Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

O trzech dramatycznych dniach

110 249  
349   44  
i10 pisze: Zaczęło się w środę w nocy. Obudziłem się z niejasnym przeświadczeniem, że coś jest nie tak.

Zapaliłem lampkę nocną, nie to, żebyśmy mieli lampkę nocną i lampkę dzienną, tak się mówi. No dobra, zapaliłem lampkę, po prostu lampkę i rozejrzałem się po włościach. Nie to, żebyśmy mieli jakieś "włości"... dobra zostawmy. Rozejrzałem się po pokoju. Najmilsza leży, nigdzie się nie ulotniła, pies też leży w nogach łóżka i udaje, że go nie ma, bo mu leżeć nie wolno, zdradza go wystający ogon, żadnych złodziei, włamywaczy, policjantów, z sufitu nie leci woda, dymu też nie widać, panuje niczym niezmącona cisza. Ale coś było nie tak.
– Mmmmmm – jęknąłem i złapałem się za twarz. No kurde, jakby ktoś gwoździa wbijał w policzek.
– Co się dzieje? – Najmilsza ma lekki sen, takie jęczenie „mmmmmm” natychmiast ją budzi.
– Nic, ząb mnie boli, śpij.
– Myślałam, że coś się dzieje, wracam do lochu.
– Co?
– Śni mi się, że cię trzymam w lochu, nie przeszkadzaj – odwróciła się do ściany owijając się w całą kołdrę i odkrywając psa. Zmora patrząc na coś po prawej stronie mojego ramienia zrobiła minę „mnie tu wcale nie ma, nie leżę na łóżku, to tylko twój sen, i10”. Temu psu wydaje się, że jak on na mnie nie patrzy, to ja go też nie widzę?
Wstałem, poszedłem do kuchni i dobrałem się do szafki z lekami. „Przeciwbólowe, przeciwbólowe” – przerzucałem pudełka i słoiczki – „na cholerę komu tyle nieznanych leków?” Mamy leki na najróżniejsze dolegliwości, które łapały Najmilszą w ciągu jej życia, większość przeterminowana, a jedyne czego nie znalazłem to środków przeciwbólowych.
Ubrałem się, zawołałem psa i pojechaliśmy na stację benzynową.
– Coś przeciwbólowego – poprosiłem sprzedawczynię.
– A gdzie boli? – dziewczę chyba naoglądało się doktora House’a. Zdiagnozuje u mnie toczeń. Lub chorobę autoimmunologiczną.
–Tu – pokazałem na policzek.
– Ząb – ech, bystra szelma – niech pan weźmie to – podała pudełeczko ze środkiem, który w nazwie miał słowo „noc”, logiczne, jest noc. – Bardzo mocne. Coś do popicia?
Bardzo mi się spodobało, że w środku nocy, na stacji benzynowej pracownica tak trafnie odczytała moje potrzeby. Mniej mi się spodobało, że lek nie zadziałał.
– Nie działa – powiedziałem podając pieniądze, kurde, drogi ten lek – macie coś mocniejszego?
– Musi pan odczekać. Zaczyna działać po jakimś czasie.
Zaczekałem.
– Nie, nadal nic.
– Musi pan zaczekać dłużej – powiedziała oddając mi resztę, kurde, mało tej reszty – jakieś pół godziny.
Nie miałem czasu na marnowanie czasu. Sprawa dotyczyła Bolącego Zęba. Każdy wie, że ten ból jest cierpieniem porównywalnym z urodzeniem dziecka. Ponieważ nie miałem okazji urodzić jeszcze żadnego dziecka, podejrzewałem, że w moim przypadku jest cierpieniem większym. Mogę urodzić jakieś dziecko, proszę bardzo, jeśli tylko mogłoby to pomóc w zniknięciu bólu zęba.
Ponieważ człowiek z bolącym zębem staje się nieco rozdrażniony, nie zapytałem sprzedawczyni, jak ma na imię, nie wyraziłem zaskoczenia, że ma na imię tak samo jak moja niewidoma przyjaciółka, którą uratowałem z pożaru, nie poprosiłem by się uśmiechnęła, żeby pokazały się jej takie fajne tegesy w czymkolwiek, nie zapytałem, do której pracuje, czy wybiera się na tegoroczny łódzki Festiwal Światła, ani o to, czy budowa nowej stacji benzynowej po drugiej stronie ulicy nie powoduje u niej niepokoju przed utratą pracy oraz czy nie wie, gdzie jest jakaś czynna apteka.
Przez to całe rozdrażnienie spytałem tylko o to ostatnie.

Na studiach, które trzeba skończyć, żeby zostać sprzedawcą w aptece zdecydowanie zbyt mało czasu poświęca się na zajęcia z „Psychologii i sposobów postępowania z ludźmi, których boli ząb”.
Tego odkrycia dokonałem, kiedy zaspana wariatka w okienku apteki powiedziała, że „najlepiej, żebym poszedł do dentysty”.
– Nie, nie mogę panu sprzedać również morfiny. – powiedziała – Żeby kupić środki na receptę, trzeba mieć tę receptę.
– Przy sobie?
– Tak – ziewnęła – trzeba mi tę receptę dać. Wtedy sprzedam panu Ketonal, Tylidynę, czy co tam pan mówił. Po receptę trzeba pójść do lekarza – potarła ręką po czole i zakończyła – najlepiej, żeby pan poszedł do dentysty.
Wtedy uznałem, że to wariatka. Do dentysty?! Tego zwyrodnialca?! Bez przetestowania leków?!!
– A co może mi pani sprzedać bez recepty?
Wymieniła całą serię nazw środków znanych z telewizji. Jakbym chciał lek z telewizji, to bym pojechał do telewizji. Przecież wszyscy wiedzą, że im mniej znana nazwa leku – tym mocniejsze działanie. Podobnie, im bardziej tajemniczy i chemobrzmiący skład tym szybciej lekarstwo uśmierzy ból, który w międzyczasie zaczął obejmować oko. Chcę coś, co ocieka chemią, jest radioaktywne i świeci, byleby zadziałało już.
– Pigułka dziadziusia– osoba kalająca dumną profesję farmaceutów wyciągnęła do mnie pudełeczko z narysowanym dziarskim staruszkiem w tyrolskim kapeluszu– z kory sosny.
– Nie jestem wiewiórką z bolącymi siekaczami, żeby korę żreć. Trzonowy mnie boli – chciałem pokazać palcem, ale wyszedł mi gest, który na kontynencie północnoamerykańskim oznacza rzecz obrzydliwą lub chęć zwymiotowania – poważnie, potrzebuję coś naprawdę mocnego. Może macie Vicodin?
Wariatka nachyliła się do mnie, rozejrzała na boki, żeby sprawdzić, czy nikt nie usłyszy i konspiracyjnym szeptem zapytała:
– Ale ma pan receptę na Vicodin?

Idąc z powrotem do Matiza natknąłem się na wracających z meczu kibiców. Widocznie zabłądzili, bo mecz skończył się dobre parę godzin temu. Byli to kibice Widzewa albo ŁKS–u, mamy tutaj takie dwie drużyny, znaczy, ja nie mam, Łódź ma. Co ciekawe, obowiązkiem każdego rodowitego łodzianina jest opowiedzieć się za którąś z tych drużyn, nie wiem dlaczego, taka tradycja jak w Krakowie hejnał, a w Norwegii wymyślanie długich przysłów.
Panowie kibice postanowili sprawdzić do fanów której drużyny należę:
– Eeeeee ty, za kim jesteś, za Widzewem czy za ŁKS?
Jako mieszkaniec Łodzi czasem jestem o to pytany, mam na tę okoliczność gotową odpowiedź, więc jej udzieliłem.
Zazwyczaj po mojej odpowiedzi następuje cisza, ponieważ po pierwsze, do pytającego musi dotrzeć, że spomiędzy dwóch możliwości wybrałem trzecią, zrozumienie czego nie jest to łatwe u osoby pod wpływem alkoholu (a tylko takie mnie zaczepiają, prawdopodobnie alkohol nie pozwala im rozpoznać we mnie wielkiego mistrza kung–fu). Po drugie, pytający musi się zastanowić, co to jest Dnieporopietrowsk, więc następuje chwila, kiedy interlokutor nieruchomieje jednocześnie poruszając ustami, oraz po trzecie, pytający zastanawia się, czy ze Dnipro Dnietropietrowsk trzyma akurat sztamę Widzew czy ŁKS i co to w ogóle za nazwa dla miasta, Dniepropietrowsk, a dla drużyny Dnipro, to tak jakby Widzew albo ŁKS nazywał się Łó, głupio.

– Aha – słyszę zazwyczaj po kilku, maksymalnie dziesięciu sekundach.
Rozstąpili się i pozwolili mi, dziwakowi futbolowemu przejść. "Może powinienem powiedzieć, że mam w dupie zarówno Widzew jak i ŁKS, a oni w zamian wybiliby mi bolący ząb? Nie, mogliby wybić nie ten co trzeba, przednie mnie nie bolą” – myślałem wsiadając do samochodu. Na co dogonił mnie jeden z kibiców:
– Halo, halo – powiedział zatrzymując się koło mnie – jeszcze jedno.
Czyli jednak będzie ekstrakcja metodą siłową?
– Dzierżyński pochodził z Dniepropietrowska, prawda?
– Nie wiem, kibicuję tylko tej drużynie.
Opuścił ramiona i odwrócił się do kolegów:
– Też nie wie – krzyknął – mówię wam, że Dzierżyński a nie Tołstoj. Tołstoj jest z Petersburga – zakończył oddalając się do swoich kolegów.

Połknąłem garść tabletek wyprodukowanych przez dziadka w kapeluszu i pojechałem do domu. Resztę nocy przesiedziałem trzymając się za policzek i czytając w internecie opisy nieoczekiwanych zgonów spowodowanych wizytą u dentysty.

Rano Najmilsza wstała (nie dziwne, zawsze wstaje, w zasadzie mógłbym o tym nie pisać, ale skoro już napisałem, nie będę kasował i niepotrzebnie zużywał klawisza backspace. Znajomego zwolnili z pracy za zbyt częste wciskanie backspace, wyobrażacie to sobie?! Dział składania klawiatur w Dellu to jacyś psychole!). No więc wstała:
– Ząb cię boli biedaku – wykazała zrozumienie – idź do dentysty – nie wykazała zrozumienia.
– Sama idź – powlokłem się do łazienki, żeby sprawdzić prawdziwość internetowej porady zastosowania mydła jako środka przeciwbólowego.
– i10, no musisz iść do dentysty, nie ma się co bać! – okłamała mnie Najmilsza z kuchni.
– Fama if! – odkrzyknąłem aplikując przed lustrem kurację. Do dentysty! Następna szurnięta.
– Nie, to nie. Chcesz śniadanie, czy już jadłeś? – spojrzała na mnie – piana ci z pyska leci i10, wściekłeś się?
– Nie fce fojego gufiego fniadania, faraf mi pfejcie, to fobie frobie fam.
– Nie zmuszam, nie zmuszam. Zmora – zwróciła się do psa – twój pan to idiota. Ugryź go.
I zaśmiała się z cudzego cierpienia, jakby bolący ząb mógł być tematem żartów.

W dzień jakby bolało mnie mniej, prawdopodobnie zadziałało mydło, za to w nocy znowu się zaczęło. Zeżarłem resztę tabletek, użyłem mydła i zmęczony, obolały zasnąłem. Kolejnego dnia lekko spuchłem, więc użyłem większej ilości mydła i wciągnąłem nosem rozkruszone tabletki no–spy, których Najmilsza używa przeciw bólowi brzucha, dzięki czemu opuchlizna zeszła. Na brodę.

Akurat podziwiałem w łazience swoją nową wielką kwadratową* szczękę gdy odwiedziły nas Mama Najmilszej z Monisią.
– Sympatyczny elefancie! Co się stało?! – zakrzyknęła Mama Najmilszej.
– Najmilfa mnie fije – zwiesiłem głowę. – Fofiesiała, szefy fam nie mófiś, fo mi f nofy foderfnie garfło.
– Głupi i10 boi się pójść do dentysty mamo, napijecie się kawy, herbaty, czy jego krwi* ?
– i10, jesteś dziecinny. I świrnięty. Zresztą jak wszyscy faceci – wtrąciła Monisia, która w międzyczasie zdążyła wyjąć z torebki swoją przenośną lakiernię i zaczęła malować paznokcie, lub zdzierać farbę (nie jestem pewien do czego służy ta malutka kielnia) Spojrzała na mnie – powiesz, czemu z ust leci ci piana?
– Idiota żre mydło zamiast pójść do lekarza – wyjaśniła zdrajczyni podająca się za moją drugą połowę. – Weźcie mu wytłumaczcie.
Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać trzech harpii namawiających mnie na wzięcie udziału w przykrym i rzadkim przypadku zgonu podczas zabiegu dentystycznego, więc poszedłem ze Zmorą poobgryzać korę z sosny, która rośnie przy naszym przystanku.

A wieczorem zadzwonił ojciec Najmilszej Tateusz.
– Podobno boli cię i10 ząb? – zarechotał dowodząc, że w tej rodzinie człowiek ze swoim bólem nie zostaje sam. – Powiem ci co zrobić. Masz wódkę i goździki?

I tak właśnie rozwiązałem problem bólu zęba.
Nawaliłem się jak stodoła, na kolejny dzień ponownie, a wieczorem mi przeszło. I choć byłem pijany – ból odszedł.
Na wyrzuty Najmilszej, że się upijam w środku dnia najpierw najpierw zgodnie z prawdą odpowiadałem, że jej tatuś kazał mi się upić, a gdy stężenie lekarstwa we krwi wzrosło, darowałem sobie wyjaśnienia i usiłowałem powiedzieć słowo „Dniepropietrowsk”, jednak mi się nie udało.
Zaś gdy w sobotę rano wstałem, byłem uleczony.
Bez dentysty.
Wódka i goździki. Nie byłem tylko pewien co zrobić z goździkami, stoją w wazonie.


*z jednej strony
**wygłupiam się, nie zapytała o krew, tak naprawdę zapytała czy mają ochotę sobie podziobać moją wątrobę.


Polub autora na Facebooku
i odwiedź jego bloga

Oglądany: 110249x | Komentarzy: 44 | Okejek: 349 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało