Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Pjongjang w Płakowicach. Nieznana historia koreańskich sierot

41 869  
290   29  
Lato 1953. Ciepły, lipcowy dzień. Mała stacja kolejowa w jeszcze mniejszych Płakowicach. Z daleka widać zbliżającą się lokomotywę. Pociąg staje. Otwierają się drzwi. Z wagonów wylewa się fala okrągłych, żółto-brunatnych twarzyczek. Żadnych bagaży. Jedynie jednakowo brudne lniane stroje i identyczne buty.

Ponad pół wieku temu, zaraz po wojnie koreańskiej, w krajach socjalistycznych ruszyła kampania propagandowa na rzecz Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. W Polsce organizowano masowe wiece, ruszyła zbiórka darów, a rząd wydzielił nawet specjalne środki na preferencyjne kredyty. Wkrótce nasz kraj odpowiedział również na apel Kim Ir Sena (a właściwie Kim Il Songa) w sprawie pomocy w wychowaniu sierot z wyniszczonego wojną kraju.

Początkowo Polskę odwiedziła grupa ok. 200 dzieci. Z czasem ich liczba wzrosła do prawie 1300. Pobyt tak wielu Koreańczyków miał pozostać tajemnicą. Sieroty ulokowano więc w położonym na uboczu ośrodku wychowawczym w Płakowicach (dzisiejsza dzielnica Lwówka Śląskiego). Za lokum posłużył stary szpital psychiatryczny. Cel ich wizyty w Polsce był jasny: uczyć się, pracować i hartować, bo w przyszłości trzeba będzie odbudować wspaniałą ojczyznę

Początki nie były łatwe. Dzieci, wymęczone wielotygodniową podróżą pociągiem przez Chiny i Syberię, były w tragicznym stanie. Chorowały na grzybicę, jaglicę, nawet malarię. Do tego były potwornie zarobaczone. Przez kilka pierwszych miesięcy ośrodek przypominał bardziej szpital niż placówkę szkolno-wychowawczą.

Kolejna bariera - język. No bo jak tu kogokolwiek kształcić, jak nikt nawet po rosyjsku nie potrafi? Zawziętość Azjatów zaskoczyła jednak nawet najbardziej doświadczonych wychowawców. Niektóre dzieci już po kilku miesiącach potrafiły porozumiewać się po polsku. Przyczyniła się do tego również nowatorska jak na ówczesne czasy metoda nauki języka, z wykorzystaniem wizualizacji i skojarzeń.

Różnice kulturowe równie szybko zostały przełamane. Pomimo początkowej niechęci do łóżek i obecnego w Płakowickiej stołówce menu (masło, mleko, smalec, nawet słodycze - to wszystko było dla Koreańczyków nowością), sieroty przystosowały się do nowych warunków, z czasem uznając Polskę za swój własny dom.

W szkole dzieci miały te same zajęcia co polscy uczniowie, poszerzone jedynie o język koreański, wychowanie obywatelskie i historię swego kraju. Tych przedmiotów uczyli wierni partii nauczyciele z Korei. Nad prawidłową realizacją programu czuwał specjalny wysłannik koreańskiej Partii Pracy.

Dzieci miały się przede wszystkim hartować. Uczono je ignorowania bólu i dbania o siebie. W przypadku bójki, walczących chłopców nie rozdzielano aż do pierwszej krwi. Każda oznaka słabości była piętnowana. O żadnych gestach czułości nie mogło być mowy – wszelkie próby nagradzania choćby poklepaniem po plecach, nie mówiąc już o głaskaniu, kończyły się konfliktem z przedstawicielem PPK.

W 1959 roku sieroty nagle zniknęły z Polski, podobnie jak z innych krajów bloku wschodniego. Decyzja o wyjeździe zapadła z dnia na dzień – z Płakowic pierwsza grupa wyjechała w ciągu tygodnia, by odlecieć samolotem w kierunku ojczyzny. Do dziś nie wiadomo dlaczego postanowienie było tak nagłe.

To był prawdziwy dramat – oswojone z Polską, zżyte ze swoimi opiekunami dzieci nie wyobrażały sobie życia w Korei Północnej – dalekim kraju, którego wielu z nich już zupełnie nie pamiętało, a niektórzy może nawet nie znali (prawdopodobnie część dzieci pochodziła z Korei Południowej). Ci, którzy wyjeżdżali zimą, kładli się na śniegu, by wywołać zapalenie płuc i choć na chwilę opóźnić powrót. Siłą odciągani od swoich "papów" i "mam", nie chcieli wracać do obcej im ojczyzny.

Przez pewien czas do wychowawców z Płakowic docierały pisane krzywymi literami listy. Dzieci prosił w nich o gazety, zdjęcia - cokolwiek, co mogłoby im przypomnieć o cudownych latach spędzonych w Polsce. Niestety, i ta forma kontaktu została wkrótce zakazana przez władze Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej.

O sprawie zrobiło się głośniej dopiero w 2013 roku, kiedy grób jednej z sierot zainteresował dziennikarkę Jolantę Krysowaty. Ta podjęła śledztwo, którego efektem jest reportaż - "Skrzydło Anioła". Niestety, ze względu na najwyższa klauzulę tajności wiele dokumentów zostało zniszczonych. Całej prawdy o pobycie sierot koreańskich w Polsce w latach 50. nie poznamy już nigdy.
1

Oglądany: 41869x | Komentarzy: 29 | Okejek: 290 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało