Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki XX

86 583  
294   29  
Pewnego razu dokonałem na pewnym 'wesołym' portalu aukcyjnym zakupów. Sposób przesyłki - poczta polska (do kurierów mam uraz i staram się ich unikać jak diabeł wody święconej).

Tak się jakoś złożyło, że nie było mnie w domu, kiedy listonosz zapukał do mych drzwi. Był za to mój tata, któremu to listonosz wręczył awizo mówiąc, że paczka ciężka i zostawił na poczcie - można się zgłosić w każdej chwili i wydadzą. Paczka ciężka nie była, gabarytowo też nic ponad miarę, ale tata tego nie wiedział.

Rad nie rad, po powrocie z pracy wziąłem awizo i podreptałem na pocztę. Stojąc w kolejce ucieszyłem się nawet, bo za [P]anienką z okienka na parapecie stała paczka zaadresowana do mnie.

[J] - Dzień dobry. Przyszedłem odebrać paczkę.
[P] - Awizo i dowód poproszę...
Podałem [P] to o co poprosiła i odczekałem, aż wklepie numer przesyłki.
[P] - Przesyłki nie ma. Proszę przyjść jutro.
[J] - Listonosz powiedział...
[P] - Listonosz jeszcze nie wrócił. Ma paczkę przy sobie. Proszę przyjść jutro.
[J] - Przecież widzę, że paczka leży za panią.
[P] odwróciła się i rzuciła okiem na paczkę.
[P] - To nie ta paczka.
[J] - Przecież jest zaadresowana do mnie.
[P] - A ma pan na nią awizo?
[J] - Przed chwilą je pani podałem.
[P] - Podał pan awizo na paczkę, której tu nie ma.
[J] - A może pani sprawdzić, czy numer na paczce zgadza się z numerem na awizo?
[P] - No mooogęęę... - łaskawie sprawdziła poprawność numerów.
[P] - No niby się zgadzają...
[J] - No. To skoro ustaliliśmy, że paczka tu jest, proszę o jej wydanie.
[P] - Ale ja nie mogę jej wydać.
[J] - ?
[P] - No bo jej tu nie ma...

Zrezygnowałem - mogłem zrobić wojnę, mogłem wezwać kierownika, mogłem wiele, ale najzwyczajniej w świecie nie miałem czasu.

Dnia następnego ruszyłem na pocztę, żeby odebrać paczkę, której obecność być może zdążyła się odbić na świadomości [P]. Paczka oczywiście nadal leżała tam, gdzie dzień wcześniej - na parapecie.

[J] - Dzień dobry. Ja po paczkę, która dziś miała już być. Tę na parapecie.
[P] - Awizo i dowód poproszę. No tak - paczka już jest.
[P] wstała i udała się po paczkę... na zaplecze. Wróciła po kilku minutach.
[P] - Niestety paczki nie ma.
Już bez nadziei na cokolwiek poprosiłem panią, żeby sprawdziła, czy paczka na parapecie jest tą, której szukała.
[P] - No numer się niby zgadza...
[J] - Niech zgadnę - ta paczka nie istnieje?
[P] z wyrazem wielkiego oburzenia w końcu bez dalszego gadania wydała mi paczkę, która mogłaby już stanowić przedmiot niejednej rozprawy filozoficznej ;)

by Gryfu

* * * * *


Bareja, jak Lenin wiecznie żywy...

Czekam od miesiąca na pismo z sądu o uprawomocnieniu ważnego dla mnie wyroku sądowego - rozprawa odbyła się 30 września 2014 o 11:20. Wczoraj przyszła pani z InPostu z przesyłką sądową. Ja uradowana, że to wreszcie upragnione uprawomocnienie, a tu niespodzianka - przyszło wezwanie do osobistego wstawiennictwa - identyczne do tego jakie dostałam w sierpniu, mówiące, że mam się stawić na rozprawę jako strona i wziąć ze sobą stosowne dokumenty w dniu 30 września 2014 o 11:20.
Ma ktoś pożyczyć wehikuł czasu?

by DuzaMi

* * * * *

Mój Wujek w tym roku kandydował do Rady Dzielnicy.
Powiedział, że podeszła do niego ostatnio sąsiadka i zagaduje:

S - A Dzień dobry sąsiadowi, dzień dobry! Zagłosowałam na pana!
W - A dziękuję bardzo, dziękuję, jestem wdzięczny za każdy głos!
S - No w końcu panu obiecałam prawda? Pani Iksińskiemu z pierwszej klatki też.
W - Jak to?
S - No na pewno go pan kojarzy, taki w ciemnych okularach zawsze chodzi w garniturze.
W - Ale to na kogo pani oddała w końcu głos?
S - No na pana i na Iksińskiego! No i jeszcze na panią doktorową z 3 piętra, bo ona to mje zawsze recepty przez męża realizuje, no to nie mogłam jej odmówić prawda?
W - Ale to postawiła pani kilka krzyżyków? Nie tylko jeden?
S - A co PAN?? Co pan taki samolubny? Tylko dla siebie by chciał!!!
W - Ale pani głos jest nieważny!
S - A co mje pan głupoty opowiada! Na różnych listach stawiałam! Samolub pan jesteś i tyle! Ja już więcej na pana nie zagłosuję!!

by sotalajlatan

* * * * *


Koleżanka z roku, Ewa, jest jawną i wojującą feministką.

W zeszłym tygodniu wyciągała mnie, mimo, że znała moje, odmienne od jej poglądy, na jedno ze swoich spotkań. Skuszona darmową kawą i spotkaniem z "bardzo szeroko znaną w tych kręgach" panią PSYCHOLOŻKĄ, poszłam.

Na sali, w Miejskim Ośrodku Kultury, tłoczyło się może z trzydzieści rozemocjonowanych kobiet, o średniej wieku 25+. Na początku miała być pogadanka o chwytliwym tytule: "Kobieta. Samorozwój drogą do sukcesu", później dyskusja. Prowadząca zadała pytanie, jak się rozwijamy, jak włazimy pod drabince o nazwie "sukces", aż w końcu padło pytanie: "jak się odprężamy zazwyczaj po ciężkiej pracy?". Kobiety mówią, że czytają literaturę, chodzą same do teatrów, etc.

I padło na mnie. No to wstaję i bez większego pomyślunku odpowiadam:
- Lubię sprzątać.

Pomruk zdziwienia, niezadowolenia przebiegł po sali, PSYCHOLOŻCE brewka się uniosła i prosi, żebym rozwinęła.

A ja, jak taka sierota, dalej kopię sobie grób:
- Odprężam się, gdy sprzątam, lubię to robić. Oczywiście, lubię też czytać, bardzo dużo czytam, ale sprzątanie to taki sposób na co dzień, na szybko, zapach schnącego prania, sosnowej pasty do mebli, kojarzy mi dobrze, z babcią trochę. I pomyśleć w samotności mogę... - przerwałam zmieszana.

Prowadząca pyta:
- A mężczyzna? Co pani sądzi, mężczyzna nie może wykonać tych zadań?

- To zależy. Jeśli mamy podobną pracę, to czemu nie, może część obowiązków wykonać za mnie, można się podzielić.

Brew prowadzącej powoli trafia na miejsce, ale dodaję:

- No chyba, że ciężko pracuje, taki strażak na przykład, ratownicy, przecież jak wróci po kilkunastu godzinach, to na szmacie nie każę mu jeździć, bo ja paznokcie pomalowałam. Chyba, że w dzień wolny...
Znów przerwałam, widząc czerwone oblicze pani PSYCHOLOŻKI.

[P]: To uważa pani, że kobieta ma wszystko robić, a mężczyźni mogą nas wykorzystywać seksualnie i traktować jak służbę i niższy szczebel?
[J]: Nie, tłumaczę przecież. Podział obowiązków jest w porządku, ale bez skrajności, jestem wyrozumiała...
[P]: Przecież to wyzysk! I pani, Z TAKIM podejściem nazywa siebie feministką???
[J]: Ou, nie, ja tu tylko z koleżanką przyszłam.
[P]: Proszę wyjść! Burzy pani hierarchię i strukturę blablabla...

No co, zawinęłam się i wyszłam.
Darmowej kawki nie dostałam.

by zegarka

* * * * *


Mój dziadek wydzierżawił sobie działkę, był tam taki stary domek. Dziadek go wyremontował, dobudowane zostało dodatkowe piętro, ogólnie wszystko jest już wyszykowane. Jednak dziadek postanowił w końcu zrobić ogrodzenie wokół działki. Na początek stwierdził, że zbuduje prowizoryczny płot, czyli grube kołki i przybite do nich deski. I tutaj zaczyna się jazda.

Sąsiad dziadka stwierdził, że płot jest zbyt blisko drogi (chociaż i tak na pewno nikomu to nie przeszkadzało) i powiadomił odpowiednie służby. Oczywiście przyjechali jacyś panowie, coś pomierzyli, posprawdzali i okazało się, że faktycznie, dziadek musi rozebrać płot, bo jest o 10 cm za blisko. Ale... panowie, o których wcześniej wspomniałem, zwrócili uwagę na płot sąsiada (bardzo ładny betonowy płot z drewnianymi sztachetami) i stwierdzili, że też im coś nie pasuje.

Płot sąsiada również był źle postawiony i za bardzo wchodził na drogę, dostał on nakaz rozbiórki tego płotu. Dodatkowo stwierdzili, że płot szwagra owego sąsiada (który mieszka obok niego) też źle stoi (ogrodzenie z kamienia) i też trzeba go przestawić. W efekcie dziadek musiał rozebrać swój prowizoryczny płot, co zajęło 30 minut, a sąsiad i jego szwagier muszą burzyć niektóre elementy i wykopywać betonowe kawałki.

by mariuz

* * * * *


Mam małą córeczkę, obecnie 4-miesięczną... Szkrab rośnie jak na drożdżach, a że rodzinę mam wielką i dzieci w niej dostatek, od różnych braci, sióstr, bratowych i innych znajomych dostaję co raz wielkie torby z ubrankami dla niej.
Wielu z nich nie mam nawet okazji córce założyć i leżą zapakowane w torby, i reklamówki.
Ostatnio postanowiłam zrobić porządki i część z tych ciuszków komuś oddać.

Poprzebierałam i wyszło, że mam do oddania 4 reklamówki. Podzieliłam je tak, że 2 większe torby były z ubrankami typowymi dla dziewczynek (różowe, w kwiatki i inne księżniczki), oraz 2 mniejsze - z ubrankami dla chłopca (niebieskie, samochodowe, itp.)

Na jednym z lokalnych portali ogłoszeniowych dałam ogłoszenie "Oddam ciuszki niemowlęce osobie potrzebującej. rozmiary od 50 cm - 68 cm. Nr tel:..."

I tu zaczyna się piekielność...
Pierwszy telefon:
- Dobry, ja w sprawie tych ciuszków.
- Tak słucham...
- Jakiej firmy są te ciuszki?
Trochę mnie zatkało... Ale wyjaśniłam pani, że ciuszki są różnych firm, czyste, wyprane i poprasowane, że niektóre nowe jeszcze z metkami, ale nie wiem jakich firm.
- Eee, bo ja za miesiąc rodzę, ale jak pani ma byle co, to ja dziękuję... - I rozłączyła się...

Nie zdążyłam się otrząsnąć z szoku, gdy zadzwonił drugi telefon.

- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. Czy to jeszcze aktualne?
- Owszem, aktualne.
- To poda pani adres, ja wpadnę po ubranka.
- No dobrze, a pani potrzebuje dla chłopca czy dziewczynki? Bo mam podzielone, to żebym wiedziała które torby pani przygotować.
- A co za różnica, ja i tak to przecież na allegro opchnę!
Podziękowałam pani za telefon, przypomniałam, że w ogłoszeniu napisałam o tym, że oddam ciuszki osobie potrzebującej i tym razem sama się rozłączyłam.

Telefon numer trzy...
Wszystko ładnie pięknie, pani potrzebuje ubranek dla chłopca, umówiłyśmy się, pani w bardzo zaawansowanej ciąży przyjechała...
Podaję jej spakowane ciuszki, a ona na to:
- Tylko tyle?
Znów mnie zatkało... Może i dwie reklamówki to nie jest sterta ubrań, ale jak liczyłam przy pakowaniu, w jednej mieściło się około 50-60 sztuk ubranek + w jednej kombinezon na jesień - zupełnie nowy.
No nic... Pani nawet nie podziękowała i wyszła...

Z ubrankami dla dziewczynki poszło na szczęście już łatwiej... Młoda (na oko 20-21 lat) dziewczyna wzięła ciuszki, serdecznie podziękowała i jeszcze czekoladę dostałam.

Na koniec, ostatni telefon:
- Dzień dobry, czy to ogłoszenie o ubrankach to jeszcze aktualne?
- Niestety nie, już oddałam ciuszki.
- To spier***aj.

Teraz się zastanawiam, czy warto dać ogłoszenie, że sprzedam dwie paczki pieluch (MEGA PAKI) za pół ceny... :)

by Cafeee

* * * * *


Jak już pisałem wcześniej w innej historii, sprzedaję nowe samochody w salonie Forda. Ok. 3 tygodnie temu przyszła do mnie para, chcieli kupić Focusa.

Formalności i konfiguracja auta załatwiona. Przyszedł jakże cudowny dzień odbioru samochodu. Wszystko cacy aż do momentu, w którym pani właścicielka (PW) nie oznajmiła jakże szokującego zdania:
(PW) - Panie Jakubie, ależ TU JEST ZAGNIECENIE!
Podchodzę do klientki, patrze na tylne drzwi pasażera i widzę malutkie ok. 1 cm. zagniecenie!
Wtedy odezwał się Pan 2 Właściciel:
(P2W) - RZECZYWIŚCIE o.O!!!
I obrał mnie zonk! Jak na nowym aucie może być wada?! Laweta przyjechała do nas wczoraj 2 godziny po zamknięciu salonu, i stała całą noc. Nikt oprócz zjechania z lawety autem wcześniej nie jeździł, więc jak to możliwe?!

Wołam szefa i ten patrzy, dotyka i jak nic, uwierzyć nie może. No to mamy problem.
Ale szef jako osoba opanowana uśmiechnął się i zaprosił klientów nazajutrz ponownie. Mamy wokół salonu monitoring. Przejrzeliśmy całą taśmę. I postanowiliśmy zrobić zagrywkę (wy czytelnicy o efektach filmowej nocy dowiecie się później). Parka przyszła do salonu i rzucam im tekst:

(J) - Dzień dobry. Niestety nie udało się naprawić państwa samochodu. Czy chcielibyście przyjąć to auto w takim stanie? I doczekałem się odpowiedzi, którą wiedziałem, że na 300% padnie.

(PW) - Dobrze, ale tylko z rabatem. Ja mam ciocię prawniczkę i ona powiedziała mi, że zgodnie z prawem Unii Europejskiej jak auto jest uszkodzone, to możemy domagać się RABATU!

Wtedy podszedł szef stojący obok:
(S) - No cudownie! Tylko nie wiem, czy ciocia dodała, że zgodnie z prawem Unii Europejskiej zanim za auto pani nie zapłaci, nie może go pani niszczyć!
Otóż jeżeli teraz odwoła się pani od decyzji zakupu samochodu, będzie pani przestępcą, bo niszczy pani mienie naszego salonu. I wie pani, następnym razem, jak będzie pani szła uderzyć jeszcze nie swój samochód najprawdopodobniej długopisem, proszę się rozglądnąć czy nie ma wokół 3 kamer monitoringu!

Tak! Pani w celu wyłudzenia rabatu uderzyła drzwi samochodu długopisem. Robiła to niczym prawdziwy kryminalista! O 3 w nocy zakradła się na parking, i niczym nie przykrywając twarzy, wdrapała się na lawetę i uderzyła biednego Focusa!

Pani jednak auto zakupiła. Przybyły patrol policji jednak nie był potrzebny.
A przybyły z nią, najprawdopodobniej mąż, siedział cicho aż do końca.

Puentą do mojej historii może być myśl Alberta Einsteina:
Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej.

by 1kuba21

* * * * *

Wezwano pogotowie do jednej ze szkół. Pojechaliśmy, szkoła zamknięta na karty elektroniczne (czy jak to się nazywa, za moich czasów takich cudów nie było). Wpuścił nas pan woźny i zaprowadził do dyrektorki. Na miejscu rozglądamy się za poszkodowanym - nie ma. Za to pani dyrektor wita nas słowami:

- Witam w naszej wspaniałej szkole! Mam nadzieję, że panowie nie pomyślą o nas źle! Ta szkoła to spełnienie marzeń każdego ucznia, mamy bardzo wysokie osiągnięcia sportowe i literackie! A nawet wpadło nam kilka wartościowych nagród za konkursy matematyczne!

I tak gadka przez kilka minut. Czułem się jak na promocji lub reklamie danej szkoły.

- Cieszymy się z waszego powodzenia, aczkolwiek wezwano nas tu do rannego ucznia. Może mogłaby nam pani go wskazać? Bo osiągnięcia waszej szkoły, mimo, że imponujące, nie są obiektem naszego zainteresowania. Jak pani widzi obaj szkołę już skończyliśmy.

Lekko obruszona wezwała nauczyciela wf-u. Mijają kolejne minuty zanim pan się pojawił... Odprowadziła nas do drzwi i rzucając do pracownika: "wiesz co mówić!", trzasnęła drzwiami po naszym wyjściu. Po drodze (szkoła miała niekończący się korytarz!) pan opowiadał nam o uczniu:

- Potknął się. Chyba ma złamaną rękę. Na wf-ie się potknął. W nogę kazałem im grać, a to taka sierota... Znaczy, chyba nadepnął na piłkę i złamał nogę.
- To nogę czy rękę? W zgłoszeniu mieliśmy tylko krwawienie silne, skąd krwawi? I skąd złamania?
- To znaczy... Nie wiedzieliśmy, że jest złamana ręka jak dzwoniliśmy. I to krwawi ta ręka...
- To złamanie otwarte?
- No nie wygląda ciekawie. Chyba kość piszczelowa wystaje.
- Piszczelowa? Więc to jednak noga? Nie ręka?
- Tak, tak. Noga... O piłkę się potknął!
- Jakieś jeszcze obrażenia?
- Tak... Chyba ma limo i wybitego zęba... I jakieś siniaki na twarzy, poobijany jest, trochę zadrapań...
- Panie to brzmi jakby wpadł pod traktor, a nie nadepnął na piłkę!

Wf-ista więcej się nie odezwał, przyspieszył kroku. W końcu dotarliśmy do potrzebującego i nas zamurowało. Chłopak chudziutki, lekko zgarbiony, wyglądał jakby go ze trzech gdzieś w rogu dopadło. I to konkretnie. Faktycznie, noga była złamana (chociaż wcale żadna kość nie wystawała), nos złamany, limo jak kareta, twarz we krwi, na rękach i tułowiu mnóstwo otarć i obić. Co prawda w pracy nie takie rzeczy widywaliśmy, ale po to robiliśmy wcześniejszy wywiad, żeby wiedzieć czego się spodziewać. Idąc w kierunku chłopaka rzuciłem:

- No to nie wygląda z całą pewnością na potknięcie!

Na to dziewczyna, która siedziała z tym chłopcem odezwała się:

- Jakie potknięcie! Z III C go pobili! ZNOWU!

Wf-ista doskoczył do dziewczyny, złapał ją pod rękę i krzyknął:

- Jakie pobili! Potknął się! Widziałem! W piłkę grali!
- Jaką piłkę!? Przecież Jacek nawet nie potrafi piłki kopnąć!
- W piłkę grali! Ja tu jestem nauczycielem! Wiem w co grali! Wiem co się dzieje u mnie na lekcjach! Wyjdź, bo panowie muszą mieć miejsce!

Dla nas to, że ktoś go pobił było bardziej niż oczywiste. Potknięcie się o piłkę nie powoduje takich obrażeń w żaden sposób. Chłopak był trochę przytłumiony, kolega przez radio wezwał policję, na co dyrektorka dostała prawie wścieklizny. Poprosiliśmy też o niezwłoczny kontakt z rodzicami dziecka, bo okazało się, że przed nami nikt na to nie wpadł (chłopak niepełnoletni).
Przytargaliśmy nosze i ładujemy chłopaka. Dyrektorka podleciała:

- Dlaczego go zabieracie!? Nic mu nie jest!
- Proszę pani, chłopak jest porządnie obity, ma złamaną nogę i nos, kilka krwiaków, podejrzewamy też uraz głowy (objawy otępienia, ból głowy i wymioty). Chłopak nie jest w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytania, a pani mówi, że nic mu nie jest!?
- No dajcie spokój, to licealista! Myśli tylko o tym jak uniknąć lekcji!
- Tak, on przynajmniej w ogóle myśli...

Załadowaliśmy go do karetki, żeby zabrać od tych idiotów. Policja akurat podjechała, nakreśliliśmy zdarzenie, pokazaliśmy chłopaka, pojechaliśmy.

Wyobrażam sobie jak długo chłopak musiał być maltretowany przez starszych kolegów, a dyrekcja wszystko ukrywała pod przykrywką szkoły idealnej... Coś strasznego, tak bardzo zaniedbać swoich uczniów żeby sławić swoją szkołę jako najlepszą. Niektóre jego obrażenia były stare, miał też kilka blizn. Swoją drogą jak to się stało, że jego rodzice nie zwrócili uwagi na to jak wygląda ich syn?

A wiecie co mnie najbardziej śmieszy? Nad drzwiami szkoły jest wielki plakat akcji "stop przemocy!"...

by zaszczurzony

* * * * *

Zdarzyło się to kiedy mieszkałem jeszcze w bloku, na ostatnim dziesiątym piętrze. Któregoś dnia wpada wracająca z pracy roztrzęsiona żona, mówiąc, że jak jechała windą to na windzie ktoś siedział, a kiedy z niej wychodziła to ten sam ktoś próbował ją obsikać; ponadto z góry dobiegało radosne rżenie na kilka głosów.

Poradziłem żonie, żeby nikomu nic nie mówiła, a ubrania i tak trzeba wyprać; a ja już coś na nich wymyślę.
Była to winda z lat 80, z metalowymi drzwiami z okienkiem, taka bez drzwi w środku. Na jazdę na windzie mógłbym oko przymknąć, w końcu kiedyś też się tak bawiłem, ale w obsikiwanie to już nie.
W obijanie mordy szczeniakom lat 12-14 nie chciało mi się bawić, więc zająłem się nimi trochę w inny sposób i to tak bardziej incognito.

Ściągnąłem windę na 10 piętro, w tym czasie schodząc piętro niżej. Kiedy jechała to przyuważyłem, że akurat ta ma pasażerów na dachu (mieliśmy dwie windy obok siebie), więc po zatrzymaniu na najwyższym piętrze odgiąłem górny róg drzwi na dziewiątym i pozostawiłem je tak podparte kapslem po piwie. Z zewnątrz nic nie było widać, trzeba było rękę wsunąć.
Wystarczyło to na przerwanie obwodu i unieruchomienie windy na ostatnim piętrze.

Co się potem działo - możecie przewidzieć, a obserwowałem to z radością jako jeden z gapiów zgromadzonych dookoła patrolu Policji, po których anonimowo "ktoś" przedzwonił, aby sytuacja się nie rozeszła. W każdym razie po kilku godzinach gdzieś tak koło 21, pasażerowie na gapę zostali wypuszczeni przez konserwatora, który przez cały czas przed rodzicami owych pociech roztaczał widoki mielonego mięsa z kością.
Konserwator doskonale wiedział co zaszło, ale też go bawiło długie poszukiwanie usterki, i na pytania wzburzonych rodziców jeżdżących pociech odparł:

- Tak, to kapsel styki zablokował, ale on tam musiał wpaść od wstrząsów, tak się czasem zdarza. I to zwłaszcza kiedy ktoś na windzie jedzie.

by Dominik

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 86583x | Komentarzy: 29 | Okejek: 294 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało