Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Autentyki DIII - Brudna balustrada

52 879  
302   27  
Dziś o montażu kaloryfera, poszukiwaniu męża, Grzesiu spod sklepu oraz o malowaniu balustrady. Zapraszam.

RUROLOG I KALORYFER

W życiu każdego Prawdziwego Samca zdarza się, że jak wszystko jest ok, to i tak będzie zaraz do dupy. Musi, ale to MUSI się sprawdzić raz na jakiś czas teoria przekształcenia się z kupy szczęścia w samą kupę...
Złośliwy los nieustannie rzuca nam pod nogi kłody, sidła, a czasem nawet wielbłądzie gówno dla urozmaicenia cierpień.

Wtorek. Mam urlop pożytkowany na remont, bo oczywiście urlop spędzany na wypoczynku jest zbyt dużym luksusem jak na mój nędzny byt. Godzina 14 - posilam się kawą obserwując postawioną, piękną szafę. Lekko licząc - do środka wejdą cztery kochanki, piąta gruba, jest też lecąca przez środek rura na której da się tańczyć. Miziam delikatnie ściereczką miejsce, gdzie za kilka godzin spocznie torba z aparatem, gdzie namiot złoży swe ciało, gdzie będę mógł układać swoją radosną twórczość koszulkową. Poezja!
Żeby było lepiej, już za godzinkę wpadnie tu sympatyczny Rurolog, aby przełożyć mi kaloryfery, a wtedy zamknie się kolejny etap remontu. Swoisty kamień milowy oddzielający uzależnienia postępu prac od firm zewnętrznych. Ha! Ależ będzie pięknie!
Godzina piętnasta, minut chyba dziesięć. Dzwoni domofon. Otwieram drzwi. Pan Rurolog wpada do mieszkania z pomocnikiem witając się ze mną w biegu. Udają się od razu do miejsca prac.
Tuptam za nimi obserwując ich poczynania. Ja tam się nie znam, ale wg mnie powinni mieć ze sobą jakieś narzędzia - zamiast tego mają głównie tatuaże i dziury w butach. Nic to, ja się nie znam, staję z tyłu i nie odzywam się.
Rurolog z pomocnikiem stoją przed kaloryferem i patrzą na stalowy obiekt. Stoją. Nadal stoją wpatrując się w kawał złomu przymocowany do ściany. Stoimy tak sobie drugą minutę i milczymy. Ja bym na ich miejscu to nie wiem... jakiś klucz wyjął, jakąś zamrażarkę, coś poprzykręcał może... ale nie odzywam się. Zaczynam się zastanawiać, czy Rurolog nie jest mistrzem Jedi - być może będzie zmieniać kaloryfery siłą umysłu?
Z zamyślenia wyrywa mnie pytanie przybyłych:
- To ten kaloryfer?
Zaskoczony nie wiem co powiedzieć. Rozglądam się po mieszkaniu by sprawdzić, czy może pojawiły się ostatnio jakieś dodatkowe kaloryfery np na oknie albo w drzwiach albo w garnku. Jak okiem sięgnąć - jest tylko jeden grzejnik - ten który starają się zahipnotyzować Rurolodzy. Odpowiadam więc zgodnie z prawdą:
- No... ten. Ten sam, który oglądał Pan cztery dni temu.
- Aha.
Znów zapada cisza. Wiem! Teraz nastąpią wyładowania elektryczne i lewitujący kaloryfer odłączy się od instalacji, a waląca z rur woda zamieni się w błękitnego węża lub smoka, który własnym łbem zablokuje ucieczkę płynu z instalacji!
Jednak nic takiego się nie dzieje. Rurolodzy nadal stoją jak stali. Zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem czegoś zrobić, np sprawdzić czy oddychają, albo coś w tym stylu...
W końcu młodszy z Rurologów przemawia głosem brzmiącym jak pierdnięcie w trzymetrową rurę pcv:
- Bo my to zamrażarki ni momy.
Zaskoczony zaczynam się zastanawiać - na chuj mi informacja o ich zamrażarce? Ubili świnię i chcą ją przechować w mojej lodówce, czy jak?
- Eeeeeeeee, zamrażarki?
- No, zamrażarki.
Po tej jakże długiej i wartkiej wymianie zdań znów stoimy gapiąc się w kaloryfer. Starszy Rurolog najwyraźniej postanawia rozwiać wszelkie moje wątpliwości słowami:
- No, zamrażarki. Tej do rur.

To nieco zmienia postać rzeczy. Wspomniana zamrażarka była podstawą zlecenia które przyszli wykonać. Mam już tylko nadzieję, że nie wpadną na pomysł poradzenia sobie nieco inaczej, np przez okładanie rur woreczkami z lodem. Postanawiam drążyć temat zamrażarki:
- Ale co z tą zamrażarką się stało?
- No bo ona nie jest nasza tylko pożyczamy na godziny i jak pojechaliśmy teraz po nią i chcieliśmy ją pożyczyć i się okazało że nie ma bo ktoś inny pożyczył i nie odda jeszcze do środy i jej nie mamy. Ale proszę nie martwić się bo też damy radę bez niej i będzie ok...

Tradycyjne stwierdzenie "cycki mi opadły" nie oddaje tego, co działo się ze mną gdy to usłyszałem. Nic to, spiąłem poślady szykując się na - z pewnością - powalający pomysł panów Rurologów. Młodszy Rurolog zaczął dzielić się ideą:
- Bo my to zakręcimy wodę w piwnicy, tukej i tukej się ujebie i szybciutko-szybciutko się podmieni.

Na te słowa chyba nie był gotów nawet starszy Rurolog. Krew odpłynęła chłopu z twarzy, tatuaże wyblakły. Próbując najparlamentarniej jak się da wytłumaczyć pewne dziury w planie, zwróciłem się do młodszego Rurologa tymi słowami:
- Panie, nad nami jest woda w instalacji idącej na 11 pięter w górę, jak to wszystko wyjebie nam w dół, to zmyje mnie, Was, podłogę i połowę mebli w mieszkaniu!

Młodszy Rurolog podrapał się w głowę i zamyślił. Kurwa, zamyślił się, czyli mam pewnie z 20 minut czasu zanim na cokolwiek wpadnie. Tylko trzeba będzie co jakiś czas sprawdzać, czy nie zapomniał oddychać w tym głębokim zamyśle.
O dziwo już po 30 sekundach przemówił:
- No faktycznie, nie zauważyłem, że ten blok taki wysoki.

Jakim kurwa sposobem można nie zauważyć, że wchodzi się do 11piętrowego kolosa? No ja mam najebane ze wzrokiem, ale żeby pomylić osiedlowego giganta z parterowym domkiem jednorodzinnym to już faktycznie trzeba mieć nasrane w gałce ocznej!

- A kiedy będziecie mieć tą zamrażarkę?
- No, jutro możemy już mieć.

Zerkam w kajet. Oczywiście smutna rzeczywistość kajetowa szybko przypomina mi, że jutro mam jakieś spotkania, w czwartek stajnię, pasuje dopiero piątek. Czyli trzy dni przestoju w remoncie, bo nie można ruszyć podłogi bez wycięcia podstaw spod starego kaloryfera, więc nie można ruszyć uzupełniania ściany po starych listwach więc nie będzie można równać dołu by pasował z górą, więc nic nie będzie można pomalować. Nosz kurwa wasza zamrażarkowata mać!

- To w piątek po 15 może być? Wcześniej nie dam rady Was wstrzelić.
- Może być.

Rurolodzy wypadli z mieszkania równie szybko, jak do niego wpadli.

Dopijam zimną kawę patrząc na stary kaloryfer. I na nowy. I na stary. Kawa dziwnie smakuje. Zerkam na kubek - nie przypominam sobie, żebym ostatnią kawę robił w zielonym kubku, na 100% robiłem w fioletowym. Rozglądam się po mieszkaniu. Na parapecie stoi fioletowy kubek. Nawet nie zaglądam do wnętrza trzymanego w ręku, zielonego. Odstawiam go na stolik, idę od razu w stronę kibla.
Sraczko, przybywaj!

by esos

* * * * *

MAŁY POTWOREK

Córka moja kochana lat 4.

Urwałem koło w aucie po bliskim spotkaniu dziury w jezdni. Autko spędziło kilka dni u mechanika. Przyjechałem nim do domu, cały w skowronkach, już, w końcu jest. Natalia patrzy się na mnie z takim smutkiem w oczach przytula, i z jeszcze większym smutkiem w głosie szepcze mi do ucha.
- Biedna Meganka. Stoi u mechaniczka.
- Tak? A czym przyjechałem? - Się pytam. Na co robak odpowiada z szelmowskim uśmiechem.
- Renatką.
I pobiegła do swojego pokoju. Chciał bym wtedy widzieć swoją minę.

Kupiłem chipsy. Szamamy je z żoną przed TV podchodzi Natalia sięga po chipsa bierze do ust, gryzie...
- Fuj! To jest śmieciowe jedzenie. Ja tego nie jem.
I poszła zostawiając nas w lekkim osłupieniu.

Teraz się zastanawiam, czy nie popełniliśmy gdzieś błędu.

by ZaaQ


* * * * *

ZNALAZŁA?


Sytuacja sprzed tygodnia. Miejsce: Lublin, sklep zoologiczny.
Do sklepu wchodzi dosyć atrakcyjna kobieta (K) i od progu się rozgląda w asortymencie. Miły Pan z obsługi (P) podchodzi i pyta:
(P) W czy mogę Pani pomóc?
(K) Szukam męża...
Pan pokazując obrączkę na palcu:
(P) Niestety, nie mogę Pani pomóc... Gdyby Pani przyszła 2 m-ce temu...

by riverside


* * * * *

A teraz chwila przerwy na stare dobre czasy, czyli wspominki sprzed
300 odcinków. Tak, to się działo prawie 6 lat temu.

WIZJA PRZYSZŁOŚCI


Mówię wczoraj do kolegi:
- No ale stary, przecież ja nie będę do końca życia pracować w sklepie z pamiątkami.
Kolega na to z chytrym uśmiechem
- Ty wiesz... Al Bundy mówił to samo o sklepie obuwniczym.

by Tscharna

* * * * *

ŻUBRY I ORŁY

Przed kasą w Tesco ludzie (jak w każdym innym hipermarkecie) wyciągają na taśmę swoje zakupy i tak pan A poza kilkoma drobiazgami wyciągnął czteropak puszkowego Żubra. Zaraz za nim ustawił się pan B i na taśmie ustawił (poza kilkoma drobiazgami) czteropak puszkowego czarnego Okocimia.
Taśma przesunęła się i nie wiedzieć czemu pan A chwycił za puszki pana B i przesunął do swoich zakupów. Na co ze stoickim spokojem pan B z powrotem przeniósł Okocim do swojej strefy na taśmie i mówi:
- Przepraszam, ale to jest tylko dla orłów. Pan to sobie posiedzi przy Żubrze.
Pan A tylko poczerwieniał.. .

by marekb


* * * * *

BIEGANIE ZA PIŁKĄ


W technikum, które skończyłem już ponad dekadę temu, jednak pewna akcja naszego WFisty mocno zapadła mi w pamięć.
Zaczął lekcję niewinnie zagajając:
- Chcecie pobiegać za piłką?
My, oczywiście (cała klasa chłopów) chórem:
- TAAAAK!
No to, skubaniec, wziął piłkę na bagażnik roweru i biegliśmy za nim jakieś 5 km na pobliską górkę.

by piotraz

I powracamy do autentyków teraźniejszych:


* * * * *

SNOOKEROWY


Tytułem wstępu: Judd Trump przegrywał już 3:8 w meczu do 13 wygranych z Shaunem Murphym. Teraz jest 6:8. Sesja zostanie skończona po 16 partiach -- zostały jeszcze dwie. Trump przypieczętowuje właśnie wygranie partii na 6:8. Komentarz:

- Przydałoby się jeszcze postawić kropkę nad i. Nawet dwie kropki, takie i umlaut.

by pietshaq


* * * * *

PODOŁA?

Sytuacja przydarzyła mi się pewnego jesiennego poranka, który można by opisać słowami Kazika: "ten dzień przywitał nas ulewą, w tym wietrze syfu z listopada". Jako, że mój wybranek spał jak dziecko w Macedonii, wybrałam się do miejscowego społeczniaka w celu rozpizgadnia wypłaty na rzeczy dlań niezbędne- padlina, browar i szary papier toaletowy. Pod sklepem jak zwykle od bladego świtu, pogrążeni w jesiennej zadumie siedzieli miejscowi  koneserzy szlachetnych trunków. Kiedy wyszłam ze społeczniaka obładowana jak wielbłąd prowiantem dla Jedynego, usłyszałam takie coś:
- Grzesiu, podołasz?
G(rześ)- podołam, podołam!
- Nie wątpisz?
G - W żadnym wypadku.
- To czemu kurwa, chuju, okrężną drogę obierasz?!

Pomna opowieści o nowohuckich rzezimieszkach z przerażeniem spostrzegłam, iż rzeczony Grzesiu, targany jesiennym wiatrem zmierza w moim kierunku. Uciec nie dam rady, bo reklamówki sprawiłyby trudności nawet hardcorowemu koksowi, więc ogarnięta beznadzieją ciągnęłam je w stronę bloku. Grzesiu w końcu podszedł do mnie i odezwał się takimi słowy:
- Sznowna pani posswoli, że pomogę z zakupami, bo chyba w chuj cięszszszkie muszą być. Proszę nie oponować, ja widzę jak pani sodzinnie się ss nimi boryka.

I wyrwał mi dwie reklamówki, po czym prawie pewnym krokiem ruszył przed siebie. Zanim ocknęłam się, po założonym mi przez niego alkoholowym debuffie, on stał pod moją klatką i z rozanielonym uśmiechem czekał aż dotrę. W ramach rekompensaty zaproponowałam mu browarka z jednej z reklamówek, ale oburzony Grzesiu opowiedział:
- Pani kochana, ja z szysteho serduszka, bo alkoholu mamy pod dostatkiem.

Po czym pękając z dumy ukłonił się i wrócił do kolegów.

by kisielogorkowy

* * * * *

CO ROBI BRAT?

Ostatnio zasiedziałem się u kumpla (minął już tydzień) i moim życiem zainteresował się mój brat. Napisał mi przez Ryjoksiążke "Co robię i kiedy wracam do domu?" Ja mu na to, że nie wiem ale jak się dowiem to dam znak. Ale w ramach kultury grzecznie zapytałem się "A co ty robisz?" Odpowiedź "Multi mineta". nasunęła mi tysiące wizji, które jakby nie patrzeć były ciekawsze niż siedzenie u kumpla. Jako, że mój brat nie napisał już, a ja miałem już w głowie wizje alko-orgii wróciłem do chałupy. Mój brat sam w domu przy kompie, pytam gdzie ta "Multi mineta". Brat chciał napisać "Muli mi neta". Ale jakoś śmieszna literówka mu się walnęła. Mogłem się domyślić gdyż parę dni przed tą sytuacją gdy gadałem z nim przez fona usłyszałem "Mam roczek" po wyjaśnieniu chodziło mu, że: "Mamroczesz".

by Pefime

* * * * *

BRUDNA BALUSTRADA


Wiosna przyszła, ptaszki świergolą, kwiaty wystawiły nad ziemię ryjki czy co one tam mają do wystawienia, a pośród tej majowej sielanki stał sobie mój samochód, usyfiony jak ruski wóz do roztrząsania gnoju.
Trzeba było umyć choćby po to, żeby sprawdzić czy to mój, więc umyłem.

Spostrzegłszy to, moja ukochana dokonała obserwacji porównawczej, którą nie omieszkała się podzielić:
- Samochód to niby umyłeś, a balustrada pozostała brudna niestety.
Balustrada, balustrada. Wycieraczki to zmywajki, ale którą część auta nazywamy balustradą?
- Yyy?
- No przecież na balkonie balustrada. Brudna jest. Samochód sobie parkujesz pod balkonem czyściutki, a balustrada brudniutka. Nieładnie wygląda. Sąsiad swoją pomalował, my też musimy.
Nadgorliwy sąsiad, debil.
- Nie trzeba, nie wolno, musimy mieć zgodę spółdzielni, nie chce mi się, kiedy indziej, ta poręcz całkiem dobrze jeszcze wygląda, nie jestem pewien czy te poręcze to tak w ogóle się maluje.
- No weeeź leniwcu, pojadę z tobą do marketu, wszystko kupimy i razem pomalujemy, dobrze?
- Oczywiście najmilsza - westchnąłem i pojechaliśmy.

Wiedziałem, że kobiety wpadają w szał zakupów, ale dotąd nie zdarzyło mi się obserwować tej przypadłości w markecie budowlanym.
Na miejscu rozdzieliliśmy zadania, ukochana poszła wybrać farbę, zaś ja potrzebowałem kawałek deski, więc ustawiłem się w dość zaskakującej kolejce do kawałków desek.
Wróciła z zasłonką, "O, jaka śliczna zasłonka, właśnie taka jest nam niezbędna".
- Tak, śliczna, a co z farbą?
Poszła ponownie, wróciła z obrazkami na ścianę. Jeden przedstawiał widok Nowego Jorku z lotu bardzo chorego ptaka, na drugim był prawdopodobnie zepsuty samochód bo bez kół i cały zardzewiały. Lub zakrwawiony, nie bylem pewien.
Farby nadal niet.
- A farba?
- Ale nie wiem która farba. Tam jest mnóstwo farb. Może na wszelki wypadek przyniosę wszystkie?
No i tirem je zabierzemy. W głowie mignęła mi wizja pokoju wypełnionego po sufit farbami, całego mieszkania, bloku, wiadra z farbami wypadające z górnych pięter przez okna...
- Niepotrzebne nam kochanie wszystkie, idź i wytłumacz pracownikowi jaką farbę potrzebujesz, co chcesz pomalować. Natenczas on ci powie, którą powinnaś kupić.
- To ja pójdę, zapytam - poszła, zapytała, przyniosła.
Pracownik musiał wywnioskować z rozmowy z mą miłością, że potrzebujemy pomalować uszkodzony podwodny radziecki reaktor atomowy, bo farba okazała się zewnętrzna, odporna na wiatr, mróz, wybuch wulkanu, grad, tornado, ostrzał z armaty, bezpośrednie uderzenie meteorytu oraz wilgoć. Milion złotych za puszkę pół litra.
Czytam opakowanie. Kompletnie nie będziemy mieli powodu do zmartwienia jeśli Łódź nawiedzi tsunami i nasz balkon na parę lat zanurzy się w morzu, bo gdy rozstąpią się wody, pomalowana superfarbą balustrada nadal będzie lśnić jak złoto.. Złoto?!!
- Tak właśnie kochanie. Nasz blok jest w kolorze sprany burgund więc złota balustrada będzie wyglądać słodko.
- Słodko jak u Rumunów - nasz blok nazwałbym fioletowym, fiołkowym, lekko brązowym, czerwonawym, ale burgund? Sprany!?
- Pewnie chodzi ci o Cyganów, ale nie czepiaj się, bardzo cię proszę, tu masz pędzle, pistolet do malowania, folia, srolia, taśma, przedłużacz do pędzli, kuweta na farbę i Specjalny Uchwyt.
- A co on chwyta, ten uchwyt? - zainteresowałem się obracając w ręku fikuśnie wygięty kawałek drutu z przyczepioną metką. Pięć dych. O jasny gwint, z czego to jest, z uranu?
- Widać, że się nie znasz. - tłumaczy mi tymczasem moje słoneczko - Uchwyt służy do tego, żeby tę o kuwetę przymocować. Żeby ona się, ta kuweta, rozumiesz, nie ruszała. Pan powiedział, że uchwyt jest niezbędny, bo dzięki temu kuweta się nie przewróci a farba nie rozleje.
- Gość myślał, że to ty najmilsza będziesz malować, wstrętny naciągacz. Mi się nic nie rozleje. Odnieś to, ławkowiec i wałki też zabierz. Pistolet odnieś albo przynieś sprężarkę, nie, żartuję, nie przynoś sprężarki. Ten szajs też odłóż. Przynieś jeszcze tylko rozpuszczalnik do tej drogiej farby i spadamy - postawiłem sprawę po męsku, bo była okazja.

Przyniosła rozpuszczalnik i "wręcz niezbędny, cudowny karnisz", najpewniej do założenia na zewnątrz mieszkania, bo od środka są w każdym oknie. Przy kasie okazało się, że rozpuszczalnik do megafarby kosztuje kolejny milion, więc uznałem, że nie bierzemy, jakoś to będzie, po czym zapakowaliśmy się do autka i wróciliśmy do domu w kolorze burgund sprany jego mać.

W domku najdroższa zrobiła mi kanapkę z kurczakiem, sobie kawę bez, usiadła, otworzyła książkę i popatrzyła na mnie unosząc nierówno brwi, prawa wyżej, co w międzynarodowym języku miłości oznacza "no to wio gniady, ale liczy się, że malujemy razem".
Przystąpiłem do dzieła.
Szło nieźle. Dopóki nie musiałem wyskoczyć do łazienki.
Wracając spostrzegłem ślady prowadzące z balkonu w głąb mieszkania. Złote. Wyglądało jakby jakiś pies wlazł w złotą farbę na balkonie, po czym poszedł do pokoju.
Mocą sprawczą okazał się pies, który wlazł w złotą farbę na balkonie i poszedł do pokoju. Podążając po śladach znalazłem go pod fotelem zżerającego moją kanapkę z kurczakiem.
- Kochanie, twój piesek nabrudził - w takich chwilach bezpieczniej nazywać go jej pieskiem.
- Bidulka, nie miał kto z nią wyjść na spacerek - nie uniosła głowy znad książki - zaraz posprzątam.
- Farbą nabrudził.
Spojrzała, przeraziła się, wydobyliśmy spod fotela wrednego złodzieja przełykającego pospiesznie resztki mojego posiłku. Farba z podłogi zeszła, bo świeża, farba z psa nie zeszła, bo bez rozpuszczalnika jakoś nie chciała.
Więc pojechałem po rozpuszczalnik.

- Mój drogi, możemy uznać, że to twoja wina. Nie upilnowałeś psa, kiedy ja byłam zajęta - przywitała mnie po powrocie ukochana, zabrała Najdroższy Rozpuszczalnik Świata i poszła do łazienki czyścić psu upaćkaną na złoto kończynę.
Myśląc o psiej łapie, która prawdopodobnie mogłaby przetrwać wybuch supernowej i może by tak jej nie czyścić, raczej już pomalować całą tę nikczemnie złodziejską sylwetkę, wyjdzie niezniszczalny rabuś - zżeracz cudzych kanapek, mogłaby kraść żarcie bezpośrednio z gorącego piekarnika, wróciłem do malowania.
Godzinę później, gdy praca dobiegała końca, wspomniana łapa pojawiła się w polu widzenia ponownie, już umyta, w towarzystwie trzech pozostałych i całej reszty kanapkozjada. Bezczelnie węszył opodal kuwety na farbę, wyraźnie szukając czegoś jadalnego co mógłby mi odebrać.
- WON!! - ryknąłem, żeby nie było że nie uczę się na własnych błędach.
Pies się przestraszył, rzucił w bok, zahaczył o pozbawioną Specjalnego Uchwytu kuwetę i strącił ją z balkonu.
Na samochód nadgorliwego sąsiada, debila.

by i10

Chcesz poczytać więcej autentyków, wejdź na nasze forum "Kawałki mięsne". Jeżeli chciałbyś opowiedzieć jakąś zabawną historię ze swojego życia, możesz zrobić to na forum (koniecznie zaznaczając przy wątku taki znaczek: ), lub wysłać ją TYM TAJNYM KANAŁEM W tytule maila wpisz Autentyk.

Oglądany: 52879x | Komentarzy: 27 | Okejek: 302 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało