Od zarania dziejów pracujący na roli chłopi psioczyli na właścicieli ziemskich, którzy żądali zbyt wysokich opłat za dzierżawę ziemi, stosowali brutalne metody tłumienia buntów i nakładali na biednych rolników horrendalne podatki.
Z reguły to właśnie ci ostatni z góry byli na straconej pozycji – aż do dnia, w którym ktoś wpadł na pomysł wprowadzenia całkiem nowej, na swój sposób okrutnej, ale jednocześnie pozbawionej przemocy formy protestu.
Północna Irlandia, druga połowa XIX wieku. Większość uprawnych terenów znajdowała się wówczas w rękach potentatów, którzy dzierżawili swoje ziemie farmerom każąc im płacić absurdalnie wręcz wysokie czynsze, a do tego przymusowo – bezpłatnie uprawiać pola należące do właścicieli tych ziem. Jako że zazwyczaj chłopi byli katolikami, to wyzyskujący ich protestanccy kapitaliści dodatkową, sadystyczną przyjemność czerpali z gnębienia „pieprzonych papistów”.
Jednym z takich lordów był Earl Erne, który posiadał przepastne tereny na ziemiach hrabstwa Mayo. Aby utrzymać swój biznes w ryzach, potentat wyznaczył jako swoją prawą rękę Anglika - Charlesa Boycotta, który dotąd pełnił służbę wojskową w Irlandii, a teraz zapragnął osiąść tam na dłużej. Nowy nadzorca miał zajmować się regularnym ściąganiem czynszów od wszystkich 35 dzierżawców zamieszkujących włości należące do Erne’a.
Na nieszczęście Boycotta, pracować mu przyszło w najgorszym okresie – od kilku lat panował ogromny nieurodzaj, a przed stłamszonymi chłopami stanęło widmo głodu. Jedynym ratunkiem przed klepaniem skrajnej biedy było nakłonienie Erne’a do obniżenia czynszów. Inną bolączką dla farmerów był kategoryczny zakaz wprowadzenia jakichkolwiek zmian i rozwiązań mogących usprawnić pracę na polu. Dlatego też przy okazji domagali się oni dania im większej swobody w wykonywanej przez nich robocie.
Chłopi prosili o obniżenie czynszów o 25% przynajmniej na czas trwającego nieurodzaju. W tym samym czasie na terenie innych hrabstw również dochodziło do protestów, a często i regularnych zadym i potyczek pomiędzy rozjuszonymi farmerami, a zbrojnymi siłami wynajętymi przez ciemiężycieli.
Earl Erne nawet nie chciał słyszeć o pozbawianiu się ćwierci swoich wpływów i kategorycznie nakazał Boycottowi wywieranie nacisku na chłopów oraz eksmitowanie tych, którzy odmawiać będą płacenia pełnej kwoty.
Dzierżawcy wiedzieli do czego może doprowadzić ich postawa, bowiem dochodziły do nich wiadomości o krwawym tłumieniu podobnych buntów przez armię oraz zaostrzaniu kar dla wszczynających awantury chłopów. Potrzebne więc było inne rozwiązanie, nowa forma protestu, która bezpośrednio uderzyłaby w ciemiężcę i jego przydupasa – Charlesa Boycotta.
Tego ostatniego można było zabić, boleśnie postrzelić lub też… odmówić mu whisky!
Ta ostatnia metoda w gruncie rzeczy nie była wcale głupia. Zamiast uciekać się do przemocy, wystarczyło przecież traktować znienawidzonych dręczycieli niczym powietrze. Z taką propozycją wyszedł podczas swojej przemowy w 1880 roku Charles Stuart Parnell – prezydent Irlandzkiej Ligii Ziemi.
Nowa taktyka była strzałem w dziesiątkę. Chłopi przestali uprawiać pola należące do Enre’a, powodując tym samym ogromne straty w jego wpływach. Najgorzej dostało się jednak Boycottowi, który przecież sam był farmerem mieszkającym w sąsiedztwie protestujących dzierżawców. Z dnia na dzień ludzie przestali z nim rozmawiać, praczki nie przyjmowały jego brudnych ubrań, właściciele sklepów odmawiali obsługiwania go, a listonosz szerokim łukiem omijał jego dom. Nikt nawet nie chciał koło niego usiąść podczas niedzielnych mszy.
Tymczasem pracownicy Boycotta, którzy mieli informować niesfornych farmerów o ich niezwłocznej eksmisji, witani byli kamieniami, kulkami z błota i obelgami ciskanymi przez kobiety.
Aby ratować dogorywające uprawy Erne'a, sprowadzono ludzi z sąsiedniego hrabstwa. Zapewniono im też ochronę w postaci regularnej, królewskiej armii. I tak też aby zebrać uprawy warte 500 funtów, trzeba było zainwestować 10 tysięcy funtów. Mimo znacznej pomocy ze strony rządu, potentat musiał przyjąć na klatę ogromne straty. W 1880 roku upokorzony do granic możliwości Boycott zmuszony został do opuszczenia Irlandii. Niedługo potem ówczesne gazety, które z wielkim zaangażowaniem śledziły tę sprawę, zaczęły używać słowa „bojkot” jako określenia dotąd nie stosowanej formy protestu.
Niedługo po tych wydarzeniach do Londynu przyjechał młody Hindus - Mohandas Karamchand Gandhi. Młodzieniec, który na brytyjskiej ziemi pragnął zdobyć edukację, a z czasem stał się naczelnym twórcą państwowości indyjskiej i propagatorem walki o wyzwolenie się Indii spod kolonialnego zaboru. Jedną z metod walki z brytyjską hegemonią była tzw. polityka swadeshi, czyli właśnie nowa forma bezkrwawego buntu nosząca nazwę po niesławnym przydupasie właściciela ziem w hrabstwie Mayo. W tym przypadku protest polegał na bojkotowaniu brytyjskich towarów i stawianiu na indyjskie wyroby.
A tak przy okazji - to również z brytyjskich wysp przypłynął do nas inny wyraz, czyli "chuligan". Najprawdopodobniej jego genezy trzeba doszukiwać się w nazwisku Patricka Hoolihana - londyńskiego zakapiora znanego ze wszczynania awantur, wybijania zębów oraz dopuszczania się drobnych kradzieży.
Źródła: 1,
2,
3
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą