Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki XXXIX

75 679  
178   15  
Bardziej śmieszne niż piekielne, ale się podzielę. Wiele tutaj się czyta o niekompetencji polskiej Policji, ja miałem nieprzyjemność spotkać jej przykład (niekompetencji, nie polskiej Policji) w Nowej Zelandii:

Niedziela rano, pukanie do drzwi: sąsiadka pyta czy to mój samochód stoi na ulicy. Wychodzimy z Lubą sprawdzić i... ciśnienie nam obojgu podskoczyło: ktoś urwał nam lusterko i rozbił nim tylną szybę w sąsiednim aucie. Inne z kolei ma wyraźne ślady wgnieceń, jakby ktoś po nim chodził itd - widać ktoś wracał sobotnią nocą z pubu i chciał się dodatkowo wyszaleć.
No nic, wzywamy policję.

Przyjechała urocza panienka, lat może 25, pyta grzecznie o co chodzi - pokazuję jej samochód, pokazuję inne auta i gdzie jest moje zerwane lusterko. Pani policjantka stoi, kiwa głową i duma.
- I nic pan nie słyszał?
- Niestety nie, śpimy twardo, w autach nie było alarmu.
- Aha.....

I dalej stoi. I duma
- Może by tak to lusterko wziąć do analizy? Może sprawca zostawił jakieś odciski palców? - delikatnie zasugerowałem.
- Wie pan, to dobry pomysł - przyznało dziewczę. I stoi dalej.
Ja też stoję. I patrzę. Na nią. A ona na mnie, na lusterko... znowu na mnie... Wreszcie coś chyba zaskoczyło.
- To ja je wezmę - i poszła, bezceremonialnie wzięła je w rączkę i niesie do samochodu, nawet rękawiczek nie założyła. Otwarła bagażnik i coś tam grzebie. Wreszcie zwraca się do mnie:
- Przepraszam, ale zapomniałam zestawu do zabezpieczania odcisków. Może mi pan dać gazetę?
- Eeeee.... - odparłem inteligentnie - Gazetę?
- No tak, zabezpieczę nią odciski.

Wygrzebałem gdzieś jaką gazetę promocyjną, panna podziękowała, dowód zbrodni zawinęła i schowała w bagażniku. Po czym wyjęła notes i poprosiwszy o jakieś dokumenty, zaczęła spisywać nasze dane.
Tutaj muszę powiedzieć, że o ile typowy Kiwi będzie mieć oczywiste problemy z polskimi imionami (o ile nie mam na imię Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, to i tak mogę sprawiać im problemy), to moja Luba ma typowe angielskie imię i nazwisko.

Pani policjantka podziękowała, poszła porozmawiać z sąsiadami, a my poszliśmy szukać telefonu do ubezpieczyciela.

Kilka tygodni później przyszedł list z policji - typowe "z przykrością zawiadamiamy, że postępowanie zostaje zawieszone...", ale rojący się wręcz od błędów: zły adres, zła rejestracja samochodu, nawet imię i nazwisko mojej Lubej były napisane z błędami (zamiast np. "Lara Smith" było "Laura Smooth"). Ale perełka była pod sam koniec.

Otóż Policja zawiadomiła mnie, że "ze względu na szkody moralne jakich doznałem, zalecają mi udanie się do psychologa, który to jest zobowiązany do udzielenia mi darmowych pięciu sesji".

Już to widzę:
- Panie doktorze... ktoś urwał mi lusterko.
- Aha.... Chciałby pan o tym porozmawiać?

by marizel

* * * * *


W nocy robiłam inwentaryzację w dużym markecie, na dziale "kulturalnym", czyli książki, gry, muzyka, papierowe bibeloty.

Różne rzeczy znajdowała między regałami czy książkami - z niedojrzałym melonem włącznie - ale rekord pobiła pani, która zostawiła niemiłą niespodziankę. Przy liczeniu papierowych torebek na prezenty zauważyłam, że jedna z nich jest "wypchana". Zajrzałam do środka. Odrzuciły mnie dwie rzeczy: smród oraz widok zużytej podpaski i chusteczek higienicznych wsadzonych do środka...

Ludzie, litości!

by Tiszka

* * * * *


A tymczasem na kolei...

Oj różne rzeczy ludzie wynoszą na tory. Rzeczy wszelkich możliwych gabarytów i różnego pochodzenia. I nie mówię tu o kładzeniu kamieni/kapsli/groszaków na szyny, bo są to rzeczy drobne, aczkolwiek wydają denerwujące ucho maszynisty dźwięki. Oto lista ciekawszych rzeczy jakie zabrałem na zgarniacz:
- lodówka
- telewizor "Rubin"
- buda dla psa (bez psa)
- opony do traktora
- motocykl "Jawa" - o tyle ciekawe, że już przed zderzeniem był spalony.

Była też..., albo nie, nie psujmy niespodzianki. Jak to zwykle prowadzę sobie spokojnie pociąg (no bo co innego mam robić), widoczność praktycznie idealna, gdzieś w oddali widzę coś na torach. Nic nowego, ojciec i dziadek uprzedzali, że tak to już w tej robocie jest. Zbliżam się coraz bardziej, już widzę, że to człowiek siedzi w międzytorzu. Odruch od lat ten sam: sygnał, hamowanie nagłe i zagryzamy zęby... Udało się i wyhamowałem jakieś 50 m przed klientem. Ale typek się nie rusza, kaptur na głowie, pewnie też słuchawki w uszach... Już chcę schodzić z loka i ocucić go ręcznie, kiedy z krzaków wybiega dwóch nastolatków, kukłę pod pachę i w nogi... Chwilę stałem zamurowany, zanim do mnie dotarło co przed chwilą się stało.

Ktoś już tu pisał o rzucaniu cegłami/kamieniami/czymkolwiek w wagony. Jechałem kiedyś spalinką na linii niezelektryfikowanej. Jazda spokojna, tory (aż dziwne) równiutkie i proste, zwolnień mało, jadę te 80 km/h. Za łukiem powinien być wiadukt, wyjeżdżam zza łuku, a na wiadukcie 3 wyrostków, a poniżej... co to do diabła jest? Sygnał, nagłe i już mnie nie ma w kabinie. Huk tłuczonego szkła dogonił mnie w maszynowni kiedy odpalałem papierosa, wyzywając gnojków do trzeciego pokolenia wstecz. Znaleźli sobie super zabawę, na sznurku idealnie na wysokości mojej szyby zawiesili cegłę, po zderzeniu znalazłem ją na swoim fotelu.

by PeKaPista

* * * * *


Zauważam na drodze całą masę "osiemdziesiątników". Wolno jechać 90, a nawet 120, ale są tacy, co będą jechali 80. Czy mam coś przeciw temu, że ktoś chce jechać z prędkością, przy której czuje się bezpiecznie? Oczywiście, że nie. Chodzi mi o zjawisko: "będę jechał 80, ale przede mną nikt nie ma jechać".

Jechałem sobie całkiem niedawno na narty. Zakończyć sezon. Nostalgiczny, ostatni wyjazd, mnóstwo czasu, znana na pamięć trasa, prawie nikogo na drodze. Pełen luz, toczyłem się nieśpiesznie, 90, chwilami szybciej, jak było wolno, co jakiś czas wyprzedzając wolniejszych. Aż napotkałem Jego.

Pana, z rodziną, w Passacie i 80 na blacie. Lewy pas, wyprzedziłem i chciałem w chillout'owej atmosferze zmierzać w swoją stronę, ale co to? Passat wypuszczając czarną chmurkę czym prędzej mnie dogonił, wyprzedził, zajął miejsce na prawym pasie przede mną i... zwolnił do 80. Hmm, trochę za wolno, no i ten dymek. Objechałem i dalej zmierzałem do celu, niestety. Dymek, klekot, Passat przede mną i hamowanie do 80. No nie. Wyprzedziłem znów, oddalając się z maksymalną dopuszczalną plus błąd pomiarowy fotoradaru. A takiego! Duży dymek, klekot, Passat z przodu, 80. Powtórzyłem to jeszcze kilkukrotnie, za każdym razem to samo. Pisałem już, że tą trasę znam na pamięć?

Mój luz diabli wzięli, trochę się wkurzyłem. Jasne, mogłem zwyczajnie odskoczyć, mój pojazd ma bezsensownie wielki silnik i jeździ dużo szybciej niż ów feralny Passat, nawet jak ten był nowy i miał go jeszcze Helmut, zanim sprzedał Mohamedowi. Ale jak się pieklić, to pieklić. Jest takie fajne miejsce po drodze. Tuż przed nim znów wyprzedziłem Dymka. Maksymalna plus błąd pomiarowy. Pan Passat oczywiście interweniował, żeby mnie wyprzedzić musiał już przekroczyć. To było bardzo nierozsądne, zważywszy, że tam za górką zawsze stoją i suszą. Nie zawiedli mnie.

by arai

* * * * *


Piekielni obfitują w historie dotyczące poszukiwania pracy. Wielu użytkowników opisuje swoje problemy w tej dziedzinie np. absurdalne wymogi pracodawców bądź też bardzo dziwne rozmowy kwalifikacyjne. Ja natomiast chciałbym opisać różne ciekawe sytuacje związane z rynkiem pracy, widziane niejako z tej drugiej strony.

Przez ostatnie dwa lata pracowałem w dużej agencji pośrednictwa pracy w dużym mieście na W, które nie cieszy się przesadnie dobrą opinią w innych częściach Polski. Do moich obowiązków należał cały proces rekrutacyjny od selekcji CV do przeprowadzania rozmów kwalifikacyjnych.

Chciałbym przytoczyć kilka sytuacji, które być może pomogą komuś z Was nie popełniać błędów utrudniających bądź uniemożliwiających znalezienie swojego miejsca na rynku pracy.

Cześć pierwsza - CV.

1. Nie należy kłamać w kwestii swoich umiejętności (szczególnie tych łatwych do zweryfikowania). 99% CV do nas wpływających posiadało adnotację, iż ich posiadacze w stopniu biegłym opanowali bardzo ważny w wielu rodzajach pracy pakiet MS Office (Word, Excel itp). Zapytani co mieli okazję dotąd robić w programie Excel odpowiadali, że ręcznie uzupełniać tabelki (nie słyszeli nawet nigdy o 90% jego podstawowych funkcji).
Podobnie rzecz miała się z umiejętnościami językowymi. Za przykład posłużyć może Pan, który poproszony o zamienienie ze mną kilku słów po angielsku powiedział, że jak najbardziej nie ma problemu, musi tylko dorzucić drobniaki do parkometru, po czym zniknął na zawsze. Innym ekstremalnym przykładem była pani, która na zadawane po angielsku pytania, odpowiadała po polsku "No widzi pan - ja wszystko rozumiem co pan mówi - jestem biegła". Takich przykładów było oczywiście dużo więcej - wniosek - kłamstwo na tym polu ma za krótkie nogi i stosując je stracicie tylko swój czas.

2. Zdjęcia w CV... Tutaj można opowiadać godzinami. Najciekawsze przypadki to: pan w kąpielówkach; pani na plaży z (jak mniemam) partnerem; pani z papierosem; pani zakładająca sobie nogę na głowę (?!); Pan z kotem perskim i mój osobisty faworyt - pan trzymający przed sobą w wyciągniętej dłoni pudełko Masła Roślinnego. O zdjęciach wyciętych z wesel i innych imprez rodzinnych nawet nie wspominam... Jeśli nie posiadacie odpowiedniego zdjęcia, załączcie fotkę z legitymacji, dowodu, albo nie załączajcie jej wcale, ale błagam nie kombinujcie, bo jedyne co możecie osiągnąć to poprawienie humoru osobom, do których dotrze wasze CV.

Część druga - rozmowa kwalifikacyjna.

1. Ubiór.
Trzeba przyznać, że większość osób ubiegających się o pracę potrafiła dobrać swoją garderobę adekwatnie do sytuacji (nie mam tutaj bynajmniej na myśli garnituru i krawata w 40 stopniowym upale, ale zwyczajny schludny ubiór), chociaż zdarzały się wyjątki, np. panowie przychodzący na rozmowę o pracę specjalisty w dużej korporacji w szortach i t-shircie.
Spotykałem również panie, które przychodziły na takie rozmowy w bardzo krótkich spódniczkach i ogromnych dekoltach. Cóż... Jestem facetem i w życiu prywatnym wcale mi to nie przeszkadza. Jednak w sytuacji zawodowej traktowałem to z lekką irytacją i odbierałem jako próbę wywarcia na mnie wrażenia kwestiami poza-merytorycznymi, co spotykało się raczej z niechęcią z mojej strony. Zazwyczaj w takich sytuacjach bardzo pilnowałem się żeby mój wzrok nie uciekał ani na moment w "rejony zakazane", a ton głosu i ogólne podejście do kandydatki stawało się znacznie bardziej chłodne i zdystansowane niż to miałem w zwyczaju.

2. Zachowanie na rozmowie.
Doskonale rozumiem, że rozmowa kwalifikacyjna może być dla osoby poszukującej pracy czymś stresującym. Mając to na uwadze, starałem się zawsze stwarzać miłą atmosferę poprzez uśmiech, spokojny ton głosu, czy zaproponowanie czegoś do picia. Nie oznacza to jednak, że w takiej sytuacji można sobie pozwolić na zupełnie luźną rozmowę. Nie należy używać kolokwializmów w stylu "zaj***ście", "luzacko", "siema", itp. Moim faworytem został pan, który zapytany o to, na którym z dotychczas zajmowanych stanowisk pracy czuł się najlepiej, odpowiedział: "w firmie piekielnej... miałem takiego szefa, że nic k**** nie musiałem w pracy robić".
Innym ciekawym przypadkiem był pan, który podczas rozmowy opowiadał o swojej pracy jako striptizer podczas wieczorów panieńskich mówiąc: "... fajna robota - się ru***ło pijane świnie".

by mekkaworldpeace

* * * * *


Całkiem spory sklep mięsny. Stoję w kolejce za małżeństwem w średnim wieku. Facet kupuje, kobieta się nie odzywa.

- ...I poproszę jeszcze 5 parówek. Nie dla nas. Dla psa. Bo idziemy w gości. A oni mają psa. - ogólnie pan mówił to, jak paroletnie dziecko próbujące znaleźć tłumaczenie na poczekaniu.
Kobieta zrobiła niemrawą minę, u kasjerki za to pojawił się cień uśmiechu. Państwo zapłacili, przyszła moja kolej. I naprawdę nie mogłam się powstrzymać:
- Poproszę jedną parówkę. Dla mnie. Ja lubię parówki.

Małżeństwo wyszło ze sklepu, za to kasjerka uśmiechnęła się szeroko. Nie wiedziałam, że kupowanie parówek uwłacza godności :)

by pusia

* * * * *


Rzecz ma się w pewnym mieście na Górnym Śląsku. Droga główna, w sensie z pierwszeństwem. (K)olega mój jedzie i ma zamiar skręcić W PRAWO do marketu. Z przeciwka jedzie (B)aba i ona również chce do tego samego marketu zjechać, czyli skręcić W LEWO. Oboje mają włączone kierunkowskazy, kumpel prawy, baba lewy i czekają, bo wjazd-wyjazd wąski, a ktoś wyjeżdża. Ten ktoś wyjeżdża, więc kumpel się ładuje w prawo. Parkuje auto i do niego podjeżdża w/w baba. Wywiązuje się między nimi dialog:

B: Tak się nie robi proszę pana.
K: Jak? O co chodzi?
B: Wymusił pan pierwszeństwo!
K: Jakim cudem? Ja miałem prawoskręt.
B: Ale ja wcześniej wrzuciłam kierunkowskaz!!!
Po czym obrażona zaparkowała kawałek dalej.

Czy niektórzy prawo jazdy to w czipsach wygrali?

by magic1948

* * * * *


Godzina 7:10. Siedzę dzisiaj w poczekalni do doktora. Obok kolejeczka do ginekologa, średnia wieku 70 +. Weszła jedna pani, w trakcie gdy była badana przychodzi dziewczę - młode, ale nie nastolatka, elegancko ubrana, w widocznej (najpierw brzuch, potem reszta) ciąży. Zgięta w pół, trzymająca się za ogromny brzuch z maleństwem (maleństwami ewentualnie). Łamiącym się głosem pyta, która z pań wchodzi teraz, bo ona w trybie natychmiastowym powinna, bo coś złego się dzieje. Bo jest w zagrożonej ciąży. Na to pani, będąca w kolejce następna wybucha:
- Ja też!
Dopiero po sekundzie zorientowała się co powiedziała.

Dziewczyny nie wpuściła.

by aliszka

* * * * *


Będzie o tym jak pracowałem w kawiarnio-restauracjo-ciastkarnio-piekarni.

Jako student szukałem dorywczej pracy na kilka godzin w tygodniu, ot żeby pokryć bieżące wydatki. W końcu znalazłem robotę jako sprzątacz w kuchni (wyraźnie zaznaczone zostało, że sprzątam wyłącznie w kuchni, nigdy na sali. Pewnie dlatego, że zatrudniony byłem na czarno.) We wspomnianej kawiarnio-restauracjo-ciastkarnio-piekarni. Pasuje, żadna praca nie hańbi, zwłaszcza, że zarobki całkiem ładne.

Już tam nie pracuję. Sumienie i troska o własne zdrowie mi nie pozwalało. Oto kilka przykładów jak funkcjonowała ta kawiarenka.

1) Pracowałem we wtorki, środy i soboty. Pewnego razu w środę nie mogłem pracować, lecz koleżanka (przy okazji współlokatorka) opowiedziała mi jak siostra szefa (niby zwykła pracownica, ale jednak "najważniejsza") rozlała na podłogę puszkę fasolki w sosie. Nic ciekawego, pomyślałem. Gdy przyszedłem do pracy w sobotę na podłodze, dokładnie w przejściu między salą a kuchnią, poślizgnąłem się na tej nieszczęsnej fasolce. Nikt jej nie ruszył przez trzy dni. Takie "porządki" nie były czymś niezwykłym. Często na sobotniej zmianie musiałem sprzątać kilkudniowe, rozbite na podłodze jajka czy też rozlaną śmietanę.

2) Nie ma płynu do mycia podłóg? Użyj wybielacza (nie wiem czemu ale było go na zapleczu co najmniej kilkadziesiąt butli). Nie ma płynu do zmywania naczyń? Używajcie wybielacza. Nie ma płynu do dezynfekcji rąk? Macie przecież wybielacz. I tak bywało nawet po kilka dni. Ja nosiłem gumowe rękawice (sam musiałem sobie kupić), jednak reszta obsługi miała zakaz noszenia takich, bo "muszą mieć gołe ręce żeby w razie czego nie szarpać się z nimi, gdy pójdą obsługiwać gości". Nie muszę chyba wyjaśniać jak wybielacz działał na dłonie i drogi oddechowe. O kontakcie z jedzeniem, naczyniami itd nawet nie wspomnę.

3) "Myjcie ręce po każdej czynności, używajcie różnych noży do surowego i gotowanego mięsa" mawiał szef. Po czym zabierał się za porcjowanie surowego kurczaka, a następnie na tym samym blacie i tymi samymi brudnymi rękami wykładał półprodukty do przyrządzania kanapek. Co tam, wytarcie rąk o fartuch wystarczy.

4) Szef nie widział absolutnie nic złego w tym, że podjadał z przygotowanego już do podania posiłku np. plasterka bekonu lub kilku frytek. Palcami naturalnie, tymi od babrania się w surowym mięsie.

5) "Za długo zmywasz podłogę". (pomińmy milczeniem sensowność zmywania podłogi PODCZAS pracy wszystkich kucharzy, kelnerów itd). Poprosiłem więc o wyjaśnienie jak mógłbym robić to szybciej.
Odpowiedź? "Od dziś masz robić tak jak ja”- Szef napełnił wiaderko wrzątkiem i wybielaczem (a jakże), a następnie zamaszystym ruchem rozlał po całej kuchni, wliczając w to nisko poustawiane naczynia, część blatów a także nogi wszystkich pracowników w kuchni. Dodam tylko, że dla dziewczyn obowiązkowym elementem stroju były baleriny lub niskie trampki. Oparzenia były, refleksji ze strony szefa natomiast żadnej.

Zapytacie czemu nic nie zrobiłem? Ja, albo ktoś inny z obsługi?
Za innych nie odpowiem, ale ja coś zrobiłem. Praca nie była mi "potrzebna", nie była kwestią życia i śmierci, więc nie bałem się zwolnienia i na każdej zmianie trułem cztery litery szefowi na temat niedociągnięć i potrzebnych zmian. Wreszcie, przed przerwą świąteczną zapowiedział "wielkie zmiany mające na celu poprawienie standardów higieny i bezpieczeństwa w pracy".
Jakie to były zmiany? Właściwie były tylko dwie. Na drzwiach do kuchni przymocowano tabliczkę "wstęp tylko dla personelu", zaś każdy pracownik został zobowiązany do noszenia papierowej czapeczki, chyba żeby włosów nie gubić.

Tego dnia zrezygnowałem z pracy. Postanowiłem życzliwie zadzwonić po tą straszną inspekcję, może jakaś kara finansowa otrzeźwiłaby nieco szefa. Nie zdążyłem. Tego samego dnia, według relacji współlokatorki, przyszło dwóch panów w białych fartuchach i ledwo nadążali z notowaniem nieprawidłowości. Knajpa zamknięta na dwa tygodnie, i tyle czasu ma właściciel na cudowne "naprawienie" swojej kawiarni. Ciekawe czy mu się uda.

by minus25

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 75679x | Komentarzy: 15 | Okejek: 178 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało