Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

North Sentinel - wyspa, na której szybko czeka cię śmierć

228 963  
1115   147  
Była późna noc 2 sierpnia 1981 roku, kiedy to płynący z Hong Kongu statek Primrose utknął na obsianej rafą koralową mieliźnie gdzieś w pobliżu Wybrzeża Bengalskiego. Nad ranem załoga zobaczyła, że tuż za rafami, w zasięgu ratunkowych łajb znajduje się całkiem urocza wysepka. - Cóż za idealne miejsce na spędzenie najbliższych dni w oczekiwaniu na ratunek!

Zanim jednak kapitan podjął decyzję o zwodowaniu łódek, jeden z marynarzy zobaczył, że na plaży kręcą się jacyś ludzie. - A więc wyspa jest zamieszkana! Tym lepiej dla nas – pomyślał kapitan i chwyciwszy za lunetę zaczął obserwować tubylców. Szybko przekonał się, że lud ten może być niezbyt gościnny…

Na wybrzeżu w zamieszaniu kręciło się 50 czarnoskórych, uzbrojonych po zęby dzikusów. - Co oni tam robią? - zanim padło to pytanie, kapitan zobaczył, że jedna z grupek przytargała z lasu kilka potężnych, drewnianych bali i właśnie zabiera się do konstruowania prowizorycznych łodzi. Wszystko wskazywało na to, że mimo pozornego braku gościnności, tubylcom jednak bardzo zależy na spotkaniu.
Kapitan domyślał się, że to spotkanie może skończyć się regularną masakrą. Zaczął więc wysyłać prośby o pomoc. Niedługo potem z ratunkiem przyleciał helikopter, który zabrał na swój pokład przerażoną załogę statku. Akcja była szybka – przyjmujący zgłoszenie operatorzy doskonale wiedzieli o jakiej wyspie mowa i kto ją zamieszkuje…


Miejsce to zwie się North Sentinel. Nigdy nie dotarli tu żadni osadnicy ani kolonizatorzy - wyspa jest po prostu za mała, aby budować tam miasta. Ponadto na otoczonym sterczącymi z wody rafami koralowymi wybrzeżu trudno o jakiekolwiek bezpieczną lokalizację do przycumowania. Do North Sentinel dopłynąć można jedynie małymi, zwrotnymi żaglówkami lub zaopatrzonymi w wiosła łódkami. I to tylko wtedy, kiedy jest dobra pogoda, a morze jest spokojne. A to ma miejsce jedynie w ciągu dwóch miesięcy każdego roku!

Tak więc wyspa była poza zasięgiem białego człowieka, a mieszkający tam Sentinelczycy nigdy nie musieli użerać się z misjonarzami, podbojami kolonialnymi, czy wysokimi podatkami…
Antropolodzy sugerują, że plemię to zamieszkuje North Sentinel od dobrych 65 tysięcy lat! Czyli musiało pojawić się tam dobrych 35 tysięcy lat przed ostatnim zlodowaceniem, 55 tysięcy lat przed tym jak ostatni mamut kopnął w kalendarz i 62 tysiące lat przed tym, jak któremuś z egipskich inżynierów budowlanych wpadł do głowy pomysł zbudowania piramid w Gizie!


Niewiele wiemy o samych zwyczajach tajemniczego plemienia. Lud ten nie tylko żyje w zupełnej izolacji, ale także jest niezwykle agresywny i delikatnie mówiąc - dość niechętny do nawiązywania przyjaźni z obcymi (chociaż bardzo chcemy wierzyć, że nasz poczciwy Tony Halik zyskałby ich zaufanie). Nie udało się poznać ich języka, ani nawet miana jakim sami mieszkańcy North Sentinel siebie określają. Zwykło się więc nazywać ich po prostu Sentinelczykami.


Ciekawe jest też to, że wspomniane rafy koralowe, które strzegą wyspiarzy przed wizytami obcych przybyszów, są też jednocześnie prawdziwie łaskawym darem natury dla tego odizolowanego od świata plemienia. Otóż, skalne wały tworzą u wybrzeży wysp płytkie laguny pełne ryb i skorupiaków, więc Sentinelczycy nigdy nie musieli wypływać na dalekomorskie połowy. Jeśli dorzucić do tego fakt, że wyspa obfita jest w owocowe drzewa i dziką zwierzynę, to śmiało można stwierdzić, że ten dziki lud zamieszkujący teren 72 kilometrów kwadratowych ma wszystko podane na talerzu.


Oprócz zdradliwych raf koralowych rezydenci North Sentinel mają zapewniony spokój z jeszcze jednego powodu. Od niepamiętnych bowiem lat, dzicy mieszkańcy wysp należących do archipelagu Andamanów (do których wyspa ta też się zalicza) słyną z opinii kanibali! Już w II wieku naszej ery, grecki astronom Ptolemeusz spisał takie mrożące krew w żyłach doniesienia żeglarzy, którzy zapędzili w te rejony.
Również i Marco Polo w 1290 roku dorzucił tu swoje trzy grosze przedstawiając wyspiarzy tego archipelagu jako „brutalną, dziką rasę pożerającą każdego obcokrajowca, który trafi w ich ręce. Mają głowy, oczy i kły psów!”.


W połowie XIX wieku usiłowano nawiązać bliższy kontakt z tym legendarnym ludem. W 1858 roku Brytyjczycy stworzyli kolonię karną na jednej z pobliskich wysp. Przy okazji pacyfikowali lokalne plemiona. Jedną z metod nawiązywania kontaktu było… porywanie przedstawiciela danej grupy, obdarowywanie go niezliczoną ilością podarunków, a następnie odsyłanie do jego wioski, aby opowiedział o wybitnej hojności nowo przybyłych gości. O ile w przypadku większości plemion takie zagranie dawało rezultat, to w przypadku Sentinelczyków zupełnie się to nie sprawdzało.

Podczas jednego z takich „przyjaznych porwań” dwóch uprowadzonych plemieńców złapało od Białych ospę. Nieuodpornieni na przywleczone przez Europejczyków choroby, biedacy szybko wyzionęli ducha. Była to jedna z ostatnich prób nawiązania jakichkolwiek relacji z mieszkańcami North Sentinel przez Europejczyków. W 1947 roku Indie odzyskały niepodległość, a wyspy z andamańskiego archipelagu weszły w skład państwa. Przez kolejnych 20 lat nie zaprzątano sobie jednak głowy próbami kontaktu z jednym z ostatnich niecywilizowanych ludów na świecie.


Dopiero w 1967 roku odważono się na przeprowadzenie porządnej ekspedycji na wyspę. Oprócz naukowców, chcących zbadać to miejsce, na pomoc wezwano armię i uzbrojone zastępy policji. Oprócz tego do akcji dołączyły też wojskowe jednostki pływające, które patrolowały wybrzeże. Mimo że indyjski rząd ewidentnie szykował się na wojnę z agresywnym plemieniem, absolutnie żaden z Sentinelczyków nie pokazał się przybyszom. Mogłoby się wydawać, że wyspa jest całkowicie opuszczona.

Wyciągnięto więc słuszne wnioski i obrano inną metodę prób zaskarbienia sobie zaufania wyspiarzy. Zarządzono regularne wizyty na North Sentinel. Wojskowe łodzie zostawiano za rafami i wodowano mniejsze łódki, aby zbliżyły się do plaży. Jednak nigdy nie bliżej niż na odległość zasięgu wypuszczonej przez łuk strzały! Z takiej bezpiecznej pozycji wrzucano do wody podarunki dla tubylców. Były to najczęściej owoce, które na wyspie nigdy nie rosły (m.in. banany i kokosy), a także plastikowe wiadra, czy gumowe piłki.


Jeśli członkowie którejś z ekspedycji decydowali się na dłuższą wizytę na brzegu, to nigdy nie trwało to dłużej niż kilka minut potrzebnych do wyładowania podarunków. Dopiero w 1975 roku reporterzy National Geographic zdecydowali się spędzić tam odrobinkę więcej czasu, aby nakręcić materiał dla telewizji. Ta karygodna śmiałość nie spodobała się lokalnym wojownikom. Jeden z nich posłał strzałę w kierunku reżysera. Trafiwszy go w udo, strzelec zaczął ponoć śmiać się pełen podziwu dla swojego celnego oka.


Wygląda na to, że Sentinelczycy w końcu nieco przyzwyczaili się do widoku gości, bo od dobrych 20 lat pozwalają odwiedzającym podpłynąć nieco bliżej, a niekiedy nawet wchodzą do wody, aby osobiście odebrać prezenty. Jeśli jednak wizyta przedłuża się, wojownicy wysyłają w powietrze kilka ostrzegawczych strzał – to oznacza, że najwyższy czas rączo zabrać się do wiosłowania w drogę powrotną.


Coraz więcej organizacji humanitarnych zaczęło apelować, aby dać Sentinelczykom święty spokój. Rząd Indii i tak przecież nie wyniesie żadnej korzyści z utrzymywania stosunków dyplomatycznych z tym plemieniem, a kolejne wizyty działają tylko na niekorzyść wyspiarzy.

Kiedy w XIX wieku docierały tam indyjskie ekspedycje, które to porywały pojedynczych przedstawicieli plemienia, ilość jego członków szacowano na 7 tysięcy osób. Jednak oprócz podarunków mających zaskarbić sobie zaufanie ciemnoskórych dzikusów, Europejczycy podarowali im też zapalenie płuc, odrę czy świnkę. Epidemie nieznanych wcześniej chorób zebrały potężne żniwo i w ciągu 150 lat populacja mieszkańców North Sentinel zmalała do 300 osób!


A musicie wiedzieć, że Sentinelczycy to i tak wyjątkowo odporne bestie! Kiedy w 2004 roku tsunami zabrało życie 230 tysięcy osób mieszkających na wyspach i wybrzeżach Oceanu Indyjskiego, rezydenci niesławnej wyspy wyszli ze spotkania z gniewem natury bez większego szwanku. Trzy dni po przejściu tsunami nad wyspą krążył wojskowy helikopter, aby zrzucić ładunek z jedzeniem dla tubylców. Na plaży pojawił się wówczas jeden z plemiennych wojowników, który wycelowawszy strzałę w kierunku maszyny dał pilotowi do zrozumienia, aby ten brał śmigła w troki i natychmiast spierd#lał.


Rząd Indii po raz kolejny wyciągnął odpowiednie wnioski. Wydzielono strefę wokół wyspy, na którą nie ma prawa wpłynąć żadna cywilna łódź. Za złamanie zakazu grożą bardzo poważne kary, łącznie z więzieniem. Jeśli jednak ktoś odważy się na taką wizytę, musi liczyć się z tym, że prawdopodobnie czeka go śmierć z rąk niezbyt gościnnych gospodarzy.

W 2006 roku dwóch pijanych mężczyzn zapuściło się w tamte rejony, aby nielegalnie wędkować. W nocy panowie nieco się upili i nie zauważyli, że źle zabezpieczony łańcuch odczepił się od kotwicy. Łódź wpłynęła między rafy otaczające North Sentinel. Z pomocą rozbitkom ruszyli wojownicy, którzy wyciągnąwszy skacowanych wędkarzy brutalnie wysłali ich do krainy wiecznych łowów.
Zwłoki obu nieszczęśników zakopano na plaży. Niestety rodziny zmarłych nigdy nie doczekają się należytego pochówku – kolejne próby odzyskania ciał zamordowanych wędkarzy kończą się spotkaniem z deszczem strzał wypuszczanych przez Sentinelczyków.

Dziś dzięki Google Earth możesz sobie rzucić okiem na Koreę Północną, podejrzeć Strefę 51, czy nawet nieśmiało zerknąć na radomskie lotnisko, jednak jeśli zachcesz wirtualnie odwiedzić North Sentinel, to jedynym śladem życia, jaki spotkasz będzie nieszczęsny wrak Primorse, który od 35 lat smętnie stoi na mieliźnie rzut kamieniem od wyspy...


Źródła: 1, 2, 3
6

Oglądany: 228963x | Komentarzy: 147 | Okejek: 1115 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

28.03

27.03

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało