Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

"Wolfenstein 3D" - gra, która stworzyła podwaliny pod nowy gatunek komputerowej rozrywki

78 303  
333   59  
Ostatnio sympatyczny vlogger z Arhn.eu przypomniał historię grafiki 3D w grach komputerowych. Przy okazji odświeżył nam wspomnienia dotyczące wiekopomnego dzieła z 1992 roku. Mowa oczywiście o „Wolfenstein 3D” - jednej z pierwszych strzelanek z widokiem pierwszoosobowym.

Gierka, co to swego czasu królowała we wszystkich szkolnych pracowniach informatycznych, dała podwaliny pod całkiem nowy gatunek wirtualnej rozrywki, który świetnie rozwija się do dziś.
Cofnijmy się zatem w czasie o 23 lata, aby przyjrzeć się pierwszej odsłonie przygód naszego pikselowego rodaka - B.J. Blazkowicza.

Pierwszej? Chyba trzeciej!

Niewątpliwie „Wolfenstein 3D” to najbardziej znana część gry, w której zamieniamy ogromne zastępy Niemców w równie wielki sznycel siekany. Dla graczy nie była to jednak pierwsza wizyta w tajemniczym, opanowanym przez nazistowskich sukinkotów, zamku. W 1981 roku szczęśliwi posiadacze 8-bitowych maszyn mogli sobie odpalić taśmę z produkcją studia Muse Software pt „Castle Wolfenstein”. Zarówno gra, jak i wydana trzy lata później druga część to jedne z pierwszych komputerowych skradanek – podobno na tych właśnie produkcjach wzorowana była seria „Metal Gear Solid”.


Panowie z Id Software jako że sami należeli do zapalonych graczy, którzy dekadę wcześniej eksplorowali labirynty zamczyska, nazwali swoje dzieło tytułem sugerującym, że jest to trzecia część dwuwymiarowego hitu sprzed lat. W rzeczywistości z tamtymi dziełami „Wolfenstein” miał wspólne tylko miejsce akcji. No i niemieckich żołnierzy… I postać, wówczas jeszcze bezimiennego, szpiega.


Dobra, nie ma co się czaić – wydana przez Id Software gra to produkcja ewidentnie inspirowana swoim 8-bitowym imiennikiem.
Początkowo planowano jeszcze bardziej nawiązać do dzieła z 1981 roku. Blazkowicz miał skradać się po korytarzach, niepostrzeżenie uśmiercać swoich wrogów, ukrywać ich ciała i przebierać się w nazistowskie uniformy. Uznano jednak, że prosta rozwałka i możliwość bezkarnego ubijania germańskiej zarazy jest znacznie bardziej zabawna...


„Castle Hasselhoff”!

Co z prawami autorskimi? Cóż, twórcy „Wolfensteina 3D” od początku przekonani byli, że nie uda im się uzyskać zgody na wykorzystanie tytułu oryginału, więc rozmyślali nad innymi nazwami. Padły między innymi takie propozycje: „The Fourth Reich”, „Adolph’s Bane”, czy „Luger’s Run”. Ba, w pewnym momencie niewiele brakowało, a gotowy produkt zwał by się „Castle Hasselhoff”!


Ostatecznie jednak okazało się, że firma Muse Software od jakiegoś czasu już nie istnieje, a jej twórcy nie roszczą sobie praw do nazwy. Panowie z Id Software porzucili więc wszystkie pozostałe pomysły i ochrzcili swoją grę tytułem „Wolfenstein 3D”. Troszkę szkoda – ciekawi jesteśmy co mogłyby kryć w sobie lochy zamku Hasselhoff.

To nie była też pierwsza strzelanka 3D

Technicznie rzecz biorąc nazywanie „Wolfensteina” grą trójwymiarową jest sporym uproszczeniem. Na prawdziwy efekt 3D trzeba było poczekać jeszcze parę lat, aż nasze domowe komputery zyskały moc obliczeniową mogąca poradzić sobie z renderowanymi obiektami.
Jednak wrażenie głębi i możliwość poruszania się w kilku płaszczyznach sprawiła, że gra nazywana jest pierwszą strzelanką trójwymiarową. I tu też należy się pewne sprostowanie, bo w rzeczywistości daleko jej do tego tytułu.

Rok przed tym, jak Blazkowicz chwycił za broń palną i sążnistą serią pocisków rozpruł bebechy Hitlerowi, studio Id Software wydało twór o nazwie „Hovertank 3D”. Akcja rozgrywki miała miejsce po wojnie nuklearnej, a gracz wcielał się w kierowcę poduszkowego (!) czołgu, który jeździł po labiryncie co jakiś czas rozwalając jakiegoś zmutowanego żaboluda i ratując ostatnich przedstawicieli wymierającego gatunku ludzkiego.


Pomysł był oryginalny, więc studio przysiadło do udoskonalania go. Początkowo planowano stworzyć komputerowy hołd dla filmu „Obcy”. „It’s Green and Pissed” - tak miała się gra zwać, zanim któryś z pracowników Id Software nie zaproponował przeniesienia akcji rozwałki do czasów II wojny światowej. Z pomysłu jednak całkiem nie zrezygnowano i jakiś czas później powstał „Doom”.


Zanim jednak ruszyła produkcja, Id Software wydało jeszcze jedną grę, której silnik wykorzystano później w "Wolfensteine 3D". Mowa o "Catacomb 3D".


Gra powstała wyjątkowo szybko


Dziś, w czasach kiedy w tworzenie jednej gry zaangażowanych jest kilkaset osób, a prace nad doszlifowaniem ostatecznego produktu trwają niekiedy i całymi latami, aż trudno uwierzyć, że „Wolfenstein 3D” przebył całą swoją drogę – od pomysłu, aż do pojawienia się w sklepie pudełka z gotowym programem, w trzy miesiące. Podobno samo projektowanie poziomów zajęło jego twórcom (Johnowi Carmackowi i Johnowi Romero) jeden dzień!


Prace nad grą były tak proste, że już sześć miesięcy po jej premierze gotowe były dwie kolejne części - „The Nocturnal Missions” i „Spear of Destiny”!


Pierwsze wydania gry pozwalały na rozegranie trójwymiarową partyjkę „Pac Mana”

Jak pewnie pamiętacie, „Wolfenstein 3D” roi się od tajemniczych, ukrytych w ścianach pomieszczeń. W takich miejscach znaleźć można było nowe spluwy, amunicję, skarby, rzadziej – zabawne przesłania od twórców programu. Tymczasem w trzecim epizodzie rozgrywki programiści ukryli cały poziom, w którym niemieckich żołnierzy zastępują nazistowskie duszki z „Pac-Mana”! Niestety, w późniejszych wersjach gry zamieniono je na klony Adolfa Hitlera. Wiadomo – ekipa z Id Software nie posiadała praw do bohaterów sztandarowej produkcji Namco.


Swastyki i wąsik Hitlera? Wszędzie, tylko nie na Nintendo!

Mimo że bebechy konsoli SNES były znacznie mniej wydajne niż domowe komputery, to panowie z Id Software zdołali stworzyć też wersję swojego dzieła kompatybilną z tą platformą. Trudniejszym wyzwaniem okazało się jednak nakłonienie przedstawicieli Nintendo do zgody na wydanie gry. SNES uchodził za konsolę rodzinną, a epatowanie przemocą i nazistowską symboliką nie za bardzo podobało się szefostwu firmy.


Koniec końców ci ostatni zmiękli i dali „Wolfensteinowi 3D” zielone światło, po tym jak programiści wprowadzili do swojego programu kilka zmian. Z gry zniknęły wszystkie swastyki i krzyże. Krew zastąpiono potem. To przecież normalne, że jak poczęstujesz Helmuta serią z karabinu, to ten zacznie się obficie pocić. Usunięto nawet charakterystyczny wąsik samemu Hitlerowi! Obecne w oryginale owczarki niemieckie zamienione na wielkie, zmutowane szczury, bo przecież lepiej zabić człowieka, czy przerośniętego gryzonia, niż słodkiego, wesołego piesia…


Tak potraktowana gra nie tylko pojawiła się na SNES-ie, ale i była jedyną wersją „Wolfensteina 3D”, która została wydana na terenie Niemiec. Ciekawe jest to, że w oryginalnym wydaniu najbardziej szokującym dla Niemców elementem nie było epatowanie nazistowską symboliką, ani zabijanie niemieckich psów, ale… wykorzystanie przez twórców gry hymnu partii nazistowskiej (Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników). Kompozycja ta, w okresie III Rzeszy wykonywana była zaraz po hymnie państwowym!


„Wolfenstein 3D” przyczynił się do powstania pierwszej pirackiej gry na SNESa

Pirackie kartridże od lat zalewały rynek gier na poprzednika tej platformy. Za multum podróbek, które powstały na NESa odpowiadała firma m.in. Wisdom Tree. Był to jednak wydawca z prawdziwą misją! Tworzone przez ten zespół podróby znanych hitów osadzane były w chrześcijańskiej mitologii, a boskie przesłanie widać było na każdym niemalże kroku. I tak też od uduchowionych piratów dostaliśmy na przykład religijny odpowiednik Super Mario Bros, w którym gracz wcielał się w rolę Noego poszukującego zwierzątek, które trafić miały na pokład jego arki. Powstała boska wersja „Zeldy”.


Po tym jak panowie z Id Software zmuszeni zostali do ocenzurowania „Wolfensteina 3D”, postanowili wywinąć upierdliwym szefom Nintendo numer. Bezpłatnie oddali silnik gry uduchowionym piratom z Wisdom Tree. Ci zrobili użytek z tego prezentu i na jego podwalinach stworzyli trójwymiarową wersję przygód Noego ("Super 3D Noah's Ark"). Niemców zamieniono na rozjuszone kozły, a ostrą amunicję zastąpiono jedzeniem z środkiem usypiającym.
Gra odniosła spory sukces, mimo że nigdy oficjalnie nie została dopuszczona do sprzedaży przez Nintendo.


Tymczasem wszystkich tych, którzy chcieliby przypomnieć sobie Blazkowicza i jego talent do zamieniania germańskich oprawców w sito, zapraszamy do kliknięcia w tę oto mordeczkę pocieszną:



Źródła: 1, 2, 3, 4
2

Oglądany: 78303x | Komentarzy: 59 | Okejek: 333 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało