Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Pamilacan - prawdziwa rajska wyspa. Filipiny oczami bojowniczki JM

48 198  
170   15  
Stickyrice pisze: Dochodzą mnie słuchy, że za warszawskim oknem w końcu zapanowała zima. To chyba najlepszy moment, by opublikować relację z pobytu na prawdziwej, rajskiej wyspie.


Dzieci bawiące się w porcie, z którego wypływają łódki na Pamilacan.
Na dobry początek odpowiedź na zagadkę sprzed tygodnia. Prawidłowo odpowiedzieli Nologo i Salival. Gratulacje! Z hiszpańskiego "puto" i "mamon", dość obelżywych epitetów, Filipińczycy zrobili nazwy ciasteczek. Seguro zaś, które po hiszpańsku znaczy "na pewno", w Visaya oznacza "być może", co doskonale oddaje filipińską mentalność. Filipiny przez wiele lat były hiszpańską kolonią, co wpłynęło na język, religię, kulturę i stan owłosienia na twarzy współczesnych Filipińczyków.

Pamilacan to idealne miejsce, żeby odciąć się na parę dni od cywilizacji i odpocząć w miejscu, gdzie czas nie ma znaczenia. Byłam tam dwa razy. Raz na początku pobytu na Filipinach razem z innymi wolontariuszami, a raz całkiem niedawno, zaraz po wyprawie na Luzon.

Jest to jedna z tych małych, uroczych wysepek, które wyglądają jak z katalogu biura podróży. Wizja Pamilacanu pewnie będzie mnie prześladować każdej srogiej zimy.
 

Jedną połowę wybrzeża stanowi klif, a drugą piękna plaża z białym piaskiem i palmami.

 
Ryzykowne ujęcie. Na szczęście żaden kokos ani liść nie spadł mi na głowę.

 

 

Słońce jest za darmo, snorkelling również. Pod wodą jest tak pięknie i fascynująco, że aż żal wychodzić na brzeg. Pola różnych koralowców otaczają wyspę i można pływać godzinami, obserwując kolorowe rybki, szukając żółwi, a dla odważnych – dotykając koralowców. Te ostatnie są w dotyku zabawne. Niektóre szorstkie, inne bardziej jak grzyby, a bladoróżowe mogą poparzyć.

Polecam spacer po wodzie w trakcie odpływu, dostarcza niezapomnianych wrażeń. Możecie oglądać rozgwiazdy, kraby i jaskinie. W wodorostach znajdziecie stworzenia podobne do pająków o pięciu nogach jak rozgwiazdy. Znajdziecie też tajemnicze, delikatne jajka wypełnione morską wodą.








O świcie wynajmiecie łódkę i popłyniecie oglądać delfiny. Przy dużej ilości szczęścia natkniecie się na dzikie, olbrzymie rekiny wielorybie, które nie jedzą mięsa, ale fakt, że są wielkości autobusu, jest wystarczająco przerażający. Wieczorem, jeśli brakuje Wam rozrywek, dołączcie się do karaoke, które działa nawet wtedy, kiedy nie ma prądu.



Oto z czego zrobiony jest Pamilacan. Wapienie porośnięte są bardzo miękką trawą,
dlatego cudownie się chodzi boso.


Na tej małej wysepce są murowane domy, kilka motocykli, małe sklepiki ze słodyczami, piekarnia oraz podstawówka i bardzo, bardzo dużo łodzi. Od strony Boholu znajdują się chatki do wynajęcia, a z drugiej strony wyspy - rybacka wioska, w której kupicie świeżą rybę na obiad, który przyrządzicie w kuchni Waszego gospodarza.


Dzieci w szkole śpiewają hymn


Jackfruit, czyli owoc, z którego robi się moją ulubioną zupę.

Jeśli wybierzecie się na spacer wzdłuż brzegu, natkniecie się na cmentarz wciśnięty między morze a klif. Za nim, mało romantycznie, u stóp wysokiego klifu znajduje się naturalne, morskie wysypisko.


Cmentarz, tak jak katolickie cmentarze w Polsce składa się ze starych i nowych nagrobków, nagrobków ludzi dorosłych i tych małych, smutnych, w których pochowano dzieci. To, co odróżnia go od cmentarzy, które znam, to fakt, że zamiast zniczy są butelki rumu albo taniego wina. Pełne chociaż w połowie. Nie ma to jak napić się ze starym przyjacielem. choćby od dawna leżał w grobie.



Trochę przerażające są też jaskinie w skałach otaczających cmentarz. Z jednej z nich ktoś się „wysypał”.


Niestety, Pamilacan nie jest w 100% rajem. Nie ma na nim słodkiej wody, a częste braki w dostawach prądu sprawiają, że większość mieszkańców ma generatory (jeśli mogą sobie na nie pozwolić). Po zakupy mieszkańcy pływają łodziami na Bohol. Przy okazji drugich odwiedzin zdarzyło nam się doświadczyć tego, co Pamilacańczykom zdarza się raz - dwa razy do roku. Złapał nas tajfun czy sztorm.

Łódka była pełna mieszkańców wracających z targu i ich zakupów - ryżu, coca-coli i wszystkich innych niezbędnych produktów. Taką obładowaną łódeczką wypłynęliśmy na wzburzone morze. Miotało i bujało nami strasznie. Olbrzymie fale sprawiły, że cali byliśmy przemoczeni i zziębnięci. Filipińczycy, spokojni jak zawsze, nie okazywali żadnego strachu i podśmiewali się z mojego przerażenia. Ale kiedy kraty coli zaczęły się suwać po pokładzie i groziło im wpadnięcie do wody, to reakcja była natychmiastowa - zawracamy. I zawróciliśmy, pokonani przez wiatr. Pamilacańczycy przeczekali noc na łódce i rano wszyscy razem wyruszyliśmy na ich wysepkę. Tym razem bez przygód ;)

Kolejnym problemem jest brak pracy. Niewielka wyspa może wyżywić tylko niewielką liczbę osób. Turystyka poza sezonem nie przynosi prawie żadnych dochodów. Na początku lipca byliśmy jedynymi turystami na wyspie. Lokalny przemysł - prawie nie istnieje.


Rybołówstwo też nie należy do najbardziej dochodowych zajęć. Na wyspie jest za to bardzo dużo małych kóz, które miejscowi potem sprzedają.

Kozy obserwujące z zainteresowaniem co też robimy na plaży w tak wietrzną pogodę.

Kilkanaście lat temu najbardziej dochodowym biznesem na wyspie był połów rekinów wielorybich, które dostarczały niesamowitych ilości mięsa i były sprzedawane jako rarytas, głównie chińczykom. Po delegalizacji połowu wielorybów kilka lat temu, wyspa powoli podnosi się z kryzysu dzięki turystom i kozom, ale w międzyczasie sporo młodych ludzi wyemigrowało za chlebem do Manili.

Mieszkańcy mogliby mieć żal, że im nie wolno polować na rekiny wielorybie, ale ludziom z Oslob (miejscowość na Cebu) wolno zakładać „sanktuarium”. W sanktuarium dokarmiają rekiny wielorybie, żeby turyści mogli je oglądać przez cały rok. To zaburza migracje tych zwierząt, które nie pojawiają się już przy innych wyspach. Cóż, kto pierwszy, ten lepszy. Także przebywanie blisko powierzchni jest dla nich niebezpieczne. Według relacji turystów zwierzaki mają szramy po zderzeniach z łodziami.


Po kilku bardzo leniwych dniach nudzi się pobyt na Pamilacanie i czuje się potrzebę powrotu do normalnego tempa, odwiedzenia jakiegoś miasta i, przede wszystkim, skorzystania z prawdziwego prysznica. Ja wtedy o świcie znowu wsiadam na łódź i odpływam w kierunku Boholu.

Trzymajcie się!

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 48198x | Komentarzy: 15 | Okejek: 170 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało