Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki X

62 271  
259   22  
Garść zabawnych historyjek z życia wziętych - po raz dziesiąty.

Wyłażę z komentarzy, żeby opowiedzieć Wam pewną sytuację, której (ku mej radości:) byłam świadkiem.

Jak to ja - spóźniłam się na tramwaj. Następny na 10 minut, więc siadłam na przystanku i czekam.

Poprzedzani odgłosami zażartej dyskusji, na przystanek zmierzają 3 panowie menele, z wyglądu tudzież rozsiewanej woni - zupełnie standardowi. Stanęli sobie w kąciku, bez krępacji wyjęli po piwku, jeden fachowo otworzył metodą "kapsel o kapsel", chwilę postali, pokontestowali rzeczywistość, wtem jeden rzecze:
- Ale wiecie, co wam, k***, powiem? Te, k***, policjanty, to jest po prostu ZUPEŁNY BRAK PROFESJONALIZMU! Wychodzę ze sklepu, piwko se, k***, niosę, a dwóch się do mnie dopier**a! Że niby ja z ZAMIAREM SPOŻYCIA! I mandat mi chciał dać! No to jest przecież ABSURDALNE!
- No co ty, CO ZA, k***, CHAM!

(W trakcie dialogu przystanek jest sukcesywnie obsiadany przez oczekujących, głównie dość eleganckie starsze panie - a że panowie debatują dość donośnie, więc panie, jak te sroki na żerdzi, siedzą z pootwieranymi umalowanymi dziobami i słuchają).

- Ale ja wam, k***, powiem... Ludzie teraz - to już NIE TEN POZIOM, co kiedyś... Przecież to jest NATURALNA LUDZKA POTRZEBA, taka, k***, SOCJALIZACJA przy piwku. To już nie jest to, co k*** kiedyś było. Ja mojemu młodemu zawsze mówię, k***: Bądź ty sobie, kim ty se, k***, chcesz. INTELIGENTNY jesteś, to sobie bądź lekarzem, bądź se prawnikiem, nawet, k***, księdzem. Ale najpierw - BĄDŹ CZŁOWIEKIEM!

Po tych słowach pozostali dwaj panowie kiwnęli ze smętkiem głowami i - rozważając słowa kolegi - zapatrzyli się w dal. Pani koło mnie szepnęła: "Dobrze gada, oj, dobrze", a mnie ta scenka po prostu rozczuliła - duch w narodzie nie ginie, intelektualiści zawsze jakoś dają radę ;)

by cher

* * * * *



A tymczasem na kolei...

Uwielbiam święta, ten czas kiedy za kółko siadają ludzie, którzy zwykle trzymają samochody w garażu pod kocykiem, a prawko w szufladzie gdzieś pomiędzy rachunkami za gaz i zdjęciami podpisanymi "Bułgaria '78". Mieliśmy ostatnio jakieś święta (Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Trudno stwierdzić) są i efekty.
Pociąg nawet lekki, raptem 1800 ton, jazda całkiem przyjemna bo 70 km/h to już nie stanie w miejscu, a jeszcze nie ekspres.

Zbliżam się do przejazdu z automatyką, działa to tak: pociąg najeżdża na czujniki, zapalają się światełka sygnalizacji i za 25-30 sekund pociąg przejeżdża przez przejazd. Zbliżam się więc moim stalowym potworem, kontakt zbity - światełka zaczęły migać. Jest cacy.
Ale z lewej strony zbliża się samochód... samochód chcący rzucić wyzwanie mojemu pociągowi... no może z tym "samochodem" trochę przegiąłem, po prostu nadjeżdża Nissan Micra. Nie jechał szybko, sygnał "Baczność" i... nic, zero reakcji kierującego. No to czas na symfonię dźwięków, byłem pewnie słyszany w RPA. A samochodzik jak jechał tak jedzie, metry dzielą go od przejazdu. Trudno, hamowanie nagłe i pozostaje czekać co się stanie. No i prawie się udało, micra oberwała w tylni zderzak, zawinęło nią do rowu i tyle.

Zanim się zatrzymałem już miałem wykręcony numer na Policję, no bo właściwie co miałem przez ten czas robić? Schodzę z loka i lecę do tego co zostało z jeździdełka. Podbiegam, a tam... BABA, noż kurde balans, czy ja nie mogę ustrzelić kiedyś faceta? Do czasu przyjazdu służb nie dało się nawiązać z kobieciną łączności. W końcu powiedziała Policji, że nie widziała pociągu, przejazdu, świateł sygnalizacji ani nic. No tak, podkradłem się po cichutku i wyskoczyłem z krzaków jak kuna patagońska. Wynik: Micra 0:1 ET 22.

I nie, nie mam nic do kobiet za kółkiem, ale już chyba z 10 lat nie trafiłem faceta na przejeździe. Ot, moje szczęście.

by PeKaPista

* * * * *



Historia opowiedziana mi przez moją byłą, która pracowała swego czasu w sklepie zoologicznym.

No więc do sklepu przyszła klientka. Oznajmiła, że sprawiła sobie małego kociaka i potrzebuje wyprawki.

Jak się okazało, wcześniej nie miała do czynienia z kotami, jednak zależało jej na dobru zwierzaka. Wyprawka z podstawowej przerodziła się w full-wypas gdyż klientka chciała jeszcze to, tamto, a to może się przyda aby kotek miał dobrze. Dziewczyna cieszyła się, że futrzaste stworzonko będzie miało dobrze (a i przy okazji utarg będzie dobry, choć to drugorzędne wobec dobra kota). Wspomogła fachowymi radami, jako że sama należy do kotofilii.

Mija dzień-dwa...

Do sklepu wpada ta sama klientka z nosidełkiem (z wyprawki) wraz z zawartością w ręce i lekkim przerażeniem w oczach.

- Bo wie pani, od paru dni coś się kotu dzieje z gardłem, może chory, jakąś chrypkę ma? Ma pani jakieś lekarstwo na to? Kot jakoś tak charczy jak oddycha. O proszę zobaczyć, właśnie teraz.

Dziewczyna rzuciła okiem na prześliczne puchate maleństwo i korzystając z fachowej wiedzy (studia weterynaryjne) i praktyki ze zwierzętami, szybko mogła postawić odpowiednią diagnozę:

- Proszę pani, ten kot mruczy.

by glan

* * * * *



Z pół roku temu jechałem autobusem z trzema "chłopaczkami - melomanami" typu umcyk-umcyk z komórki. Obok nich siedział jeszcze taki łysy koleś "dwa na dwa" w dresie, a przed nimi dwie starsze panie. Autobus właśnie stanął na przystanku przy Wileniaku i jedna ze staruszek zapytała "muzykalnych", czy nie mogliby ściszyć, bo ją głowa boli. W odpowiedzi usłyszała śmiech, głupawe komentarze i oczywiście poza tym żadnej reakcji.

Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, dresiarz złapał komórkę, wyrzucił przez otwarte drzwi do śmietnika i pyta szczyli:
- Wysiadacie, czy was też mam wyj...ć?
Mało się nie pozabijali w drzwiach.
A dres z uśmiechem do staruszki:
- Wkur...ją mnie takie ch...je. Przecież ja też mam babcię.

by d1ler

* * * * *



Pracuję w kinie, w Anglii.

Stoję na kasie. Przychodzi para. Facet mówi, że zamówił bilety online, ale niechcący dwa razy mu się kliknęło i chyba zdublował zamówienie. Zdarza się, nie ma problemu.
Wołam menadżera, men przychodzi, robi zwrot, załatwione.

[Ja] Coś jeszcze dla państwa?
[Facet] Tak. Eee... Duży solony popcorn, duża cola zero, hot-dog, nachos z podwójnym serem...
Uzbierało się spore zamówienie. Wszystko stawiam przed państwem.
[J] Trzydzieści cztery pięćdziesiąt poproszę.
Facet stoi w milczeniu i patrzy na mnie wyczekująco. Nieswojo mi się robi, bo może coś przeoczyłam, coś jest nie tak? Ale nie, facet się dalej patrzy jakoś tak jakby chciał mi coś telepatycznie przekazać.
Menadżer, który się krzątał obok, podchodzi i obserwuje.
[J] (głośniej) Należy się trzydzieści cztery pięćdziesiąt, proszę pana.
[F] A bo ten... bo mnie tak zestresowało to podwójne bukowanie, że całą noc spać nie mogłem.
[J] Yyy... tak?
[F] Strasznie. Okropnie. Normalnie aż mam wory pod oczami. To co, przez waszą niekompetencję nic nie płacę, co?

Zaśmiałam się posłusznie, bo wydawało mi się, że klient żartuje, a że suchar, to jestem przyzwyczajona. Menadżer też porechotał słabo. Facet patrzy na mnie, patrzy na mena, zaczyna ładować fanty pod pachę, towarzyszka pakuje słodycze do torebki i zbierają się do odejścia.
Pierwszy z osłupienia wyrwał się men.

[M] Hola, proszę państwa, co to znaczy! Nie ma za darmo, proszę zapłacić należność!
[F] Ale jakim prawem! Ja się ZESTRESOWAŁEM!
[M] (tracąc cierpliwość) Ja też jestem wrażliwy. Trzydzieści cztery pięćdziesiąt poproszę.
Facet rzuca ładunek na ladę, kobieta wyszarpuje słodycze i też nimi ciska.
[F] (obrażony)To ja tylko małą colę wezmę.

Kiedy już sobie poszli i odzyskaliśmy ludzką mowę, menadżer wyznał mi, że dotąd myślał, że osiem lat zarządzania kinem uodporniło go na dziwienie się ludziom, ale dzisiejszy dzień zmienił wszystko.

by Strzyga

* * * * *



Dziś, godzina 11:00.

Siedzę w pracy, w serwisie, pozbawiam serwisowanego komputera procesora. Kolega na papierosie. Nagle dzwoni moja komórka. Numer z 22 na początku - pewno ubezpieczenia czy inne bajery w ofercie. Odbieram.

- Dzień dobry, moje nazwisko Janina Piekielna, dzwonię z firmy orendż (nigdy nie miałem nawet z nimi kontaktu), mam panu do zaoferowania naszą najnowszą ofertę ze smartfonem Samsung Galaxy S4 za złotówkę, czy jest pan zainteresowany?

- Niezbyt, jestem w innej sieci, poza tym, skąd mają państwo mój numer?

- Został wygenerowany przez komputer.

- Komputer sam z siebie nie wygeneruje mojego numeru. Proszę mi powiedzieć, jaka firma dostarczyła państwu mój numer?

- Proszę pana mówiłam już, że wygenerował go komputer. Czy jest pan zainteresowany ofertą?

- Nie, dziękuję.

Wyłączyłem się i pracuję dalej. Godzina 12:40. Telefon.

- Dzień dobry, moje nazwisko Janina Piekielna, dzwonię z firmy orendż, mam panu do zaoferowania...

- Proszę pani, już mówiłem, że mam numer u innego operatora, do widzenia.

Rozłączyłem się. Komputer był gotowy, zadzwoniłem do klienta by go odebrał, niestety mógł przyjechać dopiero za godzinę. Nuda straszna, nic do roboty nie było, 13:03 telefon. Odbieram. Z planem zemsty.

- Dzień dobry, moje nazwisko Janina Piekielna, dzwonię z firmy orendż, mam panu do zaoferowania naszą najnowszą ofertę ze smartfonem Samsung Galaktyka S50 [blablabla] czy jest pan zainteresowany?

- W sumie to tak.

No więc dałem kobicie pole do popisu. Męczyłem ją wypytując przez kolejne 34 minuty o najdrobniejsze szczegóły oferty, wyrażając wątpliwości, pytając o regulamin, umowę i inne ceregiele. Wyczerpałem już zasób pytań.

- Rozumiem, czy ma pan jeszcze jakieś pytania? (nieźle zniecierpliwiona i zmęczona pytaniami).

- Nie, już nie.

- Rozumiem, że mogę wysłać do pana kuriera z umową?

- Nie, dziękuję, mam numer u innego operatora.

Rozłączyłem się.

by xkaban


* * * * *



Jestem posiadaczką legwana zielonego imieniem Mucha.

Historia będzie o tym jak do mnie trafił.

Na początek poznajmy Kasię - dziewczyna jak się przekonałam tępa, nieodpowiedzialna i niemyśląca. Czarne farbowane włosy, szpachelka samoopalacza i styl ubioru pasujący do trendów z pobocza autostrad.

Kasia kupiła legwana. Chyba pierwsze co zrobiła po zakupie to zdjęcia na fejsika podpisane "Móóój przystojniaczek ;oo ;*". I byłoby wszystko ok, gdyby do mnie nie napisała. Tutaj dodam, że pracuję w sklepie zoologicznym.

Wiadomość rozszyfrowywałam 15 minut, dopóki zrozumiałam o co jej chodzi.

Kasia chciała oddać zwierzątko do nas, bo zrobiło się brzydkie, brązowe, nic nie robi cały dzień i ją bije ogonem (tak bronią się legwany). Umówiłyśmy się że wpadnę, obejrzę go i w razie czego zabiorę do sklepu.

TO, co ja do cholery zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Prawie półmetrowy legwan siedział w może 12-litrowym akwarium na trocinach i trawie drugiej świeżości. jakieś 17-20 stopni to katorga dla takiego zwierzaka. Jednak hitem był wciśnięty jeszcze basen (mistrzyni organizowania przestrzeni) z wrzątkiem. Myślałam że wyleję jej go na głowę. Bo sądziła, że we wrzątku się ogrzeje, to nie będzie musiał się ocieplać świetlówką, która kosztuje całe 30 zł.

Wybaczcie, ale sądzę że decydując się na takie zwierzę, trzeba się liczyć z pewnymi wydatkami na wyprawkę. Jeśli ktoś nie zamierza choćby spróbować zapewnić mu podstawowych warunków, to niech sobie kupi chomika, a nie próbuje szpanować jak to ujęła Kasia "super egzo zwierzem".

Poinformowałam ją, że zabieram go dziś. Wyszłam na fajkę na klatkę i po chwili dostałam pakunek. Wiecie w czym mi go przyniosła? W foliówce, do której wrzuciła jeszcze jego papiery. Nie odezwałam się ani słowem.

Mucha odzyskuje powoli kolory, już się przyzwyczaił. I mam nadzieję że zapomniał o koszmarze.

A Kasia... poinformowała już połowę znajomych, że zamierza kupić węża. I dobrze. Mam nadzieję że ją wpier*oli.

by ZepsujBabciPralke

* * * * *



Zdarza się nam niestety, krótko mówiąc, paść ze śmiechu na akcji. Napisałem ′niestety′, ponieważ to wysoce nieprofesjonalne, a my lubimy stwarzać pozory. ;)

Wezwała nas żona do swojego ukochanego. "Coś z plecami" hukło, pierdykło i bam. Facet leży i nie może się ruszyć z bólu. Diagnozę sobie w myślach zaraz stawiamy, ale nieszczęśnika trzeba zgarnąć. Dojeżdżamy na miejsce, a przejęta żona prowadząc nas na "miejsce zdarzenia" opowiada:

- Huknął takiego piarda, tak walnął bączura, że aż coś mu pizgło w plecach! No mówię panom, jak się zesrał, myślałam, że wystrzeli z tyłka kręgosłup! Sprawdzałam trzy razy czy nie rozsadził niczego pod dupą!

Sposób opowiadania wprawił nas w dobry humor i na naszych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Szybko się okazało, że to tylko wstęp. Żonka zaprowadziła nas... Do toalety. Okazało się, że pan doprowadził do wypadku defekując. Żona kontynuowała:

- Zobaczcie, nowiutki klopik. A ten spuścił mu taki kloc, że aż mu dupa pękła razem z kręgosłupem!

Biedny pan, na tle opowieści żony, z bokserkami przy kostkach, śmiał się przez łzy.

by zaszczurzony

* * * * *



Mieliśmy niedawno w mieście niezidentyfikowany obiekt grasujący.
Zaczęło się od historii, że pan ów zaczepił jakąś studentkę wracającą z ceremoniału wyrzucania śmieci, z prośbą o przekazanie mu portfela. Plotki żyją swoim życiem, a łączność w akademikach działa bardzo sprawnie, więc poszła fama, że mężczyzna ten to notoryczny gwałciciel, morderca, zbir o sławie dorównującej chyba tylko Kubie Rozpruwaczowi.

Blady strach padł na wszelkie kobiety w okolicach około akademikowych, niektóre uzbrajały się w noże, tasaki, inne zrezygnowały z wyrzucania śmieci.

Była też ona. Blondynka. Ale to nie ma nic do rzeczy.
A może...

W każdym razie pani portierka przyjęła na siebie rolę sierżanta szkolącego oddziały komandosów i wykładała dziewojom techniki samoobrony. Domowej roboty. A to, że palce w oczy, a to, że perfumy, dezodorant wycelować w patrzały, dać po oczach i w nogi.

Miałam okazję wysłuchać tych rewelacji od owej blondyny. Zarzekała się, że stosuje się do zaleceń. A na dowód wyciągnęła z kieszeni swojej kurtki śmiercionośną broń. Dezodorant.
W kulce...

Myślę sobie tylko, że byłoby ciekawie oglądać laskę smarującą kulką oczy napastnikowi.
Oby Darwin się pomylił...

by Jot

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 62271x | Komentarzy: 22 | Okejek: 259 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało