Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Jestem strażakiem zawodowym, czyli nie tylko o ściąganiu kotków z drzew słów kilka II

78 083  
384   71  
Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, świadom podejmowanych obowiązków strażaka, uroczyście ślubuję być ofiarnym i mężnym w ratowaniu zagrożonego życia ludzkiego i wszelkiego mienia – nawet z narażeniem życia.

Wykonując powierzone mi zadania, ślubuję przestrzegać prawa, dyscypliny służbowej oraz wykonywać polecenia przełożonych. Ślubuję strzec tajemnic związanych ze służbą, a także honoru, godności i dobrego imienia służby oraz przestrzegać zasad etyki zawodowej.

Psycholog

Pojawiło się pytanie o ten etap postępowania kwalifikacyjnego. Tak jak wspominałem wcześniej, nie zaliczam go do najprzyjemniejszych wspomnień z życia. Po wejściu do poradni zabawę rozpocząłem od rozwiązania „podstawowego” kwestionariusza, który dotyczył m.in. informacji o mojej osobie, moich rodzicach, traumatycznych przeżyciach, swoich zaletach i wadach, przyjmowanych używkach itp. Raczej nic szczególnego, co by mogło kandydata zaskoczyć.

Następnie przeszedłem do części aparaturowej. Ta składała się z: stereometru, maszyny badającej szybkość i adekwatność reakcji, aparatu krzyżowego, aparatu Piórkowskiego oraz wirometru. Chwila przerwy i kolejny test. O wiele mniej przyjemny niż poprzednie. Kilkaset pytań, na które trzeba odpowiedzieć według schematu: zdecydowanie się zgadam, zgadzam się, nie mam zdania, nie zgadzam się i zdecydowanie się nie zgadzam. O tyle trudny, że co jakiś czas powtarzały się pytania; tzn. treść była różna, ale dotyczyły tej samej kwestii – np. Nie zawsze mówię prawdę, a kilkadziesiąt pytań dalej: Czasami kłamię. Na innej kratce miałem też zdania do dokończenia.

Po rozwiązaniu testów miałem chwilę wolnego czasu, jak to określam: na dojście do siebie. W tym czasie opracowywali najpewniej wcześniej rozwiązane przeze mnie testy. Albo równie dobrze mogli grać w makao i rzucać pieniążkiem o to, czy się nadaję, czy jednak nie. Po krótkiej przerwie wróciłem do poradni i przeszedłem do oddzielnego pomieszczenia, gdzie czekała na mnie pani psycholog. Bardzo Miła Pani – taka wiecie… Pani Psycholog jak z pewnych filmów. Co prawda nie wiem o jakie dokładnie filmy chodzi, bo kolega mi o nich tylko wspominał, ale wydaje mi się, że właśnie do nich by pasowała. I kolega mi o tych filmach wspominał, naprawdę! Tak było. Ponad godzina rozmowy o wszystkim i o niczym.

O ile sama konwersacja przebiegała w miłej i raczej swobodnej atmosferze, to jednak była dosyć męcząca i obciążająca. W pierwszym kwestionariuszu zaznaczyłem, że wcześniej miałem już do czynienia z ofiarą śmiertelną podczas jednego ze zdarzeń, w którym uczestniczyłem jako strażak ochotnik, zatem Miła Pani kilkakrotnie do tego wracała i wypytywała o emocje, odczucia itp. Poza tym sporo pytań dotyczących dużego testu i kwestionariusza. Dlaczego tak odpowiedziałem, a nie inaczej i tym podobne pytania. Z rzeczy, które mi utkwiły w pamięci: miałem opisać siebie jako zwierzę, a później wytłumaczyć dlaczego akurat to, a nie inne. (Wiadomo, że pies. Bo jest pracowity i wykorzystywany w ratownictwie).

Po zakończeniu rozmowy czekałem czas jakiś na zwolnienie się sali, na której czekały na mnie: tablice Poppelreutera, tablice Ishihary, matryce Ravena, test 2 i 7 (nie wiem do tej pory jak się nazywa dokładnie. Chodzi w nim o to, że z ciągu kilkudziesięciu cyfr należy wykreślić 2 i 7, ale tylko jeżeli spełniają następujące warunki: 2 znajduje się między liczbami nieparzystymi, natomiast 7 znajduje się między liczbami parzystymi. To wszystko w określonym czasie. Najważniejsze są jak największa liczba wykreślonych cyfr oraz jak najmniejsza liczba błędów). Rozwiązanie wszystkiego zajęło kolejne kilkadziesiąt minut. I już. Byłem wolny. Ale co jeszcze mogę dodać: najgorsze po tym wszystkim było to, że człowiek nie wiedział, czy się dostał czy nie. I to oczekiwanie na telefon z komendy z informacją o zdolności… Tragedia.

Przerywnik

Godzina coś koło 2 w nocy, sobota. Dzwonki. Zapowiedź: Uwaga, zastęp pierwszy! Wyczuwalny swąd dymu na klatce schodowej.

Późno, a ledwo co się położyłem spać po robieniu rejonów*. No nic – służba nie drużba. Szybkie ogarnięcie się i zjazd ześlizgiem na garaż. Jedziemy, błyskamy i wyjemy. Dojeżdżamy na miejsce pod wskazany adres, ale dymu nie widać. Po chwili wchodzimy na klatkę schodową (dodam, że wejście na klatkę schodową, kiedy drzwi są zamykane nie jest łatwe, a tym bardziej o tej godzinie. Nawet jeżeli mówi się, że to straż pożarna chce wejść. Nawet jeżeli przed blokiem stoi czerwony samochód wielkości małego garażu, który dodatkowo błyska na niebiesko, a chwilę wcześniej jeszcze wył i trąbił. Nawet jeżeli spaleniznę czuć na zewnątrz pomimo zamkniętych drzwi. Nawet jeżeli zgłaszający mieszka w tym samym bloku, a dzwoni się pod wszystkie numery i nikt nie otwiera. No ale mniejsza o to – koniec końców udało się nam wejść przecież).

Po pomiarze atmosfery odpowiednimi miernikami doszedł nam gaz ziemny występujący w pewnym stężeniu – i w tym momencie przestało byś luźno. Co prawda zagrożenia jeszcze jako takiego nie było, bo procentowa objętość w powietrzu znajdowała się jeszcze poniżej dolnej granicy wybuchowości, no ale sam fakt, że gaz występował był problemem. Po szybkiej analizie stężeń gazu przy drzwiach do poszczególnych mieszkań udało nam się ustalić te, przy którym owo stężenie było najwyższe. Problem: drzwi antywłamaniowe. Dużo roboty, a czasu może być niewiele, bo raz: istnieje pewne ryzyko wybuchu, dwa: w środku mogą być poszkodowani, być może nieprzytomni, trzy: narzędzie, których możemy użyć zostały ograniczone przez ulatniający się gaz. Dzwonimy, walimy w drzwi – nic, żadnej odpowiedzi ze środka.

Plus taki, że mieszkanie znajdowało się na parterze, a po wyjściu na zewnątrz stwierdziliśmy, że jedno z okien jest uchylone. Mamy na wozie całkiem sprytne ustrojstwo, która pozwala na otwarcie uchylonego okna (samoróbka – kawałek plastikowej rurki z kilkoma przywiązanymi do niej sznurkami. Te strażaki to pomysłowe bestie są. Ale to akurat wynika z lenistwa). Drabina przystawiona i manipuluję tymi sznurkami z rurką. Okno otwarte. Wchodzę do środka (bo Młody* – wiadomo), a tam na kuchence stoi brytfanna ze zrazikami na niedzielny obiadek. Wiele się nie rozwodząc wstawiłem ją do zlewu, zalałem wszystko wodą i wystawiłem za okno. W garnku obok gotowało się mleko – wykipiało, zdusiło ogień z palnika i stąd gaz.

W tym momencie następuje ciekawy zwrot akcji, bo z głębi mieszkania wychodzi jakiś zaspany jegomość z laczkiem w ręku. Patrzy na mnie, na pustą kuchenkę, to znowu na mnie i wypala z tekstem: „Panie! Co pan tu?! W mojej, kurdemol, kuchni?! Gdzie gary?”. Zdziwiło mnie, że nie dał mu do myślenia smród spalenizny czy chociażby to, że w mieszkaniu siwo od dymu było, aż w oczy szczypało. No ale spokojnie tłumaczę, że sąsiedzi zadzwonili, bo wyczuli zapach dymu i żeby się uspokoił, odłożył laczka i nie krzyczał, bo już jest bezpieczne, a brytfanny nikt nie ukradł, tylko za oknem stoi, tyle że trochę zawartość się przypaliła. Na twarzy widać było grymas towarzyszący intensywnym procesom myślowym zachodzącym w nie do końca trzeźwej głowie. Minęła chwila, a pan z laczkiem z ręku (którego nie odłożył; widocznie nie wyglądałem na człowieka, któremu można zaufać i pozbyć się jedynego środka obrony) mówi: „Panie kochany…. Kuerww… A te mjenso to gdzie? Co ja tera żonie powiem?!”. A żona pracowała w błogiej nieświadomości na nocnej zmianie. Pewnie zadowolona nie była po powrocie do domu.

Nie ma takiej akcji, która nie mogłaby się zakończyć na wesoło. W tym wypadku był moment, że presja była duża, ze względu na ulatniający się gaz. Całe szczęście, że skończyło się tak, jak się skończyło.

Fun Fact: Ledwo skończyłem ww. akapit i wyjazd. Aczkolwiek z OSP. W zgłoszeniu: nadłamany konar zagrażający ciągowi komunikacyjnemu (nad drogą się znajdował. Ten konar. Tak gwoli ścisłości). Trochę pojeździliśmy, bo zgłaszający nie określił dokładnego miejsca i trzeba było szukać na trasie. No i co się okazało? Otóż okazało się, że ten nadłamany konar nie był wcale nadłamany, a jedynie… Właściwie sam nie wiem, co z nim było nie tak (może to, że znajdował się stosunkowo nisko nad jezdnią? Tylko że jego położenie było niezmienne już od kilku lat). W każdym razie dokumentacja zdjęciowa popełniona, papierologii stało się zadość, a ów konar leży sobie w przydrożnym rowie, chyba nie do końca zadowolony z obrotu spraw. No ale co by nie mówić: zgłoszenie w dobrej wierze.

Zwracajcie uwagę na sytuacje zagrażające bezpieczeństwu ludzi. Tutaj akurat zagrożenia jako takiego nie było, ale mogło być. Dzwońcie, nieważne co by to nie było (ale w granicach rozsądku) – przyjedziemy, pomożemy. Podejście typu: „Aaa, widoczne to jest. Pewnie już ktoś to zgłosił” nie jest do końca trafione. Tak samo mogło pomyśleć X innych osób, które akurat tamtędy przejeżdżały – a nie zadzwonił nikt.

Przerywnik

Pierwszy wyjazd w PSP. Mówi się, że zapamiętany będzie do końca życia (ten z OSP też. Zresztą... jak każdy pierwszy raz). Dzwonki. Zapowiedź: Uwaga, zastęp pierwszy! Pomoc policji w otwarciu mieszkania. Adrenalina poziom stopiśąt. Lecę (dosłownie, he, he) na garaż. Nomeks* na siebie. Wsiadam na pakę. Brakuje czegoś. #%$@&^@ ^@ &@(#$! Nie zabrałem hełmu*. Szybki wypad i powrót na swoje miejsce.

Jedziemy, błyskamy i wyjemy. Atmosfera na wozie w przypadku wyjazdów do większości zdarzeń jest raczej, nazwijmy to, wesoła i co najmniej luźna. Może nie jest to do końca trafne słowo, ale inne mi nie przychodzi do głowy. Oczywiście komentarzy reszty załogi dotyczyły Młodego, no bo kogo innego. „No to jak, Młody? Pierwszy wyjazd – to i ciastka muszą być!”, „Jeszcze 34 lata tak będziesz jeździł. Przyzwyczajaj się”, „Jadłeś coś dzisiaj? Dawno? Aaa, to dobrze. Zwrot będzie może mniej obfity” i tym podobne.

Zdarzenie na terenie miasta, więc dojazd nie zajął wiele czasu. Wysypujemy się z paki. Ja jako Młody biorę wszystko – wyważarkę do drzwi, młot, Halligana* (ładnych parę kilo) i śmigam z tym wszystkim na czwarte piętro. Przed drzwiami policja. Okazało się, że sąsiadka zaniepokojona kilkutygodniowym niewidzeniem lokatorki mieszkania oraz, co tu dużo mówić, smrodem na klatce schodowej, zaalarmowała policję. Zadanie otwarcia drzwi nie było łatwe, bo drzwi antywłamaniowe. Dwa zamki, bolce ryglujące, schowane zawiasy – cuda wianki. No ale takie małe urządzenie, jakim jest wcześniej wspomniana wyważarka do drzwi potrafi zdziałać cuda (przy czym te cuda zajmują trochę czasu i nie mniej energii). Siła rozpierania tego ustrojstwa wynosi około 10 ton, więc robi robotę. Tylko że pompa hydrauliczna napędzana jest siłą mięśni. Siłą mięśni Młodego. No bo kogo innego… Wachluję rączką pompy i wachluję. Popukam młotem, żeby urządzenie lepiej weszło w szparę i znowu wachluję. Czasami ktoś powie, żebym wachlował żwawiej. Wachluję żwawiej. To jest ten moment, w którym warto wspomnieć o tym, że cwaniaczki (czyli reszta bandy, z policjantami włącznie) wiedzieli czego się spodziewać i w odpowiednim momencie cofnęli się na bezpieczną odległość od drzwi.

Wachluję. Strzelił jeden zamek, później drugi. Drzwi ustąpiły. Jak buchnęło ze środka fiołkami, to możecie sobie wyobrazić… No klękajcie narody po prostu. Ale twardo się trzymałem. Reszta bandy oczywiście zaczęła śmieszkować, że he, he Młody się, he, he, nie spodziewał. Niech się, he, he, uczy, he, he. Na tym nasze zadanie się skończyło. Lekarz stwierdził zgon.

Powrót w równie „specyficznej” atmosferze. Czemu specyficznej? Bo cywil, gdyby się temu przysłuchał, określiłby nas raczej jako jakąś patologię wyzutą z uczuć. Trudno byłoby mu się z resztą dziwić. Sam na początku miałem mieszane uczucia. Jednak nie należy brać wszystkiego, co dzieje się na służbie do siebie. Wiadomo – analiza trudniejszych zdarzeń, omówienie na zmianie ewentualnych błędów, krótka refleksja. Ale nie można brać wszystkiego do głowy. Człowiek mając właściwie na co dzień do czynienia z mniejszą lub większą krzywdą ludzką po prostu by od tego zwariował. Więc miejcie dla nas litość, jeżeli gdzieś tam usłyszycie jakieś niewybredne komentarze odnoszące się do zdarzenia.

Kwestia zarobków

W komentarzach i PW wspominano i pytano o zarobki. Otóż jeżeli chodzi o ten aspekt, to jest on regulowany odgórnie i składa się na niego szereg czynników. Główną składową jest uposażenie zasadnicze, dodatki, które ponadto otrzymuje strażak to: dodatek za stopień, dodatek służbowy, dodatek motywacyjny oraz dodatki, hmm, nazwijmy je dodatkami szczególnymi (czyli mogą to być jakieś „szczególne” właściwości, kwalifikacje, warunki albo miejsce pełnienia służby). Jak to wszystko działa, można znaleźć w ustawie o PSP i w odpowiednim rozporządzeniu.

W każdym razie jeżeli chodzi o strażaka, który dostał się z naboru z ulicy, to uposażenie, które otrzymuje „na rękę” oscyluje wokół 1800 PLN. Jak to się ma do „…nawet z narażeniem życia”? Cóż, trudno mi to oceniać. Powiem szczerze, że składając dokumenty do komend pieniądze były ostatnią rzeczą, o której myślałem. Ile faktycznie będzie wpływało co miesiąc dowiedziałem się w dniu podjęcia służby, kiedy na konto przyszedł pierwszy przelew. Do firmy jeżdżę chętnie i nie narzekam na pensję, chociaż jak by porównać nasze wypłaty i wypłaty kolegów po fachu z innych krajów Europy (już nawet nie z Niemiec, WB czy Francji, ale z pozostałych, mniejszych), to jesteśmy na szarym końcu.

APEL

Bojownicy i Bojowniczki! Zadbajcie o to, aby wasz dom był we właściwy sposób oznakowany tabliczką z numerem domu i nazwą ulicy. To pomaga nam we właściwym i szybkim zlokalizowaniu miejsca zgłoszenia, a tym samym wpływa na bezpieczeństwo Wasze i Waszych sąsiadów!

Co prawda posiadamy terminal z GPS na wozach, jednak nie wszystkie numery są naniesione na mapach, a sygnał GPS nie zawsze jest na tyle mocny, by pobrać zeń dane.
Przykład z wczorajszej (a właściwie dzisiejszej) służby. Około 2 w nocy. Pożar sadzy w kominie. Ulica, przy której znajdował się budynek znajduje się na obrzeżach miasta, a więc nie uświadczy się tam zbyt wielu latarni. Dodatkowo była ona dosyć długa, więc budynków było kilkadziesiąt. Na te kilkadziesiąt domów te, które były oznaczone tabliczką z numerem można było policzyć na palcach jednej ręki. Jak nietrudno się domyśleć, dojazd wiązał się z powolnym poruszaniem się wzdłuż ulicy i próbami ustalenia numerów posesji, czego konsekwencją było wydłużenie czasu dojazdu o dobre kilka minut. A trzeba Wam wiedzieć, moi drodzy, że kilka minut robi różnicę. Żeby nie być gołosłownym, pozwólcie, że posłużę się filmikiem, aby zobrazować tę różnicę:



Do rozgorzenia dochodzi w mniej niż minutę. Przemyślcie to.
A przepisy mówią, że (w skrócie): Każda nieruchomość powinna posiadać tabliczkę informacyjną (zarówno numer nieruchomości, jak i nazwa ulicy, ewentualnie nazwa miejscowości) na głównej, frontowej ścianie. Dodatkowo tabliczka powinna być oświetlona w nocy, a jeśli nieruchomość oznaczona tabliczką stoi dalej od drogi - należy powtórzyć tabliczkę na ogrodzeniu.

Słowniczek pojęć trudnych i/lub niejednoznacznych i/lub niejasnych

- Hełm – bo rzecz w tym, że strażacy noszą hełmy. Tak, hełmy. Powtarzam - hełmy. To jest ważna informacja. Bo w kasku to można sobie na komarku jeździć ;) A dlaczego tak? Nie wiem. Tak się przyjęło i już.

- Nomeks – czyli ubranie specjalne, często (błędnie) nazywane mundurem specjalnym. Chociaż wcale mundurem nie jest, a jedynie Środkiem Ochrony Indywidualnej. Co w jego skład wchodzi? Otóż w jego skład wchodzą spodnie oraz kurtka. Składa się toto z kilku warstw materiałów (tkanina zewnętrzna, jakaś membrana, jakaś warstwa termoizolacyjna, jakaś warstwa wewnętrzna) i jest odpowiednio pozszywane, żeby się kupy trzymało (i to żeby trzymało się odpowiednio oczywiście). Z nomeksem jest tak, że na chwilę obecną (a trwają prace nad wprowadzeniem nowych wzorów ŚOI, tj. jeden komplet - ciężki - ma być przeznaczony do pożarów wewnętrznych, a drugi - lekki - do wszelkich innych działań), musimy go ubierać do wszelkich zdarzeń do jakich jeździmy, nie zważając na porę roku, a tym bardziej na rodzaj zdarzenia. Od pożarów, przez wypadki komunikacyjne, a na ściąganiu tych nieszczęsnych kotów z drzew kończąc. O ile w środowisku pożarowym spełnia swoją rolą bardzo dobrze, o tyle działając np. latem przy pożarze traw (a należy wam wiedzieć, że na ogół takie pożary gasi się tłumicami, czyli kawałkiem gumy, względnie blachy na kiju, poprzez uderzanie tymże ustrojstwem w palące się chwasty) już tak kolorowo nie jest. Odwodnienie i przegrzanie organizmu nie są rzeczami trudnymi do osiągnięcia.

- Halligan – sprytne narzędzie służące do przebijania, łamania, skręcania i wyważania wszystkich typów zamkniętych drzwi, przeszkód i innych barier. Kawałek metalu, z jednej strony zakończony pazurem lub widelcem, natomiast z drugiej strony łopatką w formie klina lub topora ze szpicem w kształcie lekko zakrzywionego stożka. Legenda głosi, że pierwowzór dzisiejszego narzędzia został znaleziony przez nowojorskich strażaków w banku, w którym rabusie podłożyli ogień, aby zatrzeć po sobie ślady. Stwierdzili, że skoro bandziory używały go do napadów na banki, to może i znaleźć zastosowanie w ratowaniu ludzi i mienia. Nie mylili się. Ach, najważniejsze. Jest jeszcze jedna rzecz, do której Halligan się nadaje - kontrola tłumu (czyli młot na czaro... tfu! wróć! Młot na nadpobudliwych)

- Rejony – inaczej pomieszczenia, place itp. miejsca (np. kuchnia, szatnie, garaż plac manewrowy, stołówka), które należy sprzątać i ogólnie dbać podczas trwania służby. Przejmowane przez zmianę przyjmującą od zmiany zdającej.

- Młody – to jest specyficzna istota. To jest taki ktoś, kto robi wszystko, nie może wiedzieć niczego (bo dopiero się uczy, nieważne ile faktycznie ma w głowie), jest wszędzie i najlepiej jak by nie spał, ale tylko po to, żeby mógł zrobić jeszcze więcej. Ma jedną wartą odnotowania właściwość: czasami, kiedy wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, pojawia się on - MŁODY, który nie wie, że się nie da, i on to robi.

PS A o kotach będzie jeszcze później.

W poprzednim odcinku
5

Oglądany: 78083x | Komentarzy: 71 | Okejek: 384 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało