Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wśród szlachty, wojny i starego wina - Opuszczone miejsca Podlasia

82 844  
325   32  
UrbanExplorers: Tym razem zawitaliśmy w okolice Sidry, postanowiliśmy zakończyć temat zaczęty na poprzedniej wyprawie, lecz z tym zakończeniem lekko się pomyliliśmy, bo wiemy o kolejnych trzech miejscach do odwiedzenia.

Wyprawę zaplanowaliśmy na niedzielny poranek, godzina 8:00 zbieramy się, by ruszyć daleko poza Białystok. Jako że w niedzielę człowiek o tej porze nie myśli jeszcze w pełni racjonalnie, potrzebna była kawa, dużo kawy. Gościnnie na wyprawie pojawiło się z nami Radio Białystok i niedługo pojawi się reportaż radiowy z wyjazdu.

Przejdźmy od razu do Sidry, gdzie zaplanowaliśmy odwiedzić pozostałość po okazałym zamku - basztę. Przynajmniej tak w zamyśle nazywaliśmy ten obiekt, ponieważ po powrocie otrzymałem sromotny ochrzan od znajomego historyka, iż jest to basteja, nie baszta.


Basteja, jako jedyna pozostałość po dawnej warowni, została osłonięta dachem, by zatrzymać niszczenie obiektu. Dach niestety sięga samej ziemi, więc wejście do środka wymagało od nas przeciśnięcia się przez niewielki otwór. Całość od środka robi naprawdę monstrualne wrażenie.


Czym różni się baszta od bastei? Gdy wprowadzano na pola bitew armaty, poprzednie fortyfikacje nie były przystosowane do takiej siły uderzenia. Cienkie i strzeliste baszty albo były przebijane przez pociski armat, albo kołysały się nieznacznie, co jednak doprowadzało do ich runięcia. Basteja jest odpowiedzią na tego typu zagrożenie. Obniżono profil, wzmocniono mury, a nawet wypełniano taką basteję piaskiem, by zwiększyć jej ciężar, a co za tym idzie stabilność. Do bastei dodawano także armaty, by móc prowadzić ogień na pozycję wroga i zakłócić oblężenie.


Wyjdźmy jednak z bastei. Obok było niepozorne wejście do podziemi. Okazało się, że jakiś czas temu musiały być użytkowane (dostaliśmy informację od jednej z osób, które nas obserwują, a pochodzącej z Sidry, że było to miejsce, gdzie zimą kulturalnie spędzali czas ze znajomymi przy piwku - wysprzątane, kanapa ustawiona i szafki). Na daną chwilę jest tam straszny śmietnik, ale pozostałości po opisanym stylu użytkowania są dalej widoczne.



Ruszamy zatem w kierunku miejscowości Zajzdra na spotkanie z emerytowanym leśnikiem. Pan Alfons trzyma się rewelacyjnie jak na swoje 94 lata i przeżyte historie, jest też skarbnicą opowieści o okolicznych terenach.


Swego czasu był to ogromny folwark szlachecki, po którym pozostała już tylko opisywana poniżej chata oraz ruiny kamiennej stodoły obok niej.

Przebiegała tamtędy droga do Grodna, często uczęszczana i obfitująca w pełną infrastrukturę. Właściciele ziemscy postanowili wykorzystać ten fakt i przy samej drodze stanęła karczma wraz z noclegami dla podróżnych. Owa karczma spłonęła jeszcze przed wojną, z opowieści pana Alfonsa wynikało, że pozostały tylko zgliszcza. No cóż, karczma spłonęła i nikt już sobie tym głowy nie zaprzątał, a niesłusznie.

Jakiś czas temu miejsce to zostało odwiedzone przez poszukiwaczy "skarbów". Doszli do tego, że gdy pożar ustał, nikt nie przejmował się dalszymi losami budynku i pozostawiono go na pochłonięcie przez naturę. Poszukiwania trwały kilka dni, ale w końcu odkryto... Nieruszoną piwniczkę pełną różnego rodzaju win i beczkek z piwem. Oczywiście piwa w beczkach już dawno nie było, zaś butelki stały nieotwarte do tej pory. Co stało się dalej z owym znaleziskiem nikt nie wie, aczkolwiek ciekawe ile takich piwniczek zostało w nienaruszonym stanie.


Gdy pan Alfons opowiedział historię z karczmą, nagle przypomniała mu się kolejna historia. Roześmiał się wesoło na przypomnienie tego wydarzenia, otarł łzę i kontynuował.

"Tutaj nieopodal był jeszcze dwór. Budynku już nie ma i wiele osób o nim zapomniało, jest tam tylko pole. Swego czasu dwóch rolników orało sobie to pole jak gdyby nigdy nic. Nagle podczas orania ziemi coś się wyłoniło. Znaleźli skrzynkę, w której były jeszcze trzy pełne butelki wina, z XIX wieku jeszcze. Oni durni, zamiast to zabrać do domu, to dawaj, rozpijali to jeszcze na polu. Niby wino powinno mieć mało procent, ale jak opowiadali, jak to mocno trzepało. Przyjechał pewien facet i jak się dowiedział, że oni te całe wino wypili na polu, tak się wkurzył. Gadał, że za jedno takie wino im całą skrzynkę by kupił, a tak wychlali wszystko nie wiedząc co piją"

Koneserzy!


Gdy oglądaliśmy ów dom, nasz "przewodnik" zapytał, czy mam ogień. Z kieszeni wyjął pomiętą paczkę rosyjskich czerwonych Viceroyów, zaciągnął się solidnie i rozpoczął dalszą część opowieści.

Nie zawsze było tutaj tak wesoło. Podczas wojny we wsi mieszkała kobieta, miała trzech synów. Okupanci, gdy weszli na ten teren, zabrali jej synów z domu i powiedzieli, że zabiją wszystkich. Matka płakała, błagała, by nie zabijali ich, gdyż to jeszcze młodzi mężczyźni i musi ktoś się zająć gospodarstwem. Powiedzieli, że zostawią jednego z synów. Dwóch zastrzelono, a jednemu przestrzelono kolana. Niestety nie dało to wiele, bo ten co przeżył nabawił się zakażenia z ran i wkrótce potem zmarł. Kobieta została sama.


Gdy tak staliśmy przy wejściu do domu, nagle pan Alfons ożywił się nieco.

"Spójrzcie na wejście. Ślad po pocisku artyleryjskim z II WŚ". Nie zwróciliśmy wcześniej na to uwagi. Całość domu była wykonana z solidnego kamienia, a jedynie kawałek przy drzwiach był jakby załatany cegłą. Jest to właśnie pamiątka z czasów wojny. Reszta konstrukcji była na tyle solidna, by przetrwać tak potężne uderzenie. W sumie nie ma co się dziwić. Dom wykonany z wielkich kamieni, a belki stropowe były takiej grubości, z jaką jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy. Bez sensu jest szukać poza naturalną puszczą tak grubych drzew jak te belki. Jak tak pamięcią sięgnąć, to podczas wielu wypraw czy przebywania w wiejskich chatach nie spotkałem się z aż tak potężnymi wspornikami, reszta wyglądałaby przy nich jak wątłe deski, a nie potężne belki stropowe.


Mimo solidnej konstrukcji miejsce jest bardzo niebezpieczne. Deski tworzące podłogę są już tak przegniłe, że uginały się pod nogami, a pomiędzy nimi było widać piwnicę, do której niestety nie dało się wejść, bo wejście musiało zostać zawalone. Na ścianach zaś znaleźliśmy pełno gazet z epoki. Roczniki jakie udało się nam odczytać zaczynały się od lat 60. do lat 80.



Czas pożegnać się z panem Alfonsem i ruszać w dalszą drogę. Jako kolejny cel: opuszczona szkoła podstawowa w Saczkowcach.


Odwiedzaliśmy dane miejsce za zgodą właściciela posesji (jest oznaczone na każdy możliwy sposób). Zabawne było to, iż zostaliśmy poinstruowani: "Jeśli nic się nie zmieniło do tej pory, to weźcie łom, wyrwijcie deski, by móc wejść, tylko przybijcie je później". Nie było to konieczne. Okazało się, że ceglana dobudówka straciła już dach i da się obok zgliszczy całkiem swobodnie wejść do środka. Niestety budynek jest już praktycznie pusty i jedyne co udało się nam odnaleźć to piec kaflowy i pozostałości podręczników, gazet z lat 80. i plakaty z czasów PRL.



Szkoła została wybudowana tuż po II WŚ i zamknięta na początku lat 90.

W wiejskiej gazetce ostała się tylko rubryka matrymonialna. Myśleliśmy, że gdyby były podane adresy, moglibyśmy wysłać taką wiadomość po około 30 latach na wskazany adres. Choć nie moglibyśmy zobaczyć reakcji, to jednak zaskoczyć kogoś odpowiedzią na jego anons sprzed 30 lat... A może akurat wywołałoby to trochę uśmiechu w tej szarej rzeczywistości. Niestety adresy tylko do wiadomości redakcji, a redakcji już dawno nie ma.

Szkołę opuściliśmy dość szybko. Poza gazetami i podręcznikami nie było za wiele do oglądania. Do tego na godzinę 14 byliśmy umówieni z właścicielką kolejnego miejsca na naszej liście.
Kto by siedział w szkole, jak przygoda przed nami.

Dwór modrzewiowy w Łosośnie Małej.

W dworku spotkaliśmy się z prawnuczką wspomnianego wcześniej majora Bilmina. Dworek jest wciąż w rękach rodziny Bilminów i starają się za wszelką cenę, by ów zabytek nie popadał w ruinę. Widoczny na powyższym zdjęciu blaszany dach jest tylko tymczasowym zabezpieczeniem, by oryginalne wnętrze mogło pozostać w nienaruszonym i o dziwo bardzo dobrym stanie jak na taki okres dla drewnianej konstrukcji.

Dowiedzieliśmy się później, że Stanisław August Poniatowski, który nadał dla Sidry prawa miejskie, był jednocześnie częstym bywalcem w owym dworku. Na pamiątkę tego i na cześć króla wstawiono w jednym z kominków płytę żeliwną z inicjałami króla.

Właściciele starają się, by dworek przetrwał, jednak jak to bywa najczęściej, przeszkodą są pieniądze. Mianowicie ich brak.
Jest o co walczyć, z tego co udało nam się dowiedzieć jest to jedyny dworek modrzewiowy na terenie Polski, można śmiało rzec, że jest jedyny w swoim rodzaju.

Po więcej zdjęć z naszych wypraw zapraszamy na nasz profil w serwisie Facebook.

<<< W poprzednim odcinku

2

Oglądany: 82844x | Komentarzy: 32 | Okejek: 325 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało