Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Autentyki DVI - Zalewajka

66 956  
285   35  
Dziś o nerdzie, reprymendzie w łóżku, honorowym dawcy krwi, kodzie QR i pracowych przypadkach. Zapraszam do (długiej) lektury!

CHŁOPAK - NERD


Jestem szczęśliwą posiadaczką mężczyzny nerda. Sama studiuję kierunek techniczny, ale nie jestem aż tak owładnięta podporządkowywaniem każdego swojego gestu takim dziedzinom nauki jak fizyka/matematyka/informatyka. On jest. Czasem wychodzi z tego coś śmiesznego, czasem uroczego, czasem denerwującego, różnie bywa. Ale do rzeczy.
Cudowny sobotni wieczór, głodni wieczorową porą postanawiamy coś przyszamać. Szalejemy więc w kuchni (czyt. ja szaleję, on stoi obok i zastanawia się, czy paprykę można pokroić w paseczki nierównej wielkości, jakby faktycznie to miało mieć wpływ na jakość przyrządzonej potrawy) i ja, jak to prawdziwa baba, w kuchni jestem królową i gotuję sobie "na oko", często wpadając na różne pomysły.
Dziś wybitnie nie mogłam się zdecydować i kilkakrotnie zmieniałam zdanie. W końcu Mój Nerd się zdenerwował na to moje niezdecydowanie, więc mówię mu dyplomatycznie, że "kobieta zmienną jest". Na co on ze słodkim uśmiechem dodał: "Ty jesteś zmienną i chciałbym przez całe życie całkować po tej zmiennej".
Czy ten najbardziej rozczulający z jego nerdowskim komplementów można podciągnąć pod oświadczyny?

by anhb

* * * * *

ŁÓŻKOWA REPRYMENDA

Już niemal zasypiając obok ukochanej, moja dłoń bezwiednie poruszała się po jej boku. Normalnie wwiercając się palcami w miejsce generujące łaskotki dostałbym pewnie z łokcia, ale zamiast tego usłyszałem pełną irytacji reprymendę:
- Weź tę rękę normalnie połóż! Za cycka se złap albo co...

by uqahs

* * * * *

HONOROWY DAWCA KRWI

Któregoś wieczoru, przeszło tydzień temu kładłem się grubo po północy. Najdroższa już spała. Musiało ją obudzić zimno gdy owijałem się w kokon z kołdry.
- Oddawaj kołdrę. Czemu tak późno, gdzie byłeś?
- Telewizję oglądałem. Wiedziałaś że "Dziewczyny do wzięcia" to film obyczajowy?
- Oczywiście, a myślałeś, że jaki?
- Nieważne. A później na jakimś programie mówili, że jak oddam jeszcze dwa litry krwi to będą mógł jeździć MPK za darmo.
- Gdzie?
- W telewizji.
- Gdzie będziesz mógł jeździć za darmo?
- Gdzie będę chciał! Po oddaniu dwudziestu litrów można jeździć za darmo wszędzie.
- A do Norwegii?
- Wszędzie, gdzie jeździ MPK. Do Norwegii nie. Po co miałbym jechać do Norwegii?
- A bo śniło mi się, że jesteśmy w Norwegii - i zasnęła.
Zgasiłem światło, postanowiłem sobie, że chcę jeździć za darmo, rano pójdę oddać krew, jak co wieczór chwilę się pozastanawiałem co bym zrobił i komu gdybym gdzieś wygrał milion dolarów, po czym też zasnąłem. Jak zawsze śniły mi się jakieś bzdury.

Rano wieczorno-nocne postanowienie postanowiłem przekuć w czyn. Znalazłem legitymację HDK, spisałem oddaną krew, na kalkulatorze najdroższej podliczyłem, że mam oddane przeszło pięć tysięcy litrów, najdroższa pokazała mi jak przestawić radiany na liczby dziesiętne, policzyłem jeszcze raz. Wszystko się zgadza. Osiemnaście litrów. Brakuje dwóch i zacznę spędzać dnie i noce w komunikacji publicznej. Za darmo. Za moją krwawicę. Nikt mnie nie wypędzi z autobusu. Ha.
- Ale kochanie, przecież ty jeździsz samochodem - powiedziała luba wertując sfatygowaną książeczkę - po kiego ci te autobusy?
- Bo mogę! Całe życie kupowałem bilet, albo robiłem minę jakbym kupił. A teraz będę jeździł darmo. Ot co! Odbiję sobie.
- A jak tam chcesz, a czemu przestałeś oddawać? - zapytała patrząc na ostatni wpis.
- Lekarz mnie wpienił.

Tu należy się wyjaśnienie. Podczas oddawania krwi dawcę MUSI zbadać lekarz. Przepis taki. A w ślicznej wsi, w której mieszkałem szef punktu krwiodawstwa siedział jednocześnie na stuosiemdziesięciu etatach i badać jakiśtam frajerskich dawców mu się nie chciało. Zostawiał pieczątkę pielęgniarce i ona przed pobraniem wbijała w kartę "Dawca Zbadany, Zdrowy Jak Koń" lub coś podobnego. W życiu gościa na oczy nie widziałem, więc za n-tym razem upomniałem się o badanie. Pielęgniarka poszła badacza obudzić. Przyszedł, wziął kartę i zauważył, że piętnaście lat wcześniej miałem wypadek, bo miałem. Nie ma znaczenia, że każdy jeden gram krwi oddałem PO wypadku, i że on się pod tymi pobraniami podpisywał. Skoro się miotam i chcę badania to proszę, niech mnie zbada ortopeda. Wbił w kartę "Dawca Nie Halo, Niech go Zbada Ortopeda" czy coś podobnego i poszedł dalej spać.
Wtedy uznałem, że z nas dwóch to ja tutaj robię komuś łaskę, niech mnie ta całą instytucja pocałuje w dupę. I krew na kilka lat przestałem oddawać. Do momentu nocnego oświecenia programem z MPK w roli głównej.

Opowiedziałem historię ukochanej, pokiwała głową, zrobiła smutną miną w momentach, w których należało robić smutne miny, ucieszyła się nawróceniem na znowuoddawanie i poszła połazić z psem.
A ja pojechałem oddać krew. Samochodem pojechałem, ale to jeden z ostatnich razy najdroższa komunikacjo miejska. Ha.

Oddanie krwi to prosta procedura. Szatnia, do rejestracji, dowód, legitymacja HDK, tu musiałem podać nowe dane kontaktowe. Potem próbka krwi, w poczekalni poczekujemy na wynik, z nim na badanie lekarskie czyli punkt, który był omijany przez Stację Krwiodawstwa w Kamieniu Pomorskim (a tak, i kij ci w oko doktorze jakiśtam), następnie wywiad: żółtaczka? inne choroby? a co tam ostatnio? przypadkowe byzkanko hetero? a homo? a wbrew woli? jakieś narkotyki? tatuaże? coś pan sobie ostatnio uciął? wszystko u pana wporzo? Standard.
Po wywiadzie lądujemy w maszynerii, takie łóżko, coś jak żona bo wypija krew, dość wygodne, czyli nie jak żona. Na wkłucia patrzeć nie lubię, nie boli, trochę szczypie, można się odwrócić i tak zawsze robię. Telewizor leci lub nie leci, pielęgniarki miłe, można pobajerzyć, poza tym niewiele się dzieje, pobieranie też nie boli, maszyneria szumi jak popsute webasto w mercedesie, czasem zapika jak mikrofalówka, no pełen relaks.
Po skończeniu pielęgniarka odpina, dziękuje, tu palcem przytrzymać wacik, nie, lepiej nie lizać, ha, ha, tu proszę pana kwitung i z kwitungiem idziemy do poczekalni na leżankę.
Leżanka jest od tego, żeby zaraz po oddaniu krwi nie wstać i nie rąbnąć pyskiem o ziemię, straciliśmy ponad pół litra krwi, różnie organizm reaguje. Nieobowiązkowe, jednak można chwilę ochłonąć przy prasie. Prasa jest konkretna i dla facetów. Żadnych Viv, Pań Domu i Tu Wstaw Dowolną Liczbę Łap.
Odpoczęliśmy, kwitung zanosimy do stołówki, należy nam się śniadanie i czekolady. Mi się należało osiem, czadowo, bo czekoladę uwielbiam.
Zjedliśmy, idziemy po zaświadczenie do pracy jeśli potrzeba, należy nam się dzień wolny. Potem szatnia i won do domu wypoczywać i obżerać się czekoladą.
Całość trwa godzinę, może mniej.

To było przeszło tydzień temu.
A w zeszłym tygodniu dostałem pismo ze Stacji Krwiodawstwa w Łodzi, że w związku z moim oddaniem krwi mam się natychmiast z nimi skontaktować.
Pierwsza myśl, wiadomo. Choroba weneryczna. Może tylko kiła, ale co jeśli AIDS? Wyrok. Umieram. Kurwa, kurwa mać.
Na piśmie jest numer telefonu, dzwonię.
- Stacja sracja, słucham.
- Nazywam się i10 i właśnie dostałem od was pismo..
- Sekunda, sprawdzę, A tak, wiem.
Co ona wie?!
- To o co chodzi?
- Nie mogę panu powiedzieć, nie udzielamy takich informacji przez telefon. Proszę koniecznie przyjechać.
Koniecznie? Cholera.
- Do której pracujecie? - nie tracę czasu na przekomarzanie się co mi przez telefon powie, a czego nie.
- Do piątej trzydzieści.
- Zaraz będę.
Wsiadłem w samochód, przeleciałem przez miasto jak wariat. Czerwone, zielone, bez znaczenia. Co mi tam, i tak już nie żyję. Która mnie zaraziła? Dwa lata, nie ogarnę, zresztą nieważne, kurczę gdyby tak cofnąć czas, zero seksu, no kompletne zero, słowo honoru, zostałbym mnichem. Mnichem onanistą. Czy można modlić się o chorobę weneryczną? Można. Boże spraw, żebym miał kiłę!
Dojechałem na miejsce, podchodzę do rejestracji.
- Nazywam się i10, przed chwilą dzwoniłem, tu jest pismo. O CO CHODZI?
- Lekarz musi z panem porozmawiać. Już mu mówiłam, że pan jedzie. Proszę usiąść i poczekać.

Usiadłem, i zrezygnowałem. Skoro lekarz wie, że jadę, wszyscy o mnie wiedzą, to o co chodzi? No AIDS. Chuj, nie ma ratunku. Będę jak Freddie i Matka Teresa. Ona miała AIDS, czy go leczyła? Nieważne.
I jeszcze jak ostatni debil z adidasem przylazłem oddawać krew, co za wielki, wielki obciach.
- Pan i10? Proszę ze mną do gabinetu - powiedział pan doktor. Zaraz przekaże mi wyrok. Szkoda, wygląda na sympatycznego.
Weszliśmy do gabinetu, usiadłem, on usiadł, rozłożył sobie papierologię.
- Musieliśmy zniszczyć pańską krew - powiedział.
No wcale się kurwa nie dziwię.
- Panu nie wolno oddawać krwi.
Wiem. Aż tak głupi nie jestem. Oby się nie rozbeczeć.
- Najpierw musi pana zbadać ortopeda.
- Co?
Podniósł jakiś papier.
- Ostatnio oddawał pan krew w Kamieniu Pomorskim, ściągnęliśmy pana kartę i na niej jest wpisane, że musi pan się przebadać ortopedycznie.
Powiedziałem:
- Chrzańcie się - wstałem i wyszedłem.
Będę żył, nie mam AIDS, zniszczyli moją krew. Tak powiedział. Zniszczyli, choć wiedzieli, że nic jej nie było, tej krwi, była spoko luzik. Dar życia, mać.
No i jestem zdrów jak ryba.

Zatem nigdy już nie oddam krwi. Co prawda nie będę jeździł za darmo MPK, ale pieprzyć to. I tak nie jeżdżą do Norwegii.

by i10

* * * * *

PANCERNY

Do mojego kolegi, który między innym i wyróżnia się posturą, ale również charakterystycznym kolorem włosów, dzwoni w sobotę w nocy jego znajomy. Nieco już zrobiony.

- Leeszeek? Ileee Tyyy ważysz?
- Eee... 104 kg. A co?
- Eeeyyyyy... schudnij dwa kilo! Będziesz Rudy 102!

by Misiek666

* * * * *

A teraz chwila przerwy na stare dobre czasy, czyli wspominki sprzed 300 odcinków. Tak, to się działo prawie 6 lat temu.

EKWILIBRYSTA

 
Miałam wtedy z 10 lat, rodzice akurat byli w trakcie budowy naszego domu. Działo się to na wakacjach, początek lat 90-tych. Wiele ekip budowlanych przewinęło się przez nasz dom. Jedne spokojne inne z fantazją ułańską. Akurat wtedy mogłam podziwiać stawianie dachu. Mój ojciec był trochę bardzo zdenerwowany, ponieważ panowie budowlańcy przyjechali już do nas w stanie ogólnie rzecz biorąc "wesołym". Tatulo biedny musiał ich wszystkich pilnować. Nagle słyszę [O]jczulkowy krzyk do [M]ajstra:
[O] - Paaaanie maaaajster, paaanie majster!
[M] - Czego tam, panie kierowniku?
[O] - Pan zabierze tego jołopa z dachu!
Popatrzyłam w górę, moim oczom ukazał się uroczy widok, na samej krawędzi dachu balansował jeden z młodszych pomocników pana majstra. Balansował w tak zgrabny sposób, jak wańka wstańka przed upadkiem ze stołu. Przerażenie wielkie w oczach mojego ojca... Nagle słyszymy uspokajającą odpowiedz:
[M] - Aaa tam, panie kierowniku, nie bój pan żaby, on nie z takich wysokości leciał...

by Zona

* * * * *

LINGWISTA

Opowiedział mi tę historyjkę jeden kolega, który pracował na stacji paliw znanego koncernu. Jako, że stacja położona była przy uczęszczanej przez obcokrajowców trasie, byli oni na niej stałymi bywalcami. Pewnego razu cudzoziemiec nie tylko zatankował bak i zaopatrzył się w napoje i przekąski, ale postanowił dowiedzieć się od uprzejmego sprzedawcy w którym kierunku musi się udać aby dostać się na autostradę. Chłopina zakłopotany, bo zrozumieć to i owszem, zrozumiał, ale odpowiedzieć ani du-du. Woła więc kolegę z zaplecza, który podobno zna mowę Szekspira prawie jak ojczystą.
Koleś - lingwista wyprowadza turystę przed budynek stacji i rozczapierzając dłoń mówi:
- Five, five kilometers!
Następnie wykonuje ręką ruch wskazujący, i mówi z chicagowskim akcentem:
- PROSTOŁ!

by czlowiekstamtad

* * * * *

ZROZUMIAŁY JĘZYK

Del padre świeżo po szkołach został rzucony na pierwszą w życiu budowę, gdzie na dzień dobry objął fuchę majstra. Szkoła jak szkoła - nauki swoje, życie swoje.
Grupa pięciu czy sześciu robotników stała w rządku układając cegiełki, mieszając zaprawy i takie tam.
- Przepraszam panów - zaczął padre - czy mogliby panowie zostawić na chwilę cement i pójść ustawić rusztowanie?
Bez odbioru.
- Bardzo przepraszam... Może panowie poszliby na tamten plac...
W próżnię.
- Czekaj pan - ni z gruszki ni z pietruszki odezwał się doświadczony kierownik budowy - Pokażę coś panu, bo pan młody jesteś...
- K**WA WASZA PSIA MAĆ! - zaczął – ZA***DALAĆ MI USTAWIAĆ RUSZTOWANIA NA TAMTYM PLACU, ALE JUŻ!
Panowie odwrócili się na komendę i poszli robić rusztowania. Ktoś przemówił do nich po ludzku, to wiedzieli, co robić. Pierwsza lekcja mojego ojca została zaliczona.

by konwalia


I powracamy do autentyków teraźniejszych:

* * * * *

KOD QR

W miejscu gdzie pracuję, zatrudnione są na stanowiskach sprzedawczyń, kobiety w rożnym wieku. Mnie interesuje jak zwykle ta młodsza część. Ostatnio, jakieś dziesięć dni temu, wróciła po pierwszym urlopie macierzyńskim Karolinka. Dziewczę wesołe, kontaktowe i mające na pierwszy rzut oka, twarz przypominającą czeladnika terminującego u dawnego mistrza. Lubię z nią pożartować. Dzisiaj przyszła do pracy w czarnej bluzeczce z jakimiś białymi wzorami na przodzie. Kiedy ją zobaczyłem, od razu wzór skojarzył mi się z kodem QR, a w głowie zaświtała myśl, że trzeba z tego zrobić jakiś numer. Zawołałem kolegę, który ma najbardziej wypasionego smartfona i zapytałem, czy nie ma w pamięci jakiegoś zdjęcia z tym co "bojownicy lubią najbardziej". Znalazł!
- To chodź teraz ze mną do Karolinki, a nie pożałujesz.
Kiedy podeszliśmy do stoiska Karolinki, obsługiwała jakąś starszą panią. Poczekaliśmy aż się oddali i mówię.
- Masz dzisiaj ciekawą bluzeczkę!
- Czy ja wiem?... Normalna!
- Nas interesuje co kryje w sobie ten kod z przodu?
- Jaki kod? Przecież tutaj nie ma żadnych pasków.
- Bo to jest inny typ, wystarczy zbliżyć ekran komórki i po chwili widać co on zawiera.
- Podejdź bliżej, a Boguś sprawdzi swoją komórką.
Podeszła i o dziwo spokojnie czekała na "odczyt". Kolega po tej czynności, zgodnie z moją instrukcją, przywołał wcześniej umówione zdjęcie pięknych, potężnych, nagich piersi.
- Fiu, fiu!... No mała, nigdy bym nie przypuszczał, że macierzyństwo tak pozytywnie na ciebie wpłynie - mówię zachęcając by sama zobaczyła.
Rumieńce jakie pojawiły się na twarzy Karolinki wystarczą mi na długo.

by Samorodek

* * * * *

PRZYPADKI Z PRACY

Praca w korporacji, pewne procesy są numerowane, no i jeden się przyblokował, zebranie teamowe :
Przełożona: Mamy problem! Osiemnastki się nie puszczają!
Kolega: Ja tam uważam to za bardzo chwalebne.


Główni przełożeni są w UK, czasem wpadają na kontrole. Na obiedzie teamowym na którym przelało się trochę alkoholu uczyłam ich polskiego. M.in. "ze mną się nie napijesz?" no i "chluśniem bo uśniem" Tłumaczenie tego ostatniego mi lekko nie wyszło, na szczęście potraktował to jak żart:
Ja: It mean "We should drink before we sleep".
Manager: Umm, I'm married but ok.

by goska_arak

* * * * *

WOLNY CZŁOWIEK


Rozmawiamy z młodym przy produkcji obiadu o wszystkim i niczym, i w końcu młody wypala:
- Tato! Jesteś wolnym człowiekiem!
Ja:
- Dzięki synu.
Młody:
- A szybcy już dawno porobili kariery, hehehehe...(c)Piotr Żyła
Miał gówniarz szczęście, że dał nogę.

by pies_kaflowy

* * * * *

ZALEWAJKA


Tysiące osób...
Jeszcze raz.
Kilka osób zarzuciło mi podkoloryzowanie opowieści. Więc oto wersja świadomie podkoloryzowana:


W głosowaniu rodzinnym mając większość wagową przeforsowałem zdanie, że na obiad zjedlibyśmy zupę marki zalewajka. Najlepiej taką jak u babci, ale z braku babci może być taka jaka nam wyjdzie.
A ponieważ gdy miesiąc temu szykując borowikową otrzymałem megamocny klej jednoskładnikowy o smaku i kolorze pleśni, który trwale połączył ze sobą pochopnie napełniony talerz z równie pochopnie umieszczoną w talerzu łyżką, a po wyrzuceniu zapchał kibel - funkcję szefa kuchni wzięła na swe cudne piersi najmilsza.

Najpierw kazała mi kupić nowy garnek, bo ten z resztką borowikowej wciąż jest przylepiony do wnętrza kontenera na śmieci przed domem i choć wygląda, że się przesuwa, to jednak jest to ruch w górę. Być może chce wyleźć. Byłbym pierwszym człowiekiem w historii, który zastawi pułapkę na zupę, ale do rzeczy:
- Odpowiednie garnki są w Tanim Markecie, masz po drodze z pracy, kup duży przyda nam się jak będziemy chcieli ugotować coś dużego.
Coś dużego, pojęcie względne. Co ona chce zmieścić do tego garnka? Kurę, kaczkę, cielaka?
- Czyli ile litrów kochanie? - usiłuję zepchnąć dyskusję w koleiny układu metrycznego.
- Pięć litrów, mój drogi. Pięć wystarczy.
Zatem nie cielaka.
- A tutaj masz listę zakupów. Rzeczy podkreślone są do zupy więc niezbędne, a niepodkreślone niezbędne nie są, ale przydałyby się.
Rzucam okiem na kartkę. Najmilsza bazgroli jak lekarz. Cierpiący na dysleksję niewidomy wędrowny arabski lekarz wielbłądów. Ale praktyka czyni z mistrza mistrza, więc trochę deszyfruję. Tekst wygląda na dłuższy od moich opowieści. I ciekawszy. Z kartki wynika bowiem, że do zupy przydałyby się komplet ściereczek, a niezbędny jest na ten przykład sweter. Sprytna bestia, planuje narozlewać, nabałaganić a później jeść w ciepłej odzieży, może przed domem? Kurczę, że mi brak takiego daru przewidywania, dobrze że mam ją. Jesteśmy jak dwie połówki jabłka. O! Jabłka też mam kupić. Podkreślone, czyli niezbędne.
- Po co jabłka i sweter do zalewajki?
- Pokaż - odbiera mi kartkę - gdzie tu masz sweter?
- O tu. I tu.
- Jajka i seler.
- No tak, rzeczywiście. A co to jest tu, komplet ściereczek? Jakiś kompot?
- Nie. Kup komplet ściereczek albo gąbek do naczyń bo są potrzebne. Jak czegoś nie będziesz wiedział to dzwoń, muszę lecieć na fitness, pa.
I poleciała na fitness. Rowerem!

Kilka godzin później wstąpiłem do Taniego Marketu bo miałem po drodze z pracy. Nie swojej, ale czyjejś na pewno.
Dział z garnkami trafnie umieszczono opodal mody damskiej, bo gdzieżby inaczej. Pełen podziwu dla bojowniczego umysłu osoby odpowiedzialnej za logistykę sklepu sprawdzam ceny. Od najwyższej do najniższej. Uuu, błąd. Powinno być odwrotnie, chyba że wlazłem w alejkę od niewłaściwej strony? A tak, kobiety weszłyby od błyskotek i bibelotów, jak indianie, wszystko gra.
Patrzę na garnki,pamiętając jedyne zadane mi kryterium - pięć litrów, jak wybrać? Postukałem w jeden i drugi, stalowe są dźwięczne, emaliowane brzęczą bardziej matowo, garnek za dwie stówy lekko fałszuje, czemu on kosztuje tyle kasy? Czytam opis: jest to garnek nie przywierający. Akurat. Z borowikową w środku przywarłby do rozsypanej mąki. Albo do powierzchni jeziora. Na stałe.
Panie przechadzające się alejką zerkają na mnie podejrzliwie gdy pukając przykładam sobie kolejne garnki do ucha, i wtedy spostrzegam Ten Garnek. Cudny, srebrzysty, prosty, lecz figlarny, z dużym uchwytem, bije w oczy naczyniowatością. Widać, że garncarz musiał włożyć kawałek siebie w naciśnięcie guzika prasy CNC.
Garnek błyszczy do mnie zachęcająco ze środka regału, a inne garnki jakby lekko poodsuwane. I jeszcze misterny napis PROMOCJA pogrubionym Arialem wabi, kusi i nęci mnie od odwłoka aż po czułki. Na wagę! Kilo garnka za trzy dychy. Więc mogę poprosić o zważenie półtorej kilo tych garnków, pani mi da z uchwycikami? Nic z tego. Garnki są niepodzielne, jeden waży niecały kilogram czyli... ciach, ciach, kalkulator w głowie... czyli niecałe trzy dychy. Może być. Fru, do koszyka.

Rzut oka na kartkę, podkreślone, czyli dla powstania zalewajki niezastąpione są: kiełbasa biała, proszę bardzo, do koszyczka, ziemniaczki, wezmę ze dwa kilo, co mi tam, cegła.. czerwona?, hmm.. nie.. cebula czerwona! Wrzucam cebuleczkę do koszyczka, fajnie, idzie nam z górki i docieram do pozycji "chrzan taty". Szukam po regałach, ni ma.
- Przepraszam pana! - zaczepiam smutnego sprzedawcę, który od paru minut przesuwał się smętnie wkoło stoiska z pomidorami z miną jakby miał zamiar jednego podpierniczyć. - Gdzie znajdę chrzan taty?
- Czyj?
- Taty, ojca chyba - mówię tonem nie dopuszczającym możliwości, że bredzę. - Gdzie znajdę?
- Eee, pan pokaże - zabiera mój szyfrogram, rzuca okiem na szlaczki najmilszej, robi minę jakby na kartce był napis "to jest napad, przynieś szybko wszystkie wasze pieniądze", oddaje kartelusik i oznajmia:
- Ja tego nie przeczytam.
- He, wiem. - Szczerzę zęby - Ja też nie za bardzo. Ale tu, widzi pan, pod szczypiorkiem a nad śmietaną, jest napisane "chrzan taty", pokazuję mu szlaczek pomiędzy "szszszszszszsz" i "mnmnmnm". - Macie taki?
- Pierwsze słyszę. Ale może to jakiś chiński chrzan? Wie pan, oni robią takie samochody Taty, to może i taki chrzan? - znawca motoryzacji na moment znieruchomiał wpatrzony w przestrzeń. - Pan poszuka na przyprawach, o tam - wskazał kierunek i wrócił do knucia przy pomidorach.
Poszukałem, nie znalazłem, postanowiłem zasięgnąć wiedzy u źródła, więc zadzwoniłem.
- Ty, co to jest chrzan taty?
- Co? - zdziwiło się źródło.
- Napisałaś na kartce, podkreślone mam. Chrzan taty.
- Tarty idioto, kup chrzan tarty. Garnek kupiłeś?
- No ba!
- To widzimy się w domku, pa!

Dołożyłem do koszyka resztę pozycji z listy i lecę płacić.
Do kas kolejki były cztery, ustawiłem się w średniej, bo jak staję w najkrótszej to zawsze okazuje się, że jakiś czubek przede mną zapomniał portfela, albo musi wrócić do sklepu po czekoladkę, albo pieluchy, albo płaci jednogroszówkami. Okazało się, że postąpiłem słusznie, dość szybko nadeszła moja kolej. Wtedy przypomniało mi się, że muszę kupić karmę dla Zmory, więc przeprosiłem kolejkę i pobiegłem po karmę.

Wróciłem, zapłaciłem, Jezu, to jest Tani Market, skąd taka kwota?
Spakowałem zakupy, powiedziałem "do widzenia" smutnemu sprzedawcy z nadgryzionym pomidorem w ręku prowadzonemu przez dwóch ochroniarzy, poszedłem do auta i pojechałem do domu.

Zalewajka była palce lizać. Jak u babci*.
Ukochana ugotowała ją w brytfannie, bo pod wpływem gorącej wody w nowym garnku stopił się uchwyt.


* O, tu jest podkoloryzowane. Choć zalewajka była bardzo dobra, to choćby nie wiem co, zalewajka jak u babci może być tylko u babci.

by i10

Chcesz poczytać więcej autentyków, wejdź na nasze forum "Kawałki mięsne". Jeżeli chciałbyś opowiedzieć jakąś zabawną historię ze swojego życia, możesz zrobić to na forum (koniecznie zaznaczając przy wątku taki znaczek: ), lub wysłać ją TYM TAJNYM KANAŁEM W tytule maila wpisz Autentyk.

Oglądany: 66956x | Komentarzy: 35 | Okejek: 285 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

16.04

15.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało