Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ludzie anioły II

33 832  
271   12  
Ponieważ poprzednia część została przyjęta bardzo ciepło - postanowiłem kontynuować. Przed Tobą garść pozytywnych, czasem wzruszających historyjek z portalu wspaniali.pl

Na początku czerwca z rana miałam wizytę u specjalisty, prywatną, ale w takiej bardziej renomowanej przychodni. Doktorka niestety poprzekładała wszystkie wizyty sprzed prawie trzech tygodni, więc wiadomo, nie uśmiechało się już człowiekowi z rana, bo przecież dużo ludzi (jak zwykle do specjalisty) będzie, a w szczególności osoby starsze, ze znaczną przewagą pań. Oczywiście nie napawało mnie to jakoś radością. W dodatku, jako że jestem w ciąży, musiałam iść do tego specjalisty, a od tygodnia mam powrót porannych mdłości, więc musiałam jakoś spiąć się i doczłapać do tego lekarza. Muszę nadmienić, że przy kłopotach żołądkowych czy mdłościach mam wyjątkowo upiorny charakter i z kijem do mnie się nie zbliżaj.
Zwlokłam się jakoś do przychodni, po drodze przystając kilka razy by złapać głębszy dech i nie dać śniadaniu możliwości pokazania się światu.
Zapłaciłam przy rejestracji, weszłam na piętro i oczywiście... kolejka jak stąd do Meksyku. Nic to, zapytałam się która z pań ostatnia i usiadłam na krzesełku.
Na wejście do gabinetu czekałabym jakąś godzinę, ale gdzieś po 15-20 minutach zaczęło mi robić nie za fajnie i co chwilę muliło dosyć poważnie. Jedna ze starszych pań (co dziwnych trafem zauważyłam) przyglądała mi się dobre kilka minut. A ja chyba w tym samym czasie musiałam zmieniać kolor twarzy na co inny i coraz ładniejszy. Głębsze oddechy jakoś mi pomagały, na dodatek moje dziecko stwierdziło, że fajnie byłoby teraz skopać mamusię.

I w tym momencie stał się jakiś cud. Ta starsza pani zapytała mnie, czy dobrze się czuję, bo wyraźnie zbladłam i niewyraźnie wyglądam. Więc odpowiedziałam z trudem i zgodnie z prawdą, że łapią mnie poważne ciążowe mdłości. Wtem babcia podskoczyła z siedzenia, zaczęła mnie teczką wachlować i wypytała wszystkie panie czekające w kolejce, czy puszczą mnie poza kolejnością. Ja ogólnie w szoku, bo nie zamierzałam pytać o przepuszczenie etc., tylko przeczekać swoją kolejkę.
A gdy babcia uzyskała (a na chyba dwóch osobach wymogła) zgodę, pomogła mi wejść do gabinetu gdy wyszła pacjentka.
Serdecznie podziękowałam, a gdy zamknęły się drzwi poprosiłam panią doktor, by szybko się ze mną uwinęła, bo dosłownie wciśnięto mnie do gabinetu poza kolejnością.
Także pani doktor zrozumiała sytuację i po pięciu minutach byłam już po wizycie, a w poczekalni podziękowałam wszystkim czekającym za przepuszczenie, a babci za bezinteresowną pomoc.

Jednak zdarzają się starsi rodem z nieba.

by Aelreda


* * * * *

Byłam w odwiedzinach u kuzynki mieszkającej w mieście nieco oddalonym od mojego, a więc musiałam podróżować pociągiem.
Z racji tego, że niespodziewanie musiałam wrócić jak najszybciej do domu, pobiegłam na peron i ledwo co zdążając na pierwszy pociąg, jaki się trafił, nie zauważyłam w porę, że nie jest to zwyczajny pociąg, tylko TLK intercity. Jak wiadomo bilety są tam droższe, a ja w portfelu miałam tylko nieco ponad 13 zł, bo spodziewałam się, że zapłacę za bilet w zwykłym pociągu. Nic tylko czekać na konduktora. Kiedy już przyszedł, wywiązał się taki dialog między nami: (j-ja, k-konduktor)
j: Dzień dobry, chciałam kupić bilet do G...
k: 22,80
j: (szukając w portfelu Bóg wie czego) Obawiam się, że tyle nie mam...
k: No i co teraz...?
j: Nie mam pojęcia.
Pan konduktor zaczął coś tam wypisywać, drukować, byłam pewna, że zaraz będzie mandat, albo coś w tym rodzaju.
k: (podając mi bilet) W razie czego wsiadała pani na stacji w X (czyli tej, do której właśnie jechaliśmy. 12,20 się należy.
Panu konduktorowi serdecznie podziękowałam za uratowanie skóry i spokojnie dojechałam do domu. Jednak czasem można trafić na bardzo miłych ludzi. Pozdrawiam Pana konduktora.

by czarna

* * * * *

Opowiem Wam historię. Historia z Pandy - placówki, której pomagamy co jakiś czas. Swego czasu do placówki tej trafiło rodzeństwo. Dziewczynka (nazwijmy ją Klaudynka) i jej młodszy braciszek. Klaudynka miała nieco ponad 6 lat. Więc wylądowała na parterze, tam gdzie dzieci starsze. Młodszy braciszek był na pierwszym piętrze. Tam, gdzie maluchy. Rodzeństwo oczywiście widzi się codziennie, tylko śpią gdzie indziej. Nadeszły święta. A w owe święta pojawił się sponsor. Sponsor kazał dzieciakom narysować swe zabawkowe marzenia. Klaudynka narysowała lalkę Barbie w sukni balowej. Pragnęła taką od zawsze. Nadszedł czas prezentów. Każde dziecko dostało swoje marzenie. Prawie każde. Bo podczas rozdawania tragedia - nie ma lalki. Klaudynka nie ma prezentu. Co robić? Słodycze jakoś udało się skompletować. Udało się wyszukać misia i został jeden samochód - dziecko zostało już zabrane do nowej rodziny. Mówią Klaudynce jaka jest sytuacja, że miś jest świetny i że będzie ją kochał. Klaudynka zrozumiała. Ale wybrała samochód. Nastało ogólne zdziwienie. Dlaczego wzięłaś samochód?
- Dla braciszka. Bo wszystkie dzieci powinny mieć Mikołaja…
Oczywiście wszyscy dookoła się poryczeli, że takie małe dziecko, a takie wielkie serce. Na tym historia się zakończyła.
Do czasu. Byłem tam montować komputer, który zawiozłem dzieciakom. Usłyszałem opowiadanie. Oczywiście wzruszyłem się, poznałem Klaudynkę. Dziewczynka przepiękna - jak z obrazka. I bardzo wrażliwa. Historię opisałem mailem i wysłałem do kolegi. I ja też zapomniałem o historii.
Jak się okazało, to jeszcze nie koniec. Pewnego dnia przyszedł mail od kolegi, że prosi o mój adres. Jakoś w dwa tygodnie później przychodzi paczka z USA. A tam w środku dwie przepiękne Barbie z mocno limitowanej serii. Opisałem historię w sieci i ruszyła lawina dobroci. Sklepy takie jak toys4boys, AMC Wrocław, Makieciarz, modelmania i inne allegrowe zaczęły nadsyłać zabawki. Uzbierało się tego za ponad 5 000 zł. Wszystkie przekazałem dla dzieci. A Klaudynka dostała swoje marzenie. Dobro wraca. Pamiętajcie. Klaudynka i braciszek znaleźli nowy dom. Poza granicami kraju.

Dziękuję wszystkim kolegom, koleżankom i firmom, które przyczyniły się do tego, by ta wspaniała dziewczynka uśmiechnęła się promiennie! Dziękuję też wszystkim, którzy przekazali zabawki - to była lawina dobroci!

by Charakterek

* * * * *

Przypomniało mi się pierwsze "starcie" z Panem Policjantem. Na szczęście zaliczał się do Wspaniałych i... posłuchajcie sami.

Praca wymaga ode mnie częstych wyjazdów do innych miast. Wracam któregoś razu do domu, strasznie zła, głodna i zmęczona (znacie to uczucie, kiedy chcecie znaleźć się już w swoim łóżku i móc się wyłączyć? Właaaśnie...)
Zła, bo jakiś... pacan stuknął mi w autko na parkingu i rozbił szybkę od światła. Oczywiście uciekł.
Trudno, prosta droga, depnęłam nieco, żeby przyspieszyć, a tu zza górki suszareczka. W myślach zakotłowała mi się wiązanka, zęby zaczęły zgrzytać. Zjeżdżam na pobocze i zaczyna się... Przekroczenie prędkości (nie tak dużo, ale...), brak zapiętych pasów i ten nieszczęsny reflektor... Pan Policjant zaprosił do radiowozu i informuje, że musi zatrzymać dowód rejestracyjny (bo szybka...).
No łzy mi w oczach stanęły. Samochodu potrzebuję, a tu taki psikus.
Policjant popatrzył, nagle uśmiecha się i podając mi dowód mówi:
- Ale nie mogę zatrzymać dowodu, skoro go pani nie wzięła.
Tak, skończyło się na 50 zł za brak dowodu rejestracyjnego, zamiast kilku stówek.

Dopiero w samochodzie zauważyłam, że mam dwa papierki. Jeden z nieszczęsnym mandatem, a drugi z numerem telefonu. Na następny dzień zadzwoniłam i... niedawno minął nam rok razem.

by LaviRezete

* * * * *

Pracuję w ochronie na rożnych obiektach. Kilka lat temu pracowałem jako dowódca zmiany w markecie. W dniu, w którym miałem pełnić służbę, w odległości ok. 100 m od sklepu zdarzył się wypadek cysterny przewożącej gaz. Ewakuowano sklep oraz mieszkańców najbliższych bloków. Jako ochrona zostaliśmy, aby pilnować obiektu przed rozszabrowaniem itp. Sytuacja była naprawdę poważna, gdyż policja poinformowała nas, że jesteśmy tam na własne ryzyko i że w każdej chwili może być wielkie bum i nie będzie nawet po nas co zbierać. Byłem trochę przerażony, za tydzień miał być mój ślub, a wraz z narzeczoną spodziewaliśmy się dziecka. No cóż - pomyślałem - wybrałem sobie taką pracę i musiałem się liczyć ze wszystkimi jej konsekwencjami.
Po jakimś czasie od rozpoczęcia służby przyjechał dyrektor marketu i poinformował z uśmiechem, że zostaje z nami. Bylem zaskoczony, gdyż zazwyczaj na co dzień był poważnym i władczym człowiekiem. Tym bardziej byłem zszokowany, kiedy okazało się, że jest naprawdę miłą i ciepłą osobą, która potrafiła rozładować napięcie. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy na różne tematy, tak że stres szybko minął i praktycznie zapomnieliśmy o "tykającej bombie", na której siedzimy. W pewnym momencie podeszło do nas kilku strażaków, wyraźnie zmęczonych, spoconych i sapiących ze zmęczenia.
- Przepraszam panów - odezwał się jeden z nich. - Jesteśmy na akcji i skończyły nam się papierosy, a wszystkie sklepy w pobliżu są zamknięte. Czy możecie nam sprzedać?- spojrzał na nas błagająco.
- Niestety sprzedać wam nie mogę - odparł dyrektor, a strażacy spuścili głowy i już mieli odchodzić, gdy dyrektor dokończył - Ale mogę wam dać!
To mówiąc spojrzał na mnie i powiedział: Idź z nimi na sklep, daj im papierosy, daj im jakąś dobrą kiełbasę, chleb, jakieś picie i co tam jeszcze będą potrzebować. Sobie też coś weź, bo stoisz tu od rana zapewne głodny. Następnie weź z kuchni dzbanki na kawę, jak by nie było, to weź ze sklepu, zrób kawę, przynieś tu, niech się chłopaki napiją. Wypisz mi tylko co tam wziąłeś, abym mógł to ściągnąć ze stanu.
Następnie nachylił się do mnie i szeptem powiedział:
- Odkąd jestem tu dyrektorem, nie dałem nic na żaden cel charytatywny, a mam taką możliwość, więc przynajmniej tak będę mógł pomóc.
Następnie przyszli policjanci i dyrektor nakazał mi zrobić to samo. Wszyscy byli w wielkim szoku i nie wiedzieli jak dziękować. Byłem i jestem pełen podziwu dla tego człowieka. Może to wszystko nie kosztowało dużo, ale przecież mógł im odmówić, mógł przekazać jakąś symboliczną kwotę na cele charytatywne z wielka pompą, aby cala okolica mówiła, a wolał pomóc po cichu, bezinteresownie. Jak widać kierownicy czy dyrektorzy marketów nie są tylko pozbawionymi emocji maszynami nastawionymi na robienie zysku i kombinowanie jak tu naciągnąć klienta na kasę, ale są normalnymi ludźmi z ludzkimi odruchami i uczuciami.

by luksik85

* * * * *

Historia zdarzyła się w ubiegłym roku. Kończyłem właśnie studia i pojechałem do Belgii starać się o przyjęcie do wymarzonej pracy. Rozmowa kwalifikacyjna skończyła się wczesnym popołudniem, a następnego dnia miałem jeden z ostatnich egzaminów, na który musiałem bezwzględnie się stawić. Kombinując jak koń pod górę i maksymalnie nadwyrężając skromny budżet ostatecznie zdecydowałem się na pociąg do Kolonii z przesiadką na kolejkę podmiejską w kierunku lotniska. Czasu było niewiele, ale na każdym etapie miałem niewielki zapas. Niestety nie przewidziałem, że niemieckim kolejom mogą przytrafić się duże opóźnienia i ponad dwie godziny po czasie wysiadłem na dworcu w Kolonii. Z duszą na ramieniu pobiegłem na peron, z którego odjeżdżały kolejki na lotnisko, ale bardzo się rozczarowałem, bo poprzednia przed chwilą ruszyła, a następna była dopiero za czterdzieści minut. Bramkę na lotnisku zamykano za pół godziny. Wszystko wskazywało na to, że spóźnię się i na samolot, i w konsekwencji na egzamin. W popłochu zapytałem przechodzącą młodą Niemkę, czy wie może o jakichś autobusach, które jadą na lotnisko. Powiedziała, że faktycznie takie autobusy są, ale w życiu nie zdążę w pół godziny. Podpowiedziała taksówkę. Cóż, sam wpadłem na ten pomysł, ale nie miałem już praktycznie żadnych pieniędzy ani na koncie, ani w portfelu. Powiedziałem jej, że taksówka z tego powodu nie wchodzi w grę. Ku mojemu największemu zaskoczeniu dziewczyna wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni 30 euro i powiedziała, żebym się spieszył. Zamurowało mnie, ale zapytałem o adres mailowy, żebym mógł się skontaktować i oddać te pieniądze, na co stwierdziła, że nie ma na to czasu i żebym się spieszył. Zdążyłem tylko podziękować i ruszyłem jak wariat.
Złapałem taksówkę i uwierzcie mi, w ostatniej chwili dobiegłem do bramki.
Egzamin zdałem, a historię opisuję już z Belgii.

by wojtekwu

* * * * *

Witam, ta historia wydarzyła się jakieś cztery lata temu i przywróciła mi wiarę w ludzi. To był upalny sierpniowy dzień, a ja byłam w siódmym miesiącu ciąży. Musiałam jechać sama do moich rodziców, do miasta oddalonego o ok. 40 km od tego, gdzie mieszkaliśmy z mężem. A że autka nie mieliśmy, to skazana byłam na komunikację miejską i minibusy. Jednym słowem podróż z dwiema przesiadkami trwała ok. 1,5 h. Stałam sobie na przystanku, czekając na kolejny tramwaj w mojej podróży i zastanawiałam się, czy w tym skwarze dam radę ukończyć tę podróż szczęśliwie. Doszła do mnie starsza pani i zagadała o ciążę, dzieci, jednocześnie opowiadając o swoich dzieciach i wnuczkach. Bardzo sympatycznie nam się rozmawiało i okazało się, że jedziemy tym samym tramwajem. Gdy wsiadłyśmy do tramwaju, pani zaczęła się zachowywać jak typowa przedstawicielka pokolenia 60+, czyli nerwowe rozglądanie za wolnym miejscem, a w momencie niezarejestrowania takiegoż, wyszukanie ofiary. Już po chwili stała przed młodą dziewczyną i z uśmiechem pytała, czy nie ustąpiłaby jej miejsca. Gdy zaskoczona dziewczyna wstała, starsza pani zaczęła do mnie machać i wołać mnie (ja z braku wolnych miejsc dalej stałam przy drzwiach). Okazało się, że i owszem, szukała wolnego miejsca, ale dla mnie! I nie było nawet mowy, żebym nie skorzystała! Pani głośno poinformowała mnie, że w moim stanie muszę o siebie i o dziecko bardzo dbać! Tak oto starsza pani przywróciła mi wiarę w ludzi, którą utraciłam w trakcie trwania ciąży...

by Mysza


* * * * *

Pracuję w dość dużym warsztacie samochodowym, jako elektronik. Przychodzi do nas co jakiś czas pan Rysio. Pan Rysio jest osobą bezdomną, pragnę zaznaczyć, że nie jest to żaden menel, tylko po prostu ma sytuację taką jaką ma. Ów pan Rysio pojawia się u nas zawsze co roku, na zimę, pozwalamy mu posiedzieć, zawsze poczęstujemy ciepłą herbatą, damy coś zjeść, w zamian pan Rysio zawsze nam coś pomoże, a to wyczyści narzędzia, a to coś przytrzyma, a to coś poda.
Dzisiaj do naszego warsztatu wbiegła zapłakana kobieta, krzycząc, że jakieś żulidła ukradły jej torebkę i czy nie wiemy gdzie pobiegli. W tym momencie wstał pan Rysio i poprosił, żeby ich opisała. Mina pani średnia, ze względu na mało higieniczny wygląd pana Rysia, no ale cóż, wytłumaczyła mu, a on odwdzięczył się uśmiechem i gdzieś wyszedł. Nie minęły dwie minuty - wraca pan Rysio, pod pachą torebka. Mina pani bezcenna, przerażona, jednak pełna wdzięczności. Chciała dać panu Rysiowi parę złotych "znaleźnego", jednak pan Rysio powiedział, że wystarczy mu, że mógł komuś pomóc. Nie wiemy do teraz jak tego dokonał, jednak narzuca się jedna myśl - nie oceniaj książki po okładce.

by Skipper

A jeśli masz pozytywną historię - podziel się nią na wspaniali.pl

Oglądany: 33832x | Komentarzy: 12 | Okejek: 271 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało