatnich słów, a trafiali się też tacy, którzy w popisowym, tanecznym stylu wchodzili na szafot.


Po zakończeniu przedstawienia wszyscy rozchodzili się do domów, a na pustym placu pozostawały tylko bezpańskie psy, które łapczywie chłeptały krew z całkiem okazałych, czerwonych kałuż, które tworzyły się podczas wielogodzinnej imprezy.
Podczas gdy większość mieszczuchów widziała w egzekucjach jedynie czystą, familijną rozrywkę, to znalazło się też kilku światłych uczonych, którzy zastanawiali się, jak długo po ścięciu głowa skazańca zachowuje przytomność. Wielu lekarzy przeprowadzało nawet ciekawe eksperymenty. Niejaki doktor Beaurieux zaobserwował, że przez 5-6 sekund od ścięcia twarz ofiary wykrzywia się w upiornych grymasach, natomiast przez ok. 25-30 sekund oczy straconego skupiają się na osobie, która woła go po imieniu.


Podczas samej Rewolucji Francuskiej gilotyna pozbawiła głów od 20 000 do nawet i 40 000 skazańców. Do takiego wyniku, osiągniętego w tak krótkim czasie, trudno było komukolwiek zbliżyć się przez prawie 150 lat! Dopiero w latach 30. Adolf Hitler przypomniał sobie o legendarnym wynalazku, który to do Niemiec trafił jeszcze w okresie wojen napoleońskich. Führer zarządził, aby na terenie kraju rozstawić 20 takich maszyn. Pomiędzy rokiem 1933 a 1945 gilotyny ścięły 16 500 głów! Gilotynę, którą zobaczycie na fotografii poniżej zainstalowano w obozie koncentracyjnym w Dachau.


Tymczasem w 1939 roku Francuzi zrezygnowali z kontynuowania publicznych egzekucji. Zanim jednak nowe prawo weszło w życie, paryżanie mogli nacieszyć oczy ostatnią karą śmierci wykonaną na oczach widowni. Szczęśliwcem, który dzięki temu "występowi" zapisał się w historii był Eugen Wiedmann - wielokrotny morderca i niereformowalny recydywista.


Gilotyna nadal urzynała łby, ale już nie na oczach żądnej krwi gawiedzi. Ostatni raz ścięto za jej pomocą pewnego Tunezyjczyka - Hamida Djandoubiego, który to zamordował 21-letnią Francuzkę. Wyrok wykonano niecały miesiąc od… premiery pierwszej (no, dobra – formalnie czwartej) części „Gwiezdnych Wojen”, czyli w 1977 roku!


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5
2

Oglądany: 69231x | Komentarzy: 96 | Okejek: 313 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało