Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Piekielne autentyki XL

73 195  
231   24  
Mieszkam niemal na obrzeżach dużego miasta, jednak o dziwo mam tam aż 1 dojeżdżający tramwaj. Wsiadam na samej pętli i tymże tramwajem codziennie w dniach roboczych pokonuję nudną trasę dom-praca-dom.

Piękny, słoneczny, poniedziałkowy, poranek. Wsiadam do tramwaju ciesząc się, że to jednak zatoczka i jestem jedynym pasażerem, zajmuję miejsce, wyciągam słuchawki, wzrok w okno i jedziemy. Na każdym przystanku wsiadają coraz to nowe osoby, zaczyna się robić tłoczno. I w końcu podjeżdżamy. Sąsiedztwo szkoły gimnazjalnej, na przystanku już widzę grupkę rozwrzeszczanych dzieciaków (sam początek gimnazjum, obstawiam że I klasa, bo niewyrośnięci za bardzo). W duchu modlę się, aby wybrali pierwszy wagon, ale niestety nie, mam współtowarzyszy - będzie ciekawie.

No cóż, ignoruję wtłaczające się stadko i nadal patrzę się w okno, ale nagle bęc! Oberwałam czymś w twarz, dotykam, obśliniona kulka papieru. Rozglądam się po wagonie i widzę zgraję młodocianej płci męskiej trzymającej w rękach rurki do picia, oraz kartki z zeszytu. Żujące buzie uświadamiają mi czym właśnie oberwałam. Posyłam piorunujące spojrzenie, myśląc że tyle wystarczy, ale nagle obrywam kilka na raz. Rozglądam się za wychowawczynią, siedzi na fotelu klikając coś w telefonie, ok, można i tak.

Ja: - Jak mi się zaraz nie uspokoicie, to przysięgam, że wam te rurki do gardła wepchnę.

Ok, poskutkowało, ja mam spokój, ale siedzący przede mną jegomość (40 ) obrywa ze zdwojoną siłą. Pan zrywa się się i podlatuje do dzieciaków. Wyrywa dwójce rurki, miażdży w ręce i jednego, oraz drugiego zdziela w głowę z siłą, która mała nie była. Trzeci dzieciak w śmiech i pluje mężczyźnie prosto w twarz. To co się działo w tym momencie było piorunująco szybkie. Tramwaj zatrzymuje się na przystanku, mężczyzna łapie dzieciaka nr 3 za plecak i jak worek ziemniaków wywala z tramwaju, drzwi się zamykają, dzieciak zostaje na chodniku, tramwaj odjeżdża, klasa w krzyk, nauczycielka konsternacja "co się dzieje", wychyla się znad smartphone'a, poruszenie, nauczycielka krzyczy, że dzieciaka zgubiła i jak facet tak mógł. Mężczyzna jak gdyby nigdy nic wraca na swoje miejsce - do kolejnego przystanku spory kawałek, niestety na nim wysiadam, a szkoda, bo ciekawa jestem co było dalej.

Kto tu był piekielny? Mężczyzna, bo siłą załatwił sprawę, a nie wypada? Dzieciaki, bo wredne i niewychowane? Rodzice, bo tak swoje pociechy szacunku do ludzi wyuczyły? Nauczycielka, bo w nosie miała całą tą swoją wycieczkę?

by Solll

* * * * *


Wszelkie szpitale, pogotowia, przychodnie wiedzą, jak to wspaniale mieć praktykantów :)

Siedzę sobie na oddziale, byłem karetką T (transportową) po jakąś kobiecinę.
Oddział z tych spokojnych, w pewnym momencie słyszę głośne, soczyste, niewiarygodnie wściekłe "KU**WA!!!!" z głębi jednej z sal.

Wyskakuje stamtąd lekarz i dopada do pigułowego biurka. Zaciska zęby i pyta:

Lekarz: - Kto, do jasnej cholery, mierzył ciśnienie tego Iksińskiego z czwórki?
Piguła: - Praktykantki... Co godzinę mierzą wszystkim...
Lekarz: - Facet z czwórki nie żyje. KTO MU WPISAŁ 5 MINUT TEMU I JUŻ NA ZA GODZINĘ CIŚNIENIE 120/90!?

Nie mogłem się powstrzymać, parsknąłem takim śmiechem, że aż się oplułem. Zmierzony wściekłym wzrokiem doktorka uciekłem z oddziału żeby się wyśmiać.
Praktykanci... :)

by zaszczurzony

* * * * *


Pewien pięćdziesięcioletni mężczyzna postanowił wynająć jeden z pokoi w swoim mieszkaniu. Oto lista zasad i wymagań, jakie musiała spełnić przyszła wynajmująca:

- studentka w wieku do 26 lat,
- pisemne pozwolenie od rodziców bądź zaświadczenie o zatrudnieniu od pracodawcy,
- zakaz włączania muzyki w ogóle, zakaz oglądania telewizji/użytkowania komputera po 21,
- całkowity zakaz przyprowadzania gości (gdy jedna z dziewczyn przyszła obejrzeć mieszkanie z chłopakiem, nie pozwolił mu przekroczyć progu, ponieważ on i tak nie będzie miał wstępu do mieszkania),
- obowiązek sprzątania całego mieszkania (bo kobiety są od sprzątania),
- zakaz palenia papierosów, używania perfum, kadzidełek, dezodorantów, ponieważ właściciel ma wrażliwy węch,
- brak możliwości wychodzenia z domu i powrotów po godzinie dwudziestej.
Do tego brak drzwi do wynajmowanego pokoju, ponieważ on musi wiedzieć co się dzieje w środku.
Zapytany dlaczego musi być koniecznie dziewczyna, odpowiedział, że dziewczyna będzie się go słuchać, bo on nie ma zamiaru się z nikim kłócić.

Był bardzo zdziwiony, że nie ma chętnych na tak wspaniałą ofertę (cena przystępna), a gdy zaśmialiśmy się, że w wymaganiach brakuje tylko książeczki sanepidowskiej i zaświadczenia o niekaralności (ironicznie), uradowany dopisał je do wymaganych dokumentów.

by menevagoriel

* * * * *


Z marketu zaczynającego się na literkę L.
Miałam pewnego wieczora zachciankę, by zaopatrzyć się w lody.
A wiadomo, kobieca zachcianka musi zostać spełniona, więc klapki na nogi i podreptałam.
Podczas podejmowania najważniejszej życiowej decyzji z rzędu truskawkowe czy śmietankowe, usłyszałam dialog (czy wręcz kłótnię?):
- Proszę, kup mi...
- Spierd***j.
- Ale proszę, jest tak gorąco...
- Do ch**a czy ty nie rozumiesz? Nie!

Patrzę kątem oka, facet i dziewczyna, wiek na około trzydzieści lat. Dziewczyna skromna, zero makijażu, włosy w kucyk, biała bluzka i jeansy, on - boss w dresiku adidasa (że też nie było mu gorąco...)
Dziewczyna nadal prosi faceta o kupienie rożka za 0,99zł.
Mnie o mało szlag nie trafia jak takie coś widzę, bo w koszyku sześciopak piwa i chipsy leżą...

W końcu dresik, bardzo mężnym zachowaniem popchnął swoją wybrankę w inną alejkę, dalej drąc ryja (bo inaczej nie da się napisać), że mu tylko "kur*a wstyd przynosi, że jak tak dalej będzie to chipsa nie dostanie"...

No cóż, z pewnym niesmakiem i trochę nadpsutym humorem ruszyłam do kasy - chciałam pomóc, ale co by to dało, sama różnica wagowa między mną a nim wynosiła około 20 kg, nie dałabym rady. Zresztą dziewczyna mogłaby mieć bardziej przerąbane, gdyż przez jej "naganne" zachowanie przykuła uwagę innych ludzi...

Wyłożyłam wszystko co miałam na taśmę i co widzę?
Owe państwo stoją dokładnie za mną. Dziewczyna łzawym głosem go przeprasza (!), że zdaje sobie sprawę że nie mają pieniędzy, a ona ciągle tylko czegoś chce. A co na to pan dresik? Zaśmiał się w głos i tylko skwitował:
- Podaj te gumki, jak przyjdziemy na chatę to mnie przeprosisz, hehe...

Podała.

by CichoByc

* * * * *


Kilka dni temu zadzwonił do mnie dawno niewidziany kolega, co przypomniało mi historię z jego udziałem.

Poprosił mnie kiedyś o pomoc w przeprowadzce. Kilka mebli trzeba znieść do samochodu, przewieźć przez miasto i wnieść do nowego mieszkania. Robota na 2-3 godziny. Kolega dysponuje dostawczakiem, więc za jednym kursem zmieści się wszystko. Umówiliśmy się na sobotę.

Nosimy sobie te meble, nosimy i pytam go, czy wobec faktu, że już jesteśmy "w temacie", moglibyśmy podjechać do mnie i zabrać fotel, który chcę zawieźć do rodziców. Zboczymy z kursu raptem z 5 km, zajmie to 15 minut. Kolega mówi, że jasne, nie ma sprawy. Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Po załadowaniu jego mebli pojechaliśmy do mnie, wziąłem fotel, podwieźliśmy go do rodziców, potem pojechaliśmy do niego, wyładowaliśmy graty. Poustawialiśmy wszystko ładnie, usiedliśmy z piwkiem w dłoniach i tak sobie gadamy o wszystkim i niczym. Po pewnym czasie zaczynam się zbierać do domu i wtedy kolega mówi:

(K)olega: - No to wiesz... Jeszcze tylko musimy się rozliczyć...
(J)a: - Nie no, przestań, koleżeńska przysługa, nie ma o czym mówić.
K: - Ale... no wiesz, ja wachę dodatkową spaliłem...
J: - ???
K: - No jak po ten fotel pojechaliśmy.
J: - Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz ode mnie pieniądze za podwiezienie mojego fotela???
K: - No. Auto na wodę nie jeździ.

Przyznam, że na chwilę mnie zamurowało. Ja mu przez 3 godziny pomagam za friko, tacham meble po schodach, a on mi tak? Po chwili ochłonąłem i mówię:

J: - W takim razie wisisz mi 51 zł.
K: - Ja tobie?! Skąd to wytrzasnąłeś?!
J: - Godzina mojej pracy po baaaardzo koleżeńskiej stawce to 20 zł. Razy 3 godziny to 60 zł. Minus 6 zł za paliwo, bo założyłem, że na akcję z fotelem spaliłeś może ok. litra paliwa. I minus 3 zł za piwo, którym mnie poczęstowałeś.

Byłem pewny, że zrobi mu się głupio i jakoś postara się wybrnąć z sytuacji. Po chwili milczenia usłyszałem tylko:

K: - No wiesz co, od kumpla kasę brać?

Aha, ten telefon kilka dni temu... Kolega pytał, czy nie pomógłbym mu w remoncie. Odpowiedziałem, że go na mnie nie stać.

by d1ler

* * * * *



Historia sprzed kilku lat, w której piekielnym okazałem się być niestety ja.

Zima. Pod blokiem usuwam śnieg ze swojego samochodu, kiedy dzwoni mój telefon. Na wyświetlaczu pokazuje się numer prywatny. Odbieram i słyszę następujące słowa:

- Witam. Mówi aspirant Kowalski z Komendy Stołecznej Policji. Proszę się niezwłocznie zgłosić na komisariat, bo musimy z panem porozmawiać.

Robię błyskawiczny rachunek sumienia i po chwili gdy trybiki w głowie ruszają na dobre wiem już, że to żart. Identyfikuję głos kolegi i dalsza rozmowa przebiega już normalnie. Dosłownie po dwóch minutach od jej zakończenia telefon dzwoni ponownie. Znów numer prywatny. Odbieram i będąc święcie przekonany, że kumpel zapomniał mi czegoś powiedzieć albo znowu chce mnie wkręcić, zaczynam rozmowę jakże przyjacielskim zdaniem:

- I co baranie z Policji dzwonisz, czy może tym razem z CBŚ?
Po drugiej stronie zapada cisza, po czym słyszę głos zdezorientowanej kobiety:
- Witam. Anna Kowalska z firmy Piekielna Sp. z.o.o. Dzwonię, gdyż wysłał pan do nas swoje CV...

Burak, którego wtedy spiekłem był widoczny chyba z sąsiedniego województwa.

Po żarliwych przeprosinach zostałem jednak zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną zakończoną sukcesem, a Pani którą tak profesjonalnie przywitałem, przez dwa lata była moją przełożoną.

by mekkaworldpeace

* * * * *



Uwielbiam chodzić na giełdy staroci. Nie mam żadnego wykształcania kierunkowego, ale jestem dość opatrzona. Mogę np. bez problemu powiedzieć, czy dana rzeźba była częścią ołtarza, rzeźba ozdobną wolnostojącą czy nagrobkiem.

- Panie, to przecież nagrobek jest!
- A gdzie tam pani nagrobek! Porządny, betonowy aniołek! W ogródku sobie pani postawisz! Domestosem można wyczyścić.
-To jest nagrobek, bo ma ornamenty! - ten akurat stał obok złamanej kolumny, symbolu przerwanego życia, w kręgu z liści bluszczu u stóp.
-To se pani postawisz na swoim! Taki recykling!

by takatamtala

* * * * *



Z pamiętnika glazurnika.

Przez dość długi czas pracowałem w tzw. wykończeniówce, tzn. układaniem glazurę, terakotę, gres, gipsowałem ściany, robiłem sufity podwieszane, montowałem parapety, robiłem schody, zajmowałem się białym montażem, montażem mebli kuchennych. Często bawiłem się w hydraulika, czy elektryka. Ponieważ nigdy się tego nie uczyłem, najpierw robiłem robótki u siebie, potem u znajomych po kosztach lub za „to ja chociaż upiekę ciasto”, potem jak już „ogarnąłem temat” stwierdziłem, że może warto robić to zarobkowo, no i poszło. Klientów miałem bardzo dużo, zlecenia od „paru płytek na balkonie” do wykończenia „pod klucz” domów, więc na tyle zleceń trafiło się kilka czarnych owiec...

Jednego się nauczyłem bardzo szybko. Po kilku scysjach, że coś miało być inaczej, taniej i w innym kolorze, zawsze spisywałem umowę, żadnego umawiania na gębę, wszystkie zmiany wpisujemy do umowy, gdzie w załączniku możliwie dokładnie był określony zakresu prac, cena, data zakończenia i inne dość istotne szczegóły, np:
kto wywozi gruz/śmieci (bo wszystko jest dodatkowo płatne, nie ma nic za darmo).

„Państwo iniemakontaktu”.

Po kilku wstępnych telefonach, umawiamy się w piątek na budowie, w celu ustalenia zakresu prac, pomiarach, podpisaniu umowy. Właściwie wszystko jest dograne, problem polega na tym, że państwo w niedzielę wylatują na 3 tygodnie na urlop i chcą, żebym w tym czasie zrobił im kilka pomieszczeń. Mają projekt, wybrane płytki, wszystko ustalone, pomierzone, chcę obejrzeć płytki... Ale płytek nie ma, wybrane są z katalogu, kupią w sobotę. W sobotę nikt się nie odzywa, w niedzielę wieczorem telefon, że właśnie kupują płytki. Tylko, że płytki na zamówienie, będą we wtorek, kurier przywiezie, ja mam je przenieść, rozliczymy się jak wrócą.

Fajnie, tylko w poniedziałek miałem zacząć. Wtorek, jadę na budowę, kurier przyjeżdża skoro świt, około 14, kolejne pół dnia poszło.

No i ciekawostka, niby towar jest, z zamówieniem wszystko się zgadza. Ale nie ma kleju, nie ma fugi, nie ma silikonu, folii w płynie. Ale, ale... płytki 60x60 cm? Nie mam takich w projekcie. A te małe paczuszki? Płytki 20x10? Nie ma w projekcie. Jeszcze raz sprawdzamy dane, wszystko się zgadza z zamówieniem, za to nic się nie zgadza z projektem.

Ostatecznie płytki odebrałem, telefon do „państwa”… jeden, drugi, szesnasty... nikt nie odbiera albo odrzuca połączenie.
Jeszcze raz szybkie porównanie płytek i projektu, może czegoś nie zauważyłem, ale nie, żadnych zmian nie ma.

Dzwonię na telefon „awaryjny” do rodziny państwa. Siostra nic nie wie, w sumie jest zaskoczona, że w ogóle dali komuś jej nr telefonu, ale obiecuje zadzwonić i spróbować coś wyjaśnić. Wkrótce dzwoni, dodzwoniła się do brata, a ten ją ochrzanił, że jest na urlopie, nie będzie teraz rozmawiał o remoncie, a ja wszystko wiem. Hmmm, ciekawie się robi.

Znów dzwonię, po 20 czy 30 nieodebranych połączeniach wyłączają telefon. Skoro „wszystko wiem” to próbuję coś wykombinować, liczę metry kwadratowe płytek i próbuję dopasować do pomieszczeń, nic nie pasuje, tu za dużo, tam za mało, wychodzi, że glazurę na suficie mam położyć, czy co? A są dwie łazienki, kuchnia, schody, garderoba, schowek pod schodami, kotłownia, tu podłoga, tam podłoga i ściany... Zrobię źle - będzie moja wina, zrobić dobrze nie mogę, nie jestem jasnowidzem.

Wieczorem kolejny raz oglądam projekt, na dole są dane projektanta, szybki telefon i w środę jadę porozmawiać o projekcie, może mam starą wersję? Podjechałem, pani projektant (projektantka?) mocno zdziwiona, nie kojarzy takiego zlecenia. Ogląda „projekt” i stwierdza, że właściwie to nie jest projekt tylko jej szkic do zrobienia projektu. Ktoś musiał zrezygnować, a szkic zabrał. Ona nic nie wie i nie pomoże.

No cóż, zrobiłem wszystko co mogłem zrobić, telefon do „państwa iniemakontaktu” wyłączony, pojechałem na kolejną robótkę (a kolejny dzień w plecy).

Mijają trzy tygodnie, niedziela, godzina 23, dzwoni telefon. „Państwo” dzwonią z awanturą, krzyczą coś o niepoważnych gówniarzach, karach, sądach, oni nie mają gdzie mieszkać, mam im klucze oddawać (natychmiast oczywiście), oni mnie zniszczą, nikt nic już u mnie nie zleci do zrobienia, takie tam bzdury.
Ostatecznie umawiamy się na poniedziałek na budowie, państwo wkurzeni, ja też troszkę, proponuję panu, żeby wskazał mi płytki do kuchni, (w projekcie białe 30x20 cm, powierzchnia 6m2 więc powinno być kupione troszkę więcej). Pan leci do palety i wyciąga płytki 20x10 cm i triumfalnie macha, że to przecież oczywiste, że to te!! Tylko dlaczego płytek jest 4,5 m2? Bo on odjął glify, bo jednak nie będą w płytkach, a jak zabraknie to przecież można dokupić!

Noż kuźwa, brawa dla pana! Z resztą płytek było podobnie, tyle, że niektórych było mniej, a niektórych więcej (dużo więcej) niż potrzeba... i weź się człowieku domyślaj gdzie co ma być. Co ciekawe, na schody, gdzie muszą być twarde płytki (terakota czy gres) kupili miękkie płytki ścienne...
A klej i inne drobiazgi to powinienem sam kupić i byśmy się rozliczyli (w umowie było co innego).

Do tego momentu jeszcze jestem w stanie ludzi zrozumieć, poszli na zakupy, coś im się spodobało, więc coś tam zmienili, ale dlaczego nie poinformowali o tym mnie?

Za to odpowiedź dlaczego nie odbierali telefonów mnie rozwaliła: „Bo oni byli na urlopie, a na urlopie nie będą myśleć o takich sprawach, bo urlop jest po to, żeby odpoczywać).

No i kto tu jest niepoważny...
Płytek ostatecznie im nie ułożyłem, jakoś nie chciałem mieć z nimi nic do czynienia.

by Garrett

<<< W poprzednim odcinku


Oglądany: 73195x | Komentarzy: 24 | Okejek: 231 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało