Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki LXXI

53 103  
224   49  
Dziś o pewnej Ani, wypadku z szafką, sprzątaczce podającej wędlinę, oraz przygody kasjerki w jednym z supermarketów. Zapraszam do czytania.

Historia nie jest piekielna, raczej śmieszna.

Wyprowadzałam się z mieszkania studenckiego pod koniec roku akademickiego. Wielkie sprzątanie, pakowanie, przeglądanie każdej szafki, czy nic nie zostało.

Miałam tam między innymi niską szafkę, taką do kolan, której drzwiczki się ciężko otwierały i zamykały, zostawiłam je więc otwarte. Następnie zapragnęłam ściągnąć coś z góry i schować to do torby na podłodze, oczywiście zapominając, że między moimi nogami jest otwarta szafka. Dorobiłam się w ten sposób imponujących rozmiarów krwiaka w intymnym miejscu.
Bolało strasznie i wyglądało źle. Godzina 23, ale nic, jedziemy na pogotowie. Słaniałam się z bólu przy każdym kroku, siedzenie w samochodzie podobnie. Mój facet zostawił mnie więc opartą o jakiś filar przy wejściu i poszedł mnie zapisać.

(Dialog przytoczony przez faceta)

Facet: - Dzień dobry, moja dziewczyna miała zderzenie z twardym przedmiotem. Potrzebuję konsultacji ginekologicznej.

Babka w rejestracji spojrzała na niego znudzonym wzrokiem:
- Wypisać receptę?

by Always_smile

* * * * *

Zostałam dziś okradziona, ale bardziej mnie to bawi niż złości.

Odbierałam paczkę z punktu pocztowego. Punkt ten jest bardzo malutki i na dodatek źle urządzony. W kolejce do okienka mogą ustawić się max 3 osoby. Gdy podawałam awizo, do punktu wszedł młody chłopak, stanął tak że widział wszystko co robi pani i ja. Paczka była wielkości pudełka od telefonu, ale nie zdradzająca co jest w środku. Ważne jest również, że za paczkę płaciłam przy jej odbiorze. Chłopak doskonale widział paczkę i pieniądze jakie dałam pani w okienku.

Wyszłam z punktu, przeszłam może z 20 metrów i poczułam szarpnięcie za rękaw. Chłopczyna ze scyzorykiem w ręku rzecze do mnie "dawaj k**** ten telefon". No to dałam, śmiejąc się. Biedak zdziwiony moją reakcją zabrał paczkę i uciekł, a ja dalej się śmiałam.

Drogi złodzieju, mam nadzieję, że pół kilo larw mącznika młynarka wystarczyło na smaczny obiad :)

by agnieszka00

* * * * *

Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi - poziom ekspercki.
Miałam (a przynajmniej wydawało mi się, że miałam) przyjaciółkę. Poznałyśmy się w podstawówce, więc wiele razem przeżyłyśmy, z każdego kryzysu wychodziłyśmy razem obronną ręką. Ale chyba nie tym razem.

Ania, niezwykle inteligentna i pełna poczucia humoru osoba, poznała samca. I to nie byle jakiego samca - poziom IQ doniczki, duży bic i zero szacunku do innych. Mimo to jakimś cudem Misiu podbił serce Ani i nie było możliwości przemówienia jej do rozsądku. Wraz ze znajomymi podejmowaliśmy próby ocieplenia naszych relacji z Misiem - problem był taki, że Misiu nie miał nic do powiedzenia, oprócz pasjonujących historii o weekendowych libacjach z kumplami. No cóż, kto co lubi - pomyśleliśmy.

Ania, wiedząc o naszym niezbyt najlepszym nastawieniu do jej związku, bardzo próbowała ocieplić wizerunek Misiaczka w naszych oczach. Nadaremnie, głównie dlatego, że zaczęliśmy widzieć jak Ania powoli gaśnie - już się nie śmiała jak dawniej, na spotkania nie miała tyle czasu. Któregoś razu przy szczerej rozmowie wymsknęło jej się, że nie układa im się jakoś świetnie, a Misiu, szczególnie po imprezce, lubi rzucać niewybrednymi epitetami w jej stronę. Odpowiedziałam, że moim zdaniem to brak szacunku i nie powinna dać się tak traktować.

Niedługo po tej rozmowie Ania niemal przestała odbierać ode mnie telefony, a ja tylko dowiedziałam się, że Misiaczek zabronił Ani ze mną rozmawiać, bo ponoć nastawiam ją przeciwko swojej Jedynej Niepowtarzalnej Miłości.

Miesiące mijały, mnie sytuacja zaczęła męczyć - nie lubię się długo narzucać, ile można próbować? Dotarła do mnie tylko wieść, że Ania przeprowadziła się do Misia i są tacy szczęśliwi jak jeszcze nigdy dotąd. Cud, miód i orzeszki.

Tym bardziej byłam zdziwiona pewnej nocy z niedzieli na poniedziałek, gdy zadzwonił telefon. Odebrałam, a Ania z rykiem do słuchawki oznajmiła, że Misiu zwariował, wyrzucił ją z mieszkania, grozi jej, a jej rzeczy wylatują przez okno. Przerażona, ale też świadoma naszej przyjaźni na śmierć i życie, szybko zwlokłam Lubego z łóżka i pojechaliśmy na miejsce zabrać Anię i jej rzeczy. Podrzuciliśmy ją do rodziców, sami wracając do mieszkania mojego chłopaka. Już pod blokiem zauważyliśmy, że w bagażniku został laptop i jakaś reklamówka. Niewiele myśląc (o 3 nad ranem), wzięliśmy rzeczy na górę, a ja wysłałam sms-a do właścicielki, że komputer jest bezpieczny i na nią czeka. Odpisała, że podskoczy po bagaż gdzieś w ciągu tygodnia.

Minęło kilka dni, zapracowani z Lubym prawie zapomnieliśmy o sprzęcie, po który nikt się nie zgłosił. Do czasu.

Pewnego dnia do drzwi mojego chłopaka zapukała policja. W wielkim skrócie, Ania i Misiaczek pogodzili się już dnia następnego, wszystko wróciło do normy, lecz oczywiście Misiu musiał się dowiedzieć, kto jest taki bezczelny żeby pomagać dziewczynie wyrzuconej na bruk w środku nocy.

W ramach zemsty, Misiu nakłonił Anię żeby zgłosiła kradzież laptopa, jednocześnie wskazując podejrzanego i wymyślając jakąś niestworzoną historię o zakradaniu się przez mojego faceta do ich mieszkania. Oczywiście cel nie został osiągnięty - wyjaśniliśmy sytuację, pokazując zapis wiadomości wysłanej tamtej nocy, a po kilku dniach wpłynął monitoring spod bloku kochasiów, na którym widać Anię pakującą się z nami i bagażem do auta. Nadszarpane nerwy, szok, niedowierzanie. Moja ex-przyjaciółka nie odezwała się do mnie ani słowem, zerwałam kontakt, nawet nie chciałam słuchać tych bzdurnych wyjaśnień. Trudno pozostawić większy niesmak po sobie, zwłaszcza, że w całą sytuację zaangażowano moją drugą połówkę, która użyczyła auto i zerwała się ze mną w środku nocy, znając dziewczynę naprawdę pobieżnie.

Kilka tygodni później w środku nocy znów zadzwonił ten telefon.
Nie, tym razem już nie odebrałam.

by limes

* * * * *

Gdynia - Mała knajpka osiedlowa.

Klient: - Dobry, proszę dać siedem szklanek.
Pracownik: - Szklanek? No dobrze, a co polać?
Klient: - Nie trzeba, mamy własne piwo.

Jak bardzo trzeba być bezczelnym, by do lokalu z piwem, przyjść z własnym alkoholem... Ja rozumiem zakaz picia w miejscach publicznych - no ale.

by dexter

* * * * *

Supermarket na literę "K" , nazwa pochodzi od niemieckiego czasownika "kupować". Godziny wieczorne, krótko przed zamknięciem. Wpadłam szybko tylko po podstawowe zakupy.

W tym supermarkecie jak i w większości innych, są obsługiwane przez pracowników stoiska z mięsem i wędlinami. Podchodzę do takiego stoiska, ludzi w kolejce garstka, z drugiej strony lady 3-4 pracownice. Jedna obsługuje klientów, pozostałe trzy sprzątają. Przede mną klientka, która aktualnie jest obsługiwana za mną jeden pan.

Jedna z pań sprzątających zerka na kolejkę i wpada na cudowny pomysł "rozładowania" jej. Następna byłam ja, więc podchodzi do lady i patrząc na mnie zadaje pytanie:
- Co dla pani?

Odpowiadam i widzę jak owa pani bez cienia skrępowania bierze w łapkę kilka plasterków wędliny, którą wskazałam. Na dłoniach ma rękawiczki, przed sekundą tymi rękami w tych rękawiczkach wyciskała mopa, którym myła podłogi.
Zrobiło mi się niedobrze.

Zwróciłam jej uwagę, że przed chwilą w tych rękawiczkach wyciskała brudnego mopa, a teraz dotyka w nich wędliny, którą ja potem będę jadła. A w odpowiedzi usłyszałam:
- W wytycznych mamy używać rękawiczek i ja je na dłoniach miałam, wszystko według zasad. Może iść pani do punktu obsługi klienta i zgłosić skargę na to, że pracownica podała pani wędlinę w rękawiczkach - i sarkastyczne "ha ha ha".

I poszłam. I zgłosiłam. I co?
"Ale pani miała rękawiczki, to w czym problem?".
Ano w tym że to były rękawiczki, w których wyciskała brudnego mopa i strach myśleć co wcześniej w nich robiła.
Nikt nie widzi problemu, tylko ja je stwarzam.

Nigdy więcej tam nie pójdę.

by minionek

* * * * *

Do zatłoczonego autobusu wsiadła około 60-letnia kobieta, nazwijmy ją A. Bezzwłocznie wstałem i zaproponowałem żeby usiadła. Okazało się jednak, że za moimi plecami stała równie wiekowa kobieta B. Panie spotkały się nad zwolnionym przeze mnie miejscem. Postaram się w miarę precyzyjnie przytoczyć ich dialog.

A: - Proszę, pani siada, ja mogę postać.
B: - Nie nie, to pani powinna usiąść, ja aż tak nie potrzebuję.
A: - Jak to "aż tak"?!
B: - Bo to pani ustąpiono miejsce.
A: - Bo pani stała z tyłu, w innym wypadku na pewno to pani by ustąpiono.
B: - Ja nie wyglądam tak staro jak pani.
A: - Wyglądasz dużo starzej niż ja (tu panie niepozornie przeszły na "ty").
B: - Ty stara, bazarowa przekupo!
A: - Idź w cholerę raszplo!

Panie rozeszły się, żadna nie skorzystała z wolnego miejsca. Miejsca, na którym tak dobrze mi się siedziało.

by dissuje

* * * * *

Jestem kontrolerem biletów.
Sporą grupę pasażerów jadących bez biletu stanową tzw. "notorzy". Są to osoby, które jeżdżą bez biletu notorycznie i mają gdzieś to czy dostaną kolejny "mandat". Większość z nich, od razu zamiast biletu podają kontrolerowi dowód osobisty.

Jednego chłopaka zdarzyło mi się spisać po raz piąty, więc z ciekawości zapytałem go czy nie boi się, że go zaczną ścigać.
Odpowiedział mi, że się nie boi, bo musieliby go najpierw znaleźć. Bo pod adresem z dowodu już dawno nikt nie mieszka, a on jest tylko tam zameldowany.

Kilka tygodni później znowu trafiłem na tego samego chłopaka. Tym razem, o dziwo, zamiast dowodu podał mi ważny bilet miesięczny. Obejrzałem go dokładnie czy aby na pewno należy do niego. Wszystko się zgadzało. Zapytałem go:
- Co się stało, że nagle zacząłeś bilety kupować?
- Przypał miałem. Wracałem z kolegami z imprezy i zatrzymała nas Policja. Okazało si,ę że jestem poszukiwany za przejazdy, więc mnie zawinęli i sprawę założyli. Takiego wstydu się przed kolegami najadłem, że już wolę kupić ten bilet i mieć spokój.

Przynajmniej jednego pasażera udało się nam nawrócić na właściwą drogę.

by OkrutnyKanar

* * * * *

Pracuję w służbie zdrowia.
W budynku, w którym pracuję, jest wiele gabinetów. Kończymy pracę o różnych porach. Generalnie każdy przed wyjściem sprawdza, czy są jeszcze inni, czy gasić światło, zamykać bramę na klucz itp.

Kilka dni temu wychodziłam ostatnia. Zerknęłam na gabinety na górze, ciemno. Potem na dole, weszłam na korytarz, ciemny... na końcu jakiś ruch. Odruch - uciekać. Ale biały fartuch zobowiązuje, może komuś coś się stało. Zaświeciłam światło, podeszłam. Siedzi sobie pan. Na oko nie bezdomny. Nie pijany, w każdym razie nic nie czuć. Delikatnie zapytałam, co tu robi. Czeka na lekarza. Zdziwiłam się, że siedzi po ciemku, sam, w dodatku w dniu, w którym ten lekarz nie przyjmuje. Pan powiedział, że on "nie cyto, nie wi" kiedy są dni przyjęć, obraził się na mnie i wyszedł.

A gdybym nie sprawdziła, zamknęłabym go na noc...

by Agusia20

* * * * *

Będzie to ostatnia historia zza kasy, jako, że jutro żegnam się z Tesco (chlip chlip). Przez ten cały czas wydarzyło się sporo denerwujących, stresujących, oraz piekielnych sytuacji, ale nie ukrywam, że dobrze mi się pracowało.

Hity wczorajszego dnia.

29.12.2015.

Pracowałam wczoraj od 6.00 do 14.00. Dostałam do kasy 350zł na rozpoczęcie dnia. Przeważały 2zł, 5zł, 1zł, 50gr, 20gr, 10gr oraz monety groszowe. Pieniędzy papierowych miałam naprawdę niewiele. Ot, jeden dziesięciozłotowy banknot, dwie pięćdziesiątki. Pojawiła się Pani Piekielna, zakupiła jakiś produkt, i reszta za jej zakup wyniosła 20zł. Wydałam jej te dwie dychy w czterech pięciozłotowych monetach, a ona rozpoczęła jazgot, że jestem leniwa, i że ona nie chce tego złomu, chce banknot! Próbowałam wytłumaczyć, że inaczej nie mam, a ona stanęła przy kasie niczym słup soli warcząc:

- TO JA POCZEKAM AŻ PANI BĘDZIE MIAŁA! JA TEGO NIE CHCĘ, JA CHCĘ 20ZŁ W BANKNOCIE!

Stała mi i stała przy tej kasie jak sztywny pal Azji (o szóstej rano klientów w Tesco jest raczej niewiele), aż na horyzoncie pojawił się Łukasz, pracownik ochrony. Przyszedł mi odbezpieczyć stojak z papierosami i zapytał co tu się właściwie dzieje, bo PP stała patrząc na mnie niczym kapo obozowy. Powiedziałam mu, że Piekielna chce 20zł papierowe zamiast bilonu, i robi problem.
Łukasz stanowczo poprosił marudną o opuszczenie obiektu, ponieważ swoją resztę już dostała, a wymiany nie będzie, bo ja nie mam różowego banknotu w kasie. Poszła sobie fucząc pod nosem. Nie wiem z czego robiła problem, bo raczej 'ciężar' byłby gdybym jej tak dała 20 brzęczących złotówek, a nie 4 pięciozłotówki.

2. Ten sam dzień. Pojawił się klient, z kilkoma produktami. Moment zapłaty, podał mi kartę kredytową, a ja zauważyłam na niej żeńskie imię. Powiedziałam uprzejmie i stanowczo, że tej karty nie przyjmę, ponieważ pan raczej nie jest kobietą i nie ma imienia dajmy na to 'Elżbieta'. Wiem, gender/transseksualizm jest i w ogóle no ale... Schemat ten sam co poprzednio, klient nafuczony, zaczepia Paulinę, która tego dnia piastowała nadzór nad kasami. I dawaj ze skargą na mnie, że nie chcę przyjąć karty jego żony. Paulinka mu rzekła, że mamy takie wytyczne itd, że może sobie wypłacić gotówkę z bankomatu i zapłacić tradycyjnie. Nie skorzystał, wyszedł nafuczony zostawiając zakupy.

3. Klient z workiem psiej karmy, ważącej ok 15kg. Rąbnął mi ten wór na taśmę i patrzył z mściwą satysfakcją jak próbuję go podnieść. Kiedy poprosiłam, żeby był taki uprzejmy i podniósł worek, bo go nie skasuję, zaczął pofukiwać, że takie słabowite kaleki nie powinny pracować w sklepie. Ostatecznie z opresji wybawił mnie Łukasz, którego zawołałam widząc, że przechodzi obok mojej kasy.

Życzę więcej zrozumienia i empatii w 2016 roku, Drodzy Klienci.

by NotableQ
1

Oglądany: 53103x | Komentarzy: 49 | Okejek: 224 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało